Ułomna rodzina – doskonałe państwo

Zwolennicy prawnego zakazu stosowania przemocy przez rodziców krzywo patrzą na naturalne więzi budujące rodzinę, za to bezgranicznie ufają instytucjom państwowym

Publikacja: 11.07.2009 15:00

Ułomna rodzina – doskonałe państwo

Foto: Fotoreporter.pl, Robert Gardziński Robert Gardziński

Każdy normalny człowiek czuje wstrząs, gdy widzi skatowane dziecko. Kiedy więc media serwują nam regularnie tego typu przypadki, dość oczywistym odruchem jest domaganie się, aby państwo natychmiast zrobiło coś, a więc najlepiej stworzyło prawo, które skutecznie zapobiegnie tego typu przestępstwom, skoro dotychczasowe okazało się niewystarczające.

W sprawie tej ujawniają się typowe przypadłości naszej politycznej rzeczywistości. Poszukując sensacji, media eksponują patologiczne wypadki, malując skrzywiony obraz rzeczywistości. Przy okazji chętnie wezmą udział w kampanii przeciw owej patologii: smakowite jej pokazywanie uzyska moralną sankcję, a aktywistów, którzy chcą zaistnieć przy dowolnej sprawie, nie trzeba daleko szukać. Poganiani w ten sposób politycy czują się zobowiązani zrobić coś, czyli cokolwiek. Najlepiej stworzyć kolejną ustawę. A ustawa musi problem rozwiązać ostatecznie. Media przyklasną, obywatele odetchną: wreszcie została załatwiona ta bulwersująca sprawa. A konsekwencje... Te wymagają namysłu, a nie reakcji i są odłożone w czasie.

I tak jest w sprawie ustawy o przemocy w rodzinie. Obok zapisów sensownych, które rzeczywiście należy wprowadzić: np. wyrzucić z mieszkania winnego i zakazać zbliżać mu się do ofiar, pojawił się postulat rozwiązania ostatecznego: zakazanie stosowania jakiejkolwiek przemocy wobec dzieci. Okazuje się, że już nie tylko fizycznej, ale i psychicznej. Wszystko to w aurze szantażu: jesteś przeciwko takim zapisom, a więc jesteś prymitywnym brutalem, który wychowanie sprowadza do przemocy.

[srodtytul]Nie ma prawa bez sankcji[/srodtytul]

Dariusz Rosiak („Bicie piany i bicie dzieci” Rz. 4 – 5.07) uznaje, że należy zakazać rodzicom stosowania przemocy wobec dzieci tworząc prawo, które jednak nie karałoby rodziców za klapsy. Postuluje więc stworzenie prawa, które miałoby funkcję wyłącznie wychowawczą. Wyraźnie jednak ma kłopoty z precedensem w tej dziedzinie, gdyż przytoczone przez niego przykłady są, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem, choćby z tego powodu, że w obu przytoczonych wypadkach istnieje odpowiedzialność za łamanie ustawy. Prawo ma również funkcję wychowawczą, ale głównie z powodu stojącej za nim sankcji. Bez owej sankcji, a więc przemocy, która egzekwowana jest wobec prawo łamiących, staje się ono martwym zapisem, parodią prawa.

Wyobrażenie, że można egzekwować prawo bez stosowania sankcji (przemocy), jest równie naiwne, jak pogląd, że można bez przemocy wychować dziecko. Stoi za nim specyficzna antropologia, która w człowieku widzi bezgrzeszne, łagodne stworzenie, uwięzione w (nie wiadomo skąd się biorącej) pełnej przemocy kulturze i z gruntu złych porządkach społecznych. Wystarczy więc, aby wyeliminować te przeżytki patriarchalnej, opresywnej tradycyjnej (czyli jedynej istniejącej) kultury, aby ludzkość odnalazła harmonię bezgrzesznego bytowania. Stąd biorą się opowieści o tym, że przemoc dziedziczy się poprzez wychowanie, gdyż, gdyby dzieci wychowywały się bez niej, nigdy w życiu dorosłym by jej nie stosowały. Analogicznie przestępców uznawano za ofiary społeczeństwa, którym nie kara się należy, ale reedukacja, gdyż, gdyby nie błędy społecznego porządku, to dobry z natury człowiek nie wszedłby nigdy na drogę zła.

W rzeczywistości radykalne rozluźnienie norm prawnych skutkuje wzrostem przestępczości, a skuteczność reedukacji jest bardzo niewielka. Jeśli więc dorosłych musi utrzymywać w ryzach system kar, czyli przemoc, to co powiedzieć o dzieciach? Dzieci to mali ludzie, w których, tak jak w dorosłych, instynkt dominacji i bezwzględny egoizm walczy ze współczuciem i instynktem społecznym. Nie potrafią jeszcze racjonalnie rozsądzać rzeczywistości i nie mają uwewnętrznionych norm i hierarchii społecznych. Te cechy winny uzyskać w procesie wychowawczym.

Trudno uwierzyć, aby te bariery narzucane naturalnym instynktom przebiegały bezkonfliktowo, innymi słowy, aby można było wychowywać bez przemocy. Oczywiście, zdarzają się wypadki, gdy dzieje się to bez przemocy fizycznej, ale bez systemu kar i nagród, który również opiera się na przemocy, jest to niemożliwe.

Proces dojrzewania, a więc wychowania, przebiega stopniowo i stopniowo również rozluźnieniu ulega kuratela rodziców nad dziećmi. Wobec nastolatków stosujemy więc inne metody wychowawcze niż wobec dzieci mniejszych nie z powodu bezbronności tych ostatnich, ale większej dojrzałości tych pierwszych. W pewnym, nieco arbitralnie przyjętym momencie młody człowiek uznany zostaje za dojrzałego i przejmuje odpowiedzialność za swoje czyny, a więc kończy się formalna odpowiedzialność rodziców. Piszę te banały nieco zażenowany, aby odpowiedzieć na absurdalne zrównywanie przemocy wobec dorosłych (ze strony np. szefa w pracy) z przemocą rodziców wobec dzieci. Przemoc wobec osób dojrzałych stosować może tylko w określonych wypadkach państwo, na rodzicach spoczywa jednak obowiązek doprowadzenia dzieci do stanu dojrzałości.

Wszystkie ludzkie instytucje narażone są na zepsucie. Najlepiej pomyślany system prawny może się stać przykrywką do skrajnych niesprawiedliwości, demokracja może się stać oszukańczym parawanem, media mogą kłamać, realizując partykularne cele, Kościół może być instrumentalnie użyty przez hierarchów. Ze wszystkimi tego typu patologiami należy walczyć ze świadomością, że nigdy nie potrafimy wyeliminować ich ostatecznie.

Identycznie jest w wypadku rodziny. Z tym że jest to instytucja szczególna, która stanowi fundament społeczeństwa. Nic nie potrafi jej zastąpić. Rodziców realnie znęcających się nad dziećmi należy bezwzględnie karać oraz pozbawiać praw rodzicielskich. Jest to jednak margines, a wszystkie owe nagłaśniane przez media przypadki stanowią maleńki odsetek normalnych rodzin także w Polsce.

Zwolennicy prawnego wkroczenia państwa w relacje rodzinne – a czymś takim jest absolutny zakaz stosowania przemocy przez rodziców – demonstrują brak zaufania do naturalnych więzi budujących rodzinę i bezgraniczne zaufanie do instytucji państwowych.

[srodtytul]Urzędnik wie lepiej, co dobre[/srodtytul]

Tradycyjny w naszej kulturze model państwa opierał się na zasadzie pomocniczości. Wyłącznie werbalnie odwołuje się do tego modelu UE. Znamienne, że w polskich tłumaczeniach dokumentów unijnych używane jest pojęcie subsydiarności, które oznacza dokładnie to samo co pomocniczość. Stosowanie tego makaronizmu świadczy, że zapomnieliśmy o tej zasadzie i jej długiej tradycji w naszym kraju. Oznaczała ona, że wyższa instancja państwowa pomaga tylko naturalnym instytucjom, takim jak rodzina, wspólnota sąsiedzka, związek wyznaniowy, samorząd itd., a więc zajmuje się tylko tym, czego one zrobić już nie potrafią.

Rodzina wyrasta z naturalnych uczuciowych relacji, jakie łączą jej członków, zwłaszcza rodziców i dzieci. Wyjątki, które przeczą tej regule, pozostają patologiami, a ładu społecznego nie można kształtować pod kątem patologii. Członków rodziny łączy więc więź szczególna. Zwolennicy antropologii bezgrzesznego człowieka nie lubią tego typu naturalnych więzi, które wskazują, jak bardzo ludzie kształtowani są przez naturę, a ich relacje z innymi są przez nią zapośredniczone. Ci, którzy chcieliby zaplanować doskonały ład społeczny, nie lubią naturalnych więzi stojących na przeszkodzie ich doskonałym, racjonalnym projektom. Pomocnicza funkcja państwa zdecydowanie im nie wystarcza. Marzy się im utopia, mimo katastrofalnych efektów wszystkich takich prób w historii ludzkości.

Teoretyczne modele, chociaż nie goszczą w głowach większości tych, którzy metodą prawną chcieliby poprawić funkcjonowanie rodziny, w rzeczywistości leżą u podstaw ich projektów. Tradycyjny model pomocniczości zakładał ułomność ludzkich możności poznawczych, a więc i politycznych. Wynikało z tego przeświadczenie, że lepiej, jeżeli ludzie działają w sferach sobie bliskich i zawierzają sprawdzonym metodom, co nie znaczy, że stopniowo i roztropnie nie powinni próbować ich poprawiać. Kultura, a więc tradycja, funkcjonować miała jako system quasi-organiczny, który powstaje metodą prób i błędów przez pokolenia. Konstruktywiści uważają, że dzieje przed nimi to ciąg pomyłek i nieporozumień, które oni, mocą swoich indywidualnych rozumów, wyeliminują, a zło usuną.

Nieufność wobec rodziny powoduje, że arbitralna władza nad nią przekazywana jest urzędnikom. Umiarkowane zaufanie do naturalnych, wzmocnionych przez wielopokoleniową praktykę postaw zastępowane jest wiarą w abstrakcyjne, instytucjonalne kompetencje. Do owej wiary należy naiwne przeświadczenie, że urzędnicy nigdy nie nadużyją swojej władzy i w przeciwieństwie do rodziców kierowali się będą wyłącznie dobrem dziecka, które rozumieli będą w sposób doskonały.

Tymczasem wiemy jedno: nieuniknioną konsekwencją praw interweniujących w życie rodziny będzie kolejne podważenie jej autorytetu. Dzieje się to, kiedy rodzina boryka się z poważnym kryzysem cywilizacyjnym, co ma opłakany wpływ na wychowanie kolejnych pokoleń.

Przywołanie przykładu Pawki Morozowa, tak ośmieszane przez wrogów „przemocy rodzinnej”, wbrew pozorom jest tu na miejscu. Morozow przypuszczalnie nie był monstrum, ale ofiarą ideologicznego wychowania, które przeciwstawiało „wsteczną” rodzinę „postępowej” ideologii. Dla niedojrzałych osobników diabelską pokusą staje się możliwość odwołania do państwowego arbitra od decyzji wstecznych i w ogóle upierdliwych rodziców. Oczywiście, główną ofiarą tych eksperymentów padną oni sami. Ale to już perspektywa zbyt odległa dla czułych wielbicieli ich godności.

Każdy normalny człowiek czuje wstrząs, gdy widzi skatowane dziecko. Kiedy więc media serwują nam regularnie tego typu przypadki, dość oczywistym odruchem jest domaganie się, aby państwo natychmiast zrobiło coś, a więc najlepiej stworzyło prawo, które skutecznie zapobiegnie tego typu przestępstwom, skoro dotychczasowe okazało się niewystarczające.

W sprawie tej ujawniają się typowe przypadłości naszej politycznej rzeczywistości. Poszukując sensacji, media eksponują patologiczne wypadki, malując skrzywiony obraz rzeczywistości. Przy okazji chętnie wezmą udział w kampanii przeciw owej patologii: smakowite jej pokazywanie uzyska moralną sankcję, a aktywistów, którzy chcą zaistnieć przy dowolnej sprawie, nie trzeba daleko szukać. Poganiani w ten sposób politycy czują się zobowiązani zrobić coś, czyli cokolwiek. Najlepiej stworzyć kolejną ustawę. A ustawa musi problem rozwiązać ostatecznie. Media przyklasną, obywatele odetchną: wreszcie została załatwiona ta bulwersująca sprawa. A konsekwencje... Te wymagają namysłu, a nie reakcji i są odłożone w czasie.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów