Dziś port stracił już na znaczeniu, choć jako kompleks portowy wraz z New Jersey wciąż jest trzecim co do wielkości konglomeratem przeładunkowym w Stanach Zjednoczonych. – Część nowojorska jest już teraz jednak głównie portem dla statków wycieczkowych. Większość importu i eksportu odbywa się poprzez New Jersey – dodaje Draper.
Przyjmuje się, że zapaść kompleksu portowego na Wschodnim Wybrzeżu przyczyniła się także do kryzysu w latach 70. ubiegłego wieku, gdy miasto znalazło się na krawędzi bankructwa i straciło ponad pół miliona miejsc pracy, a z Manhattanu i Brooklynu wyprowadził się wówczas co czwarty mieszkaniec.
Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat stan Nowy Jork stracił też pozycję tego o największej populacji w USA. W przeprowadzonym w 1970 r. spisie ludności doliczono się w nim 18 mln mieszkańców i po raz pierwszy wyprzedziła go Kalifornia – z prawie 20 mln. W spisie z 2000 r. większy pod tym względem okazał się także Teksas, a trzy lata temu – wspomniana Floryda. Koniec boomu populacyjnego jest zastanawiający w kontekście wcześniejszych przewidywań. Kilka lat temu, w książce „Dobrze nastrojone miasto", Jonathan F.P. Rose, amerykański urbanista, deweloper i pisarz, wspominał, że na początku pierwszej dekady XXI wieku przewidywano, iż w 2030 r. populacja Nowego Jorku zwiększy się o kolejny milion. Dziś wydaje się to znacznie mniej prawdopodobne, mimo że miasto w 2007 r. zainwestowało między innymi w program PlaNYC, czyli wieloletnią strategię na rzecz zrównoważonego rozwoju, która miała je przygotować na przyjęcie kolejnego miliona mieszkańców poprzez stworzenie bardziej przyjaznej infrastruktury dla ludzi i dla środowiska. Stawką jest nie tylko prestiż czy utrzymanie gospodarki w dobrej kondycji – bardzo prawdopodobne, że z powodu depopulacji miasto straci dwa mandaty w Izbie Reprezentantów, co spowoduje zmniejszenie roli lokalnych włodarzy na krajowej arenie politycznej.
Manhattan w uścisku korporacji
Nowy Jork stał się niejako ofiarą własnego sukcesu. Mimo wielu projektów infrastrukturalnych i społecznych mających poprawić komfort codziennego życia, metropolia zapracowała sobie na miano miejsca, gdzie coraz trudniej się żyje, szczególnie osobom starszym. Już w 1949 r. w słynnym eseju „Here is New York" pisarz Elwyn Brooks White żalił się, że miasto – mimo że daje wielkie możliwości – jest coraz bardziej uciążliwe na co dzień: „Nowy Jork zmienił tempo i temperament przez ten czas, od kiedy go znam. Jest jakieś duże napięcie, zwiększona drażliwość. Zauważysz to w wielu miejscach, na wielu twarzach. Normalne frustracje współczesnego życia są tutaj potęgowane, wzmacniane – jeden przejazd autobusem jest dla kierowcy tak wystarczająco frustrujący i irytujący, że sprowadza go na skraj wytrzymałości. (...) Miasto nigdy nie było tak niewygodne, tak zatłoczone, tak nerwowe. (...) Wszystko jest nie takie jak trzeba – szpitale, szkoły i place zabaw są przepełnione, autostrady ekspresowe rozgorączkowane, niewyremontowane autostrady i mosty są wąskimi gardłami; jest za mało powietrza i za mało światła, do tego zazwyczaj albo za dużo, albo za mało ciepła". Ponad 70 lat później tekst White'a nie stracił na aktualności. Co więcej, prawdopodobnie, gdyby White chciał opisać dzisiejszy Nowy Jork, miałby jeszcze większy ból głowy.
W tym kontekście można odnieść się do tytułu filmu braci Coen z 2007 r. wziętego z wiersza „Odjazd do Bizancjum" irlandzkiego poety Williama Butlera Yeatsa, i lekko go parafrazując, wprowadzić kolejny głos. – To nie jest miasto dla starych ludzi – usłyszałem podczas swojego pobytu w Nowym Jorku m.in. od Bernie, która mieszka na Upper West Side od zawsze. – Urodziłam się na Manhattanie. Pracowałam tutaj całe życie. Byłam wręcz przylepiona do tej wyspy, do tej szalonej części miasta. Mam już jednak dość ciągłego pędu, wiecznego życia w biegu. Gdy robisz się starszy, staje się to bardzo kłopotliwe. Myślę o przeprowadzce, chcę zająć się wolontariatem. Może na Florydzie, dlaczego by nie? – zastanawia się Bernie.
Kamila Sławińska, mieszkająca na Brooklynie polska historyczka sztuki i autorka książki „Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny", twierdzi, że przez ostatnie 20 lat miasto zmieniło się nie do poznania. – Zmieniła się przede wszystkim struktura czynszów – tłumaczy. – Dla przykładu: jeszcze dziesięć lat temu było na wyspie kilka takich skupisk, gdzie mieszkają i tworzą artyści. W tej chwili Manhattan został opanowany przez duże korporacje i instytucje, które coraz częściej inwestują także w biznesy w innych dzielnicach miasta. Coraz trudniej za to inwestować mniejszym firmom, coraz trudniej rozpocząć biznes początkującym w danej branży.