„Już od stulecia, krok w przód, krok wstecz
Keynes: rynkami trzeba sterować
Hayek: przeciwnie, ręce od nich precz
Na przemian boomy i krachy, ludzie w udręce
Hayek: to przez tani pieniądz
Keynes: nie, przez instynkty zwierzęce"
Tak, w wolnym tłumaczeniu, brzmi refren teledysku o sporze między Johnem Maynardem Keynesem, uosobieniem interwencjonizmu, i Friedrichem von Hayekiem, guru gospodarczych liberałów. Od początku 2010 r. obejrzano go na YouTubie trzy miliony razy.
Z jednej strony to efekt kunsztu, z jakim Russ Roberts, ekonomista z Uniwersytetu im. George'a Masona w północnej Wirginii, przełożył akademicką debatę sprzed 80 lat na język rapu. TAle ważniejszą przyczyną popularności jego teledysków jest aktualność ich problematyki. Dzisiejsze utarczki polityków i ekonomistów Paula Krugmana z Niallem Fergusonem czy Johna Taylora z Christiną Romer są tylko wariacjami na temat „formacyjnej" dysputy Keynesa z Hayekiem – sporu, który zdefiniował współczesną ekonomię.
Organizm czy mechanizm
W najbardziej ogólnym wymiarze jest to spór o naturę cykli koniunkturalnych i sposoby łagodzenia ich zmienności. Brytyjczyk Keynes wychodził z założenia, że tymi cyklami zawiadują „zwierzęce instynkty", czyli wahania nastrojów aktorów życia gospodarczego. Gdy z jakiegoś powodu stają się oni ostrożni i zaczynają oszczędzać, maleje popyt w gospodarce, co skutkuje recesją. W takiej sytuacji interweniować musi rząd, zwiększając swoje wydatki, aby zastąpić konsumentów i firmy. Kluczowym założeniem jest tu istnienie tzw. mnożnika ekonomicznego: gdy władze wydają z publicznej kasy złotówkę, zaczyna ona krążyć w gospodarce i wydawana jest jeszcze wielokrotnie. Efekty programów stymulacyjnych są więc nieproporcjonalne do nakładów. „Bodźce monetarne i fiskalne są równie skuteczne/Podobnie jak kopanie dołków czy roboty publiczne/Tłuczenie szyb też pomaga, szklarzowi dając zyski/Efekt mnożnika sprawia, że rośnie dobrobyt wszystkich" – rapuje Keynes w jednym z utworów Robertsa. A że poprawa koniunktury przyczyni się do wzrostu wpływów do budżetu, cała operacja powinna się władzom zwrócić, tym bardziej że oszczędzą na zasiłkach dla bezrobotnych.
Tymczasem Hayek ostrzegał, że takie interwencje rządów i banków centralnych mają skutki uboczne wykraczające poza ewentualny wzrost długu publicznego. Sprawiają bowiem, że podaż kredytu zaczyna przekraczać sumę oszczędności w społeczeństwie. Kredyt tanieje, a przedsiębiorcy inwestują w produkcję, która nie byłaby opłacalna w normalnych warunkach i która nie jest w stanie zagwarantować sobie popytu. Gdy stopy procentowe wracają do normalnego poziomu, wszystkie te chybione inwestycje zostają obnażone. Wybucha kryzys, na który nie ma żadnych remediów. Można jedynie czekać, aż gospodarka sama wróci do równowagi. Iluzoryczne boomy napędzane publicznymi pieniędzmi sieją ziarno własnego zniszczenia.
Na tym oczywiście różnice zdań się nie wyczerpywały. Ekonomiści nie zgadzali się nawet co do metod badawczych. Teoria Keynesa dawała się ująć w proste równania i modele ekonometryczne, Hayek uważał zaś, że powinno się wychodzić od zachowań jednostek, od ich różnorodnych motywacji, potrzeb i pragnień. W tym ujęciu kluczowe pojęcia keynesowskie, takie jak „popyt", „podaż" czy „stopa procentowa", to tylko bezwartościowe średnie, niemające związku z rzeczywistością gospodarczą. Myśl, że sterując takimi agregatami, planiści mogą zarządzać gospodarką, to „zgubna pycha rozumu", jak zatytułował Austriak jedną ze swoich późnych książek. „Gospodarka to nie samochód, któremu silnik skonał / Eksperci jej nie naprawią, bo nie istnieje żadna „ONA" / Gospodarka to my, mechanik nic tu nie wskóra / Niech odłoży swoje klucze, to organiczna struktura" – tłumaczy teledyskowy Hayek.
Ani teoria Keynesa, ani Hayeka – jako przynależne do nauk społecznych – nie dają się jednak udowodnić. Przykładem może być najnowsza historia gospodarcza USA. Choć kryzys z ostatnich lat tamtejsi politycy leczyli zgodnie z receptami Keynesa gospodarka wciąż pozostaje niemrawa. Teoria się nie sprawdziła? Skądże. Jej najwybitniejsi współcześni wyznawcy, wspomniany już Krugman i inny noblista Joseph Stiglitz twierdzą, że rządowe interwencje były po prostu nie dość agresywne, ale gdyby w ogóle ich nie było, recesja byłaby znacznie głębsza i dłuższa. Być może, tyle że nigdy się tego nie dowiemy, bo nie znamy historii kontrfaktycznej.