Pojedynek ekonomistów

Keynes i Hayek od 80 lat uosabiają dwa przeciwstawne nurty myśli ekonomicznej: interwencjonizm i leseferyzm. Ostatni kryzys zdaje się potwierdzać racje drugiego

Publikacja: 11.02.2012 00:01

John Maynard Keynes: triumfator, salonowiec, celebryta

John Maynard Keynes: triumfator, salonowiec, celebryta

Foto: Corbis

Red

„Już od stulecia, krok w przód, krok wstecz

Keynes: rynkami trzeba sterować

Hayek: przeciwnie, ręce od nich precz

Na przemian boomy i krachy, ludzie w udręce

Hayek: to przez tani pieniądz

Keynes: nie, przez instynkty zwierzęce"

Tak, w wolnym tłumaczeniu, brzmi refren teledysku o sporze między Johnem Maynardem Keynesem, uosobieniem interwencjonizmu, i Friedrichem von Hayekiem, guru gospodarczych liberałów. Od początku 2010 r. obejrzano go na YouTubie trzy miliony razy.

Z jednej strony to efekt kunsztu, z jakim Russ Roberts, ekonomista z Uniwersytetu im. George'a Masona w północnej Wirginii, przełożył akademicką debatę sprzed 80 lat na język rapu. TAle ważniejszą przyczyną popularności jego teledysków jest aktualność ich problematyki. Dzisiejsze utarczki polityków i ekonomistów Paula Krugmana z Niallem Fergusonem czy Johna Taylora z Christiną Romer są tylko wariacjami na temat „formacyjnej" dysputy Keynesa z Hayekiem  – sporu, który zdefiniował współczesną ekonomię.

Organizm czy mechanizm

W najbardziej ogólnym wymiarze jest to spór o naturę cykli koniunkturalnych i sposoby łagodzenia ich zmienności. Brytyjczyk Keynes wychodził z założenia, że tymi cyklami zawiadują „zwierzęce instynkty", czyli wahania nastrojów aktorów życia gospodarczego. Gdy z jakiegoś powodu stają się oni ostrożni i zaczynają oszczędzać, maleje popyt w gospodarce, co skutkuje recesją. W takiej sytuacji interweniować musi rząd, zwiększając swoje wydatki, aby zastąpić konsumentów i firmy. Kluczowym założeniem jest tu istnienie tzw. mnożnika ekonomicznego: gdy władze wydają z publicznej kasy złotówkę, zaczyna ona krążyć w gospodarce i wydawana jest jeszcze wielokrotnie. Efekty programów stymulacyjnych są więc nieproporcjonalne do nakładów. „Bodźce monetarne i fiskalne są równie skuteczne/Podobnie jak kopanie dołków czy roboty publiczne/Tłuczenie szyb też pomaga, szklarzowi dając zyski/Efekt mnożnika sprawia, że rośnie dobrobyt wszystkich" – rapuje Keynes w jednym z utworów Robertsa. A że poprawa koniunktury przyczyni się do wzrostu wpływów do budżetu, cała operacja powinna się władzom zwrócić, tym bardziej że oszczędzą na zasiłkach dla bezrobotnych.

Tymczasem Hayek ostrzegał, że takie interwencje rządów i banków centralnych mają skutki uboczne wykraczające poza ewentualny wzrost długu publicznego. Sprawiają bowiem, że podaż kredytu zaczyna przekraczać sumę oszczędności w społeczeństwie. Kredyt tanieje, a przedsiębiorcy inwestują w produkcję, która nie byłaby opłacalna w normalnych warunkach i która nie jest w stanie zagwarantować sobie popytu. Gdy stopy procentowe wracają do normalnego poziomu, wszystkie te chybione inwestycje zostają obnażone. Wybucha kryzys, na który nie ma żadnych remediów. Można jedynie czekać, aż gospodarka sama wróci do równowagi. Iluzoryczne boomy napędzane publicznymi pieniędzmi sieją ziarno własnego zniszczenia.

Na tym oczywiście różnice zdań się nie wyczerpywały. Ekonomiści nie zgadzali się nawet co do metod badawczych. Teoria Keynesa dawała się ująć w proste równania i modele ekonometryczne, Hayek uważał zaś, że powinno się wychodzić od zachowań jednostek, od ich różnorodnych motywacji, potrzeb i pragnień. W tym ujęciu kluczowe pojęcia keynesowskie, takie jak „popyt", „podaż" czy „stopa procentowa", to tylko bezwartościowe średnie, niemające związku z rzeczywistością gospodarczą. Myśl, że sterując takimi agregatami, planiści mogą zarządzać gospodarką, to „zgubna pycha rozumu", jak zatytułował Austriak jedną ze swoich późnych książek. „Gospodarka to nie samochód, któremu silnik skonał / Eksperci jej nie naprawią, bo nie istnieje żadna „ONA" / Gospodarka to my, mechanik nic tu nie wskóra / Niech odłoży swoje klucze, to organiczna struktura" – tłumaczy teledyskowy Hayek.

Ani teoria Keynesa, ani Hayeka – jako przynależne do nauk społecznych – nie dają się jednak udowodnić. Przykładem może być najnowsza historia gospodarcza USA. Choć kryzys z ostatnich lat tamtejsi politycy leczyli zgodnie z receptami Keynesa gospodarka wciąż pozostaje niemrawa. Teoria się nie sprawdziła? Skądże. Jej najwybitniejsi współcześni wyznawcy, wspomniany już Krugman i inny noblista Joseph Stiglitz twierdzą, że rządowe interwencje były po prostu nie dość agresywne, ale gdyby w ogóle ich nie było, recesja byłaby znacznie głębsza i dłuższa. Być może, tyle że nigdy się tego nie dowiemy, bo nie znamy historii kontrfaktycznej.

Podobną trudność napotykają zwolennicy „austriackiej szkoły ekonomii", gdy przeciwstawiają się powszechnej dziś opinii, że jedną z przyczyn ostatniego kryzysu finansowego była zapoczątkowana w USA w latach 80. deregulacja sektora finansowego. W ich optyce pomimo tej deregulacji amerykańskie władze i tak odgrywały w gospodarce zbyt dużą rolę, prowadząc politykę taniego pieniądza czy zwiększając dostępność domów dla ludzi niezamożnych. Ale tej narracji nie sposób potwierdzić, bo gospodarka wolna od jakichkolwiek ingerencji rządu to dziś tylko intelektualny konstrukt.

Byle pisać podręczniki

Dlatego tak przekonująca jest teza, że dziejowe zwycięstwo Keynesa nad Hayekiem niewiele miało wspólnego z czynnikami merytorycznymi, którą formułuje brytyjski dziennikarz Nicholas Wapshott, autor opublikowanej niedawno książki „Keynes vs Hayek". Jak pisze, Keynes wywodził się z rodziny intelektualistów (jego ojciec, John Neville, też był ekonomistą i wykładowcą na Uniwersytecie w Cambridge, matka zaś pierwszą kobietą burmistrzem tego miasta) i od młodości obracał się wśród ludzi wpływowych. Na studiach była to grupa Bloomsbury skupiająca słynnych z czasem artystów, później zaś politycy, do których ucha – nie tylko w ojczyźnie – Keynes zwykle miał łatwy przystęp. Służbę publiczną pełnił już na początku I wojny światowej, gdy negocjował z Waszyngtonem kredyty dla Londynu. Później był brytyjskim negocjatorem na paryskiej konferencji pokojowej, ale jej owoc – traktat wersalski – krytykował. W książce „Ekonomiczne konsekwencje pokoju" z 1919 r. dowodził, że nałożone na Niemcy i Austrię kontrybucje sprowadzą na tamtejsze społeczeństwa nędzę, a w efekcie padną one łatwym łupem tyranów. Te poglądy zaskarbiły mu sympatię w Europie kontynentalnej. Od tego czasu jego dzieła były szeroko komentowane na całym świecie. Był więc prawdopodobnie pierwszym w historii ekonomicznym celebrytą. Lubił być w centrum uwagi, a jako wytrawny polemista i obdarzony darem przekonywania mówca nie stronił od mediów. Połączenie autorytetu z przystępnością i urokiem osobistym sprawiało, że otaczało go oddane grono uczniów, a raczej wyznawców. Były wśród nich takie późniejsze sławy ekonomii, jak James Tobin, John Kenneth Galbraith czy Paul Samuelson. Ich zasługi na polu rozpowszechniania teorii mistrza doskonale ujął ten ostatni, autor wielokrotnie wznawianego podręcznika: „nie dbam o to, kto pisze prawa kraju, dopóki mogę pisać podręczniki ekonomii".

Hayek, o 16 lat młodszy od Keynesa, też kilkakrotnie miał szanse na status gwiazdy, ale nie wykorzystał ich w pełni. Był introwertykiem, nie miał natury aktora, nie angażował się w politykę. Ale nawet gdyby było inaczej, z jego wyraźnym austriackim akcentem ciężko byłoby mu porwać tłumy w przybranych ojczyznach: najpierw w Wielkiej Brytanii, później w USA. Bariera językowa sprawiła też, że jego koncepcje nie były szeroko dyskutowane w kręgach akademickich. Wiele z nich Hayek zawarł w książkach, które opublikował po niemiecku jeszcze zanim w 1931 r. przeprowadził się z Wiednia do Londynu. Ale nawet jego opus magnum, „Czysta teoria kapitału", napisane już po angielsku, było dla wielu czytelników niestrawne z powodu przydługich, niemiecko brzmiących zdań.

Poglądy Johna Maynarda Keynesa były lubiane na kontynencie i cytowane przez Anglosasów

Przede wszystkim jednak kontynentalna ekonomia nie była na Wyspach szerzej znana, więc teoria Hayeka wydawała się niezakorzeniona, oderwana od problemów, które zaprzątały umysły anglosaskich ekonomistów. Zwłaszcza że „Czysta teoria..." ukazała się w cztery lata po „Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza", najważniejszym dziele Keynesa, które na pewien czas odsunęło w cień wszystkie inne teksty ekonomiczne, a po śmierci autora w 1946 r. zaczęło być traktowane niemal jak Biblia.

Co ciekawe, o ile pisane z myślą o szerokim kręgu odbiorców książki Keynesa nie podkopały jego pozycji w kręgach akademickich, o tyle w  przypadku Hayeka tak właśnie było. W 1944 r. wydał on „Drogę do zniewolenia", w której argumentował, że ograniczanie wolnego rynku po przekroczeniu pewnego progu prowadzi do totalitaryzmu, bo planiści będą musieli coraz bardziej rozciągać swoją kontrolę, aż stanie się ona wszechogarniająca. Z równą siłą atakował więc w niej komunizm i faszyzm, bo oba te ruchy zastępowały wolny rynek gospodarczym planowaniem, oba skierowane były przeciwko wolności. Książka odniosła spektakularny sukces: w ciągu kilku lat doczekała się zarówno skróconego przedruku w „Reader's Digest", jak i wersji komiksowej. Paradoksalnie jednak utrudniło to Hayekowi drogę na Uniwersytet Chicagowski, bo tamtejsi ekonomiści byli zdania, że autorowi tak „histerycznej i alarmistycznej" książki brakuje intelektualnego rygoru.

Dlatego Hayek, laureat ekonomicznego Nobla z 1974 r., którego rozważania na temat koordynacyjnej i informacyjnej roli zmieniających się cen przeszły do klasyki nie zyskał w kręgach akademickich dużego rezonansu. Wielu jego uczniów z czasem zbliżyło się do keynesizmu. Nawet Milton Friedman, powszechnie uważany za jego najwierniejszego naśladowcę i popularyzatora, nie krył intelektualnego długu wobec Keynesa jako ojca makroekonomii.

Krótkowzroczny mistrz

To, jak bardzo na losach myśli Keynesa i Hayeka zaważyły kwestie pozamerytoryczne, przywodzi na myśl słynną dysputę współczesnych im filozofów: Ludwiga Wittgensteina i Karla Poppera. Z perspektywy czasu górę wziął ten pierwszy, także z powodu swojej magnetycznej osobowości. Ale między tym sporem a batalią między keynesistami a liberałami jest też inne, ważniejsze pokrewieństwo, najlepiej chyba wyjaśniające popularność pierwszego z tych nurtów. Wittgenstein argumentował, że nie istnieją problemy filozoficzne, są tylko językowe zagadki, podczas gdy Popper bronił wagi zagadnień, z którymi od setek lat zmagali się filozofowie. Keynes był Wittgensteinem ekonomii, gdy twierdził, że rządy posiadają prostą receptę na zapewnienie gospodarkom stabilnego wzrostu bez okazjonalnych recesji. W „Czystej teorii..." Hayek trafnie zauważył, że przewodni motyw keynesizmu jest ucieczką od naczelnego problemu ekonomii. Gdzie indziej wskazywał, że myśl Keynesa jest „krótkowzroczną filozofią biznesmena podniesioną do rangi nauki", bo ucieka od rozważań na temat długoterminowych skutków proponowanych remediów. Autor „Ogólnej teorii..." replikował – co stało się najsłynniejszą jego wypowiedzią – że „w długim terminie wszyscy będziemy martwi".

Na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku, gdy w USA wybuchł najpoważniejszy w historii kryzys gospodarczy wszyscy pragnęli takiej właśnie ucieczki od problemów ekonomicznych. Powszechnie uważa się, że polityka nowego ładu prezydenta Roosevelta, mająca na celu uzdrowienie amerykańskiej gospodarki, była inspirowana myślą Keynesa. Jego teorię dodatkowo zdawało się potwierdzać to, że USA ponownie popadły w głęboką recesję (w 1937 r.), gdy tylko w reakcji na pogorszenie stanu amerykańskich finansów publicznych Waszyngton zaczął się z nowego Ładu wycofywać. Ostatecznie koniunkturę rozgrzała tam II wojna światowa, co również było zgodne z keynesowską doktryną.

Rzadziej pamięta się o tym, że Keynes w latach 30. namawiał brytyjskie władze do wprowadzenia ceł importowych, co miało podbić popyt na krajowe dobra i zapobiec drastycznemu osłabieniu funta. Dziś jednym z nielicznych niekwestionowanych faktów dotyczących wielkiego kryzysu jest ten, że pogłębiła i przedłużyła go spirala protekcjonizmu. Tego jednak z keynesizmem nie utożsamiano, w przeciwieństwie do interwencjonizmu, ocenionego wówczas jako skuteczny. Nic dziwnego, że na wszystkie późniejsze kryzysy, włącznie z ostatnim, politycy reagowali tak samo: zastępując wydatki konsumentów i firm. Teoria Hayeka, której prawdziwość według niego najłatwiej było dostrzec w okresie prosperity, została zapomniana.

Kres interwencjonizmu

Renesans liberalizmu w austriackim wydaniu teoretycznie nastąpił w latach 80., wraz z rządami Ronalda Reagana w USA i Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Teoretycznie, bo sam Hayek, choć w dniu zwycięstwa żelaznej damy w wyborach w 1979 r. napisał jej telegram z podziękowaniami za najlepszy prezent urodzinowy (niedługo wcześniej skończył 80 lat), później przyznawał, że był jej rządami – a także Reagana – rozczarowany. W przypadku reaganomiki powodem były stanowiące jej element obniżki podatków. To bowiem, że dziś jest to polityka utożsamiana z gospodarczym liberalizmem, to uproszczenie. Zarówno Hayek, jak Friedman popierali obniżki podatków o tyle, o ile zmuszało to rząd do odchudzania się, nie zaś dlatego, że mogło to pobudzić wydatki konsumpcyjne. Ten ostatni argument na rzecz cięcia podatków jest par excellence keynesowski. A zmniejszenie obciążeń fiskalnych w wydaniu Reagana miało w dużej mierze taki charakter: rozruszało gospodarkę, ale za cenę wzrostu zadłużenia USA.

To pokazuje, że keynesizm i austriacki leseferyzm to pojęcia, które z czasem straciły na precyzji. Przykłady można mnożyć, bo także uczniowie Keynesa bardzo często odstępują i odstępowali od nauk mistrza. Dziś na przykład popierają obciążenie zamożnych i sektora finansowego większymi podatkami czy ograniczenie płac prezesów spółek w celu redukcji nierówności społecznych. Tymczasem autor „Ogólnej teorii" przestrzegał rządy, żeby pod żadnym pozorem nie straszyły biznesmenów, bo to może tylko gospodarce zaszkodzić. Co jednak najważniejsze, dzisiejsi keynesiści za uprawnione uważają stymulowanie gospodarki zarówno na drodze ekspansywnej polityki fiskalnej, jak i monetarnej. Sam Keynes twierdził, że zwiększanie podaży pieniądza jest jak „próba utycia na drodze zakupu większego paska". Dziś w takiej krytyce dodruku pieniądza celują liberałowie.

Płynność i pojemność takich haseł, jak keynesizm i leseferyzm sprawiają, że trudno dziś o bilans dokonań tych doktryn. W sprzeczności wikła się też Wapshott, który konkluduje, że kryzys z 2007 r. zadał śmiertelny cios teorii Hayeka, bo okazało się, że wolny rynek wcale sam się nie koryguje. Ale o jakim wolnym rynku mowa, skoro żaden zachodni rząd „austriackich" ideałów nie wprowadził w życie, zwłaszcza zaś tego, aby nie manipulować stopami procentowymi i cenami? Co najmniej od giełdowego krachu w 1987 r., po każdym kolejnym kryzysie, który zagrażał perspektywom gospodarki, większość zachodnich banków centralnych zapobiegawczo łagodziła politykę pieniężną. Przypominało to politykę gaszenia najmniejszych nawet pożarów leśnych, która na dłuższą metę prowadzi do rozrostu poszycia leśnego i w efekcie znacznie groźniejszej pożogi.

Martwa teoria?

Rdy przed kilku laty kataklizm faktycznie nadszedł, politycy znów sięgnęli do sprawdzonego keynesowskiego instrumentarium, zwiększając wydatki budżetowe, wspierając banki i inne firmy. Mimo to koniunktury nie udało się rozgrzać, za to zadłużenie rządów sięgnęło bezprecedensowego poziomu. Być może jest prawdą – jak twierdził Keynes – że gdyby nie odstraszyło to ich od kontynuowania interwencjonistycznej polityki, w końcu gospodarka ruszyłaby z kopyta, a przychody podatkowe zaczęły rosnąć. Tyle że nie wierzą w to inwestorzy, którzy nie chcą już takiej rozrzutności finansować, kupując obligacje skarbowe. „W długim terminie, przyjacielu, to twoja teoria jest martwa" – wykrzykuje do swojego adwersarza teledyskowy Hayek. Mamy niepowtarzalną szansę, aby się przekonać, czy ma też rację, wróżąc, że bez sztucznego napędzania popytu przez rządy i banki centralne przyszłe kryzysy gospodarcze będą mniej dotkliwe.

Plus Minus
Socjolog wskazuje wiek kluczowej grupy wyborców. Który kandydat do niej dotrze?
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Dlaczego nauczanie Franciszka dla wszystkich było niewygodne?
Plus Minus
Jakim kanclerzem będzie Friedrich Merz? Angela Merkel do końca kopała pod nim dołki
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Jakiego papieża potrzebuje Kościół
Plus Minus
Jacek Chwedoruk: Donald Trump chce walczyć z dwoma megatrendami