Skromni, cisi, pracowici

Publikacja: 23.06.2012 01:01

„Polska, biało-czerwoni..”. Powrót kibiców po meczu Polska-Czechy 16 czerwca

„Polska, biało-czerwoni..”. Powrót kibiców po meczu Polska-Czechy 16 czerwca

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Wietnamczycy są najliczniejszą mniejszością etniczną w Polsce, a nasz kraj jest trzecim, po Francji i Niemczech, centrum imigracji wietnamskiej w Europie. Co więcej, Wietnamczycy nie traktują Polski jak państwa tranzytowego, z którego łatwo przedostać się dalej na Zachód. Wybierają nas raczej za docelowy kraj swej emigracji. Dlaczego?



Dr Teresa Halik:

Wietnamczycy mają specyficzny stosunek do Polski. W czasach wojny w Wietnamie komunistyczny rząd wysyłał studentów na stypendia na nasze uczelnie, szczególnie techniczne, jako że byliśmy krajem bratnim ideologicznie. Ci studenci znaleźli u nas zrozumienie, bo w oczach przeciętnego Polaka nie byli żadnymi komunistami, tylko biednymi ludźmi z bombardowanego właśnie kraju, którzy zasługiwali na współczucie i pomoc, szczególnie że u nas wciąż świeża była pamięć o wojnie i bombach. Ówcześni studenci do dziś żywo wspominają tę sympatię kolegów i ich rodzin. Gdy wracali po studiach do Wietnamu, często nie zastawali w domu już nikogo: koledzy zginęli na wojnie, rodzina się rozjechała, a oni musieli wynagrodzić społeczeństwu to, że przeżyli i dostali porządne wykształcenie. Dla nich ta szansa była naprawdę czymś bardzo ważnym i do dziś wspominają Polskę jako swą drugą ojczyznę, a mówimy przecież o wietnamskiej elicie, o urzędnikach, politykach, przedsiębiorcach. To oni są odpowiedzialni za tak dobry obraz Polski w oczach swoich rodaków.



I tylko dlatego wybierają Polskę jako docelowy kraj swojej emigracji?



Nie potrafimy docenić, jak ważne jest takie nastawienie. Nie potrafimy wykorzystać go ani do zacieśnienia współpracy między naszymi państwami, ani do robienia biznesu w Wietnamie.



Nie wszyscy tamci studenci wrócili do domu. Niektórzy zostali w Polsce, założyli tu rodziny i zintegrowali się z Polakami. Są tacy, którzy po latach znów przyjechali do Polski, by kształcić polskich studentów. Jeden z nich odebrał ostatnio profesurę z rąk naszego prezydenta. Z czasem, kiedy w Wietnamie dokonały się zmiany  i kiedy reżim zaczął słabnąć, w drugiej połowie lat 80., zaczęli ściągać do Polski swoich krewnych. Tak powstawały sieci imigranckie. Przybysze mieli tu zapewnione mieszkanie, pracę, miejsce w emigranckiej społeczności. Zresztą po 1989 r., gdy pojawił się wolny rynek, dla przedsiębiorczych Wietnamczyków to był raj. Oni mieli łatwość wchodzenia w kontakty z Polakami, zaczęli robić świetne interesy.



Tak jak ostatnio w Bydgoszczy, gdzie Wietnamczycy byli wykorzystywani w szwalni jak niewolnicy?



Takie rzeczy się zdarzają w każdym kraju, Polaków też czasem zamykają na farmach, biją i zmuszają do różnych rzeczy. Często robią to również Polacy Polakom. Ale mimo to Wietnamczycy bardzo cenią sobie interesy z nami, bo oni mają do nich podobne podejście jak my. Po prostu jak trzeba, to wszystko da się załatwić. Tak samo się mówi za granicą o nas. Tu się założy spółkę, tam się ją przemieni w jakąś inną, tu stworzy się spółkę córkę i wszystko będzie cacy. Nie ma problemu, którego Polak z Wietnamczykiem by nie rozwiązali.

Czy na Zachodzie nie byłoby im łatwiej?

Oni nie postrzegają tego w ten sposób. Część z nich ma oczywiście krewnych np. we Francji i zdarza się, że przenoszą swój biznes nad Sekwanę, bo to im się po prostu bardziej opłaca, ale to dotyczy ludzi prowadzących już poważniejsze interesy. Przeciętni Wietnamczycy czują się u nas często lepiej niż na Zachodzie. Czasami zdarzają się jakieś komentarze na temat koloru skóry, ale to nie jest regułą. Co innego w Niemczech czy we Francji. Moja studentka robiła badania nad Wietnamczykami we Francji i nie mają oni tam łatwego życia, jeśli chodzi o rasizm. U nas za to bardzo sobie cenią naszą gościnność i sympatię do nich. Pretensje mają tylko do instytucji państwowych, które „robią im problemy z wizami".

Bo o Wietnamczykach krążą legendy, np. że przekazują paszporty zmarłych tym, którzy przebywają w Polsce nielegalnie – przeciętny Wietnamczyk w Polsce oficjalnie żyje bardzo długo... Dlatego choć jest wiele wietnamskich wesel, nie ma pogrzebów.

To sprzeczne z ich kulturą. Podszywanie się pod przodków jest czymś karygodnym, nawet dla Wietnamczyka całkowicie zblazowanego. Pamięć o przodkach to świętość. Oni wierzą, że od kultywowania tej pamięci zależy ich pomyślność. Po- grzebów jest niewiele, bo bardzo często ciała wysyłane są do Wietnamu, by tam zostały pochowane. U nas zmarłych chowają tylko te rodziny, których na taki wietnamski pogrzeb nie stać, a to dzieje się rzeczywiście bardzo rzadko. Wietnamczycy tak wielką wagę przywiązują do odpowiedniego pochówku, że u siebie w ojczyźnie – szczególnie na prowincji, bo w miastach zwyczaj ten stara się wyplenić władza – kultywują bardzo nietypową tradycję. Otóż po trzech latach od złożenia ciała w grobie tymczasowym zmarłego się wykopuje i naj- starszy syn ma obowiązek oczyścić jego kości z resztek nierozłożonego ciała. Potem kości te składa się na  polu ryżowym. Nie słyszałem, by zwyczaj ten próbował ktoś kultywować też w Polsce, w końcu kości muszą zostać pochowane w ojczyźnie, a nie u nas na cmentarzu.

Ale mimo wszystko nie mamy chyba najlepszej opinii o przybyszach z Indochin?

Nie powiedziałabym tak. Oni od lat bardzo dbają o swój wizerunek w oczach przeciętnego Polaka, załatwiają konflikty w swoim gronie i nie ma z nimi większych problemów, co zresztą jest naturalne dla ich kultury. Są ludźmi skromnymi, a ich oczekiwania i wymagania są stosunkowo łatwo korygowane przez sytuację, w jakiej przychodzi im żyć. Oni nie żebrzą, nie korzystają z pomocy społecznej, nie stanowią elementu kryminogennego. Przyjeżdżają do nas, by pracować, a nie po socjal. Nie spotkamy się z sytuacją, że Wietnamczykowi ta czy inna praca nie odpowiada, bo np. on jest doktorem habilitowanym czy inżynierem, więc nie będzie pracować na zmywaku. A znam Czeczena, który nie chciał pracy w elektrowni na stanowisku technicznym, bo jest magistrem inżynierem... Wietnamczykowi nie przyszłoby coś takiego do głowy. Do tego oni wielokrotnie powtarzają, że muszą się dostosować do miejsca, w którym chcą mieszkać, nie na odwrót. Bardzo szanują nasze zwyczaje, nie chcą nas w żaden sposób urażać. Respektują naszą rolę gospodarza, a sami chcą być odbierani jako dobry i porządny gość. To wynika z ich kultury.

Jak się to przejawia?

Dzwonił do mnie kiedyś Wietnamczyk, który był w kropce.. Z wróżb wychodziło, a to jest bardzo ważna część ich wierzeń, że powinien urządzić wesele w nasze Święto Zmarłych. I co on ma zrobić – pyta się mnie. Jak to zostanie odebrane? Nie chce nikogo urazić. To jest bardzo pragmatyczny szacunek dla naszej obyczajowości. Tak samo Wietnamczycy, zazwyczaj buddyści, w szkole wysyłają swoje dzieci także na lekcje religii. Nie chcą, by ktoś pomyślał, że mają coś przeciwko naszym obyczajom. Oni nie rozumieją, jak jednostka mogłaby się nie podporządkować grupie, taki indywi- dualizm kompletnie nie mieści im się w głowie. To wszystko ma korzenie w gospodarce ryżowej.

Co to znaczy?

Uprawa ryżu to bardzo skomplikowana działalność. Nikt nie mógł sobie samemu pójść na pole i coś tam zasiać. Wykopanie porządnych rowów melioracyjnych, stworzenie profesjonalnego systemu nawadniającego itd. wymagało pracy zespołowej. Do tego stopnia, że wręcz cała wieś musiała ze sobą naprawdę absolutnie bezkonfliktowo współpracować. Dlatego wszystkie społeczeństwa gospodarki ryżowej tak dużą wartość przywiązują do kolektywu. Stąd się wywodzi także to typowo wietnamskie przywiązanie do więzi sąsiedzkich. Sąsiad jest ważniejszy nawet od bliskiego krewnego, który mieszka daleko. Bo to z sąsiadem trzeba współpracować i liczyć na jego pomoc – nie ma wyjścia. Dlatego im udało się tak dobrze wejść w społeczności naszych osiedli. Zawsze grzecznie mówią dzień dobry, chętnie pomagają i angażują się w życie społeczności. Wietnamczycy pierwsze, co robią w nowym kraju, to próbują nawiązać kontakt z autochtonami.

Pewnie ciężko nam się porozumieć. Dwa różne światy...

To truizm, że nasze kultury wiele różni. My nie rozumiemy ich uległości autorytetowi, traktowania wszystkiego w kategoriach obowiązku i postrzegania siebie wyłącznie przez pryzmat grupy. Ale ciekawsze jest, jak wiele nas łączy. Oni naprawdę czują się u nas często lepiej niż w innych krajach, bo my też dużą wagę przywiązujemy do wartości rodzinnych, szanujemy ludzi starszych, tradycję... Z tym że u nas to już funkcjonuje jako pewien typ idealny, którego się w zasadzie dziś już nie spotyka. Natomiast dla nich to wciąż są bardzo ważne wartości. Dlatego też rzadko się zdarzają np. mieszane małżeństwa wietnamsko-polskie, bo oni żyją mocno osadzeni w swojej kulturze i niechętnie ją opuszczają. Ale wśród dzieci poziom integracji z naszym społeczeństwem jest naprawdę duży. Rodzice wręcz czasem są przerażeni, jak ich dzieci przejmują całkowicie obce im wartości. Nawet niektórzy się zastanawiają, czy ich nie trzeba by wysłać z powrotem do Wietnamu, bo czują, że je tracą. Przecież w ich kulturze dzieci muszą być podporządkowane starszym, a zdarza się, że koledzy w gimnazjum buntują młodych Wietnamczyków przeciwko rodzicom. To się im nie mieści w głowie. Dzieci muszą przecież zajmować się młodszym rodzeństwem, a nie siedzieć z kolegami w parku i pić piwo. Do tego mają się bardzo dobrze uczyć i mieć najlepsze stopnie w szkole, co dla wietnamskich rodziców jest bardzo ważne. W końcu w ich kulturze autorytet wynika właśnie z wykształcenia i to ono daje szczęście, a nie hedonizm.

Czyli boją się z nami zbytnio zintegrować?

W pewnych dziedzinach tak. Ale zachowując wszelkie proporcje, my też się kiedyś o pewne rzeczy baliśmy, gdy wyjeżdżaliśmy na Zachód. Tu mieliśmy swoje wartości rodzinne, a tam był indywidualizm, bunt, palenie trawki i przygodny seks. Teraz to samo jest i u nas, ale kiedyś było inaczej. Wietnamczycy są bardzo konserwatywni, nie chcą, by ich dzieci zaczęły podważać tradycyjny model rodziny czy uległość autorytetom. Jednak w samym Wietnamie też powoli więzi te zaczynają się rozluźniać, tylko społeczność emigrancka ma to do siebie, że kultywuje tradycję bardzo skrupulatnie. Podobnie np. Polonia pielęgnuje polskość. Chcą zachować jak najwięcej tej ojczyzny, o której myślą z taką nostalgią. Jednak oni w większości do ojczyzny na stałe raczej nie wrócą, zbyt wiele łączy ich już z Polską. Tam często nawet nie mają już do kogo wracać, a jak mają, to urodzonym już w Polsce dzieciom trudno jest odnaleźć się wśród rodziny, którą zazwyczaj słabo znają, a której zobowiązane są okazać olbrzymi szacunek. Choć posługują się komunikatywnie językiem wietnamskim, to nie wiedzą, jak się zwracać np. do dziadków, a tam tego typu zwroty kurtuazyjne są bardzo skomplikowane. Po paru dniach dzieciaki chcą już wracać do Polski. Tu mają kolegów i tu jest ich dom.

Dr Teresa Halik – wietnamistka i sinolog, pracownik Filologii Wietnamsko-Tajskiej UAM i Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka mniejszości wietnamskiej w Polsce, autorka licznych prac poświęconych tej problematyce oraz współautorka pierwszego w Polsce podręcznika do nauki języka wietnamskiego

Wietnamczycy są najliczniejszą mniejszością etniczną w Polsce, a nasz kraj jest trzecim, po Francji i Niemczech, centrum imigracji wietnamskiej w Europie. Co więcej, Wietnamczycy nie traktują Polski jak państwa tranzytowego, z którego łatwo przedostać się dalej na Zachód. Wybierają nas raczej za docelowy kraj swej emigracji. Dlaczego?

Dr Teresa Halik:

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów