Kamorra jest wszędzie

W Neapolu wybuchła kolejna wojna klanów o podział ogromnych narkotykowych zysków. Gangsterzy mordują się już nawet w przedszkolu pełnym dzieci.

Publikacja: 22.12.2012 00:01

Scampia, supermarket rozpaczy

Scampia, supermarket rozpaczy

Foto: Corbis

W południe 5 grudnia Luigi Lucenti wyszedł z domu na ulicę i natychmiast rzucił się do ucieczki, bo skuterem podjechało dwóch mężczyzn w kaskach zasłaniających twarz. W Neapolu, szczególnie w Scampii, to zwiastun gwałtownej śmierci. Pierwsza kula trafiła go w ramię, ale biegł dalej. Pasażer skutera z pistoletem w dłoni rzucił się w pogoń. Lucenti przez wąską furtkę wpadł na dziedziniec przedszkola po drugiej stronie ulicy i wtedy biegnący o kilka kroków za nim prześladowca znów zaczął strzelać. Trafiony dwukrotnie w plecy Lucenti upadł. Zamachowiec pochylił się, przyłożył mu pistolet do głowy i pociągnął za spust, by nieśpiesznie odejść, wsiąść  na skuter i odjechać. Terakota spłynęła krwią, a kilkanaście metrów dalej, w auli, nie zdając sobie sprawy z rozgrywającego się za oknami dramatu, dzieci radośnie śpiewały kolędy, przygotowując  bożonarodzeniowe przedstawienie. Pięć minut później dziedziniec roiłby się od rozdokazywanych, przechodzących do stołówki na obiad przedszkolaków. Po indentyfikacji zwłok policja nie miała wątpliwości, że mord na przedszkolnym dziedzińcu to kolejny epizod mafijnej wojny, bo Lucenti (50 lat, z czego dziesięć w więzieniu) był związany z biorącym w niej udział klanem Abbinante, dla którego rozprowadzał kokainę i kradł samochody, zwracane potem właścicielom za opłatą.


Zamach przeszedłby zapewne bez specjalnego echa. W końcu w Neapolu, stolicy włoskiego bezprawia, tydzień w tydzień ktoś ginie od pistoletowej kuli. Tym razem jednak gangsterzy złamali kolejne tabu. Kamorra ma na rękach przelaną krew kapłanów w świątyniach, nigdy jeszcze nie ważyła się załatwiać krwawych porachunków w przedszkolu pełnym dzieci. Dlatego w akcie protestu w nocy z 11 na 12 grudnia we wszystkich szkołach i przedszkolach paliło się światło. Arcybiskup Neapolu kard. Crescenzo Sepe w Święto Niepokalanego Poczęcia NMP w homilii powiedział gangsterom: „Jesteście nikczemni i mali! Zabijacie nawet w przedszkolu pełnym niewinnych dzieci! Pokajajcie się, opamiętajcie się! Przecież staniecie przed Sądem Bożym!".

Ale już nazajutrz w Calvizzano pod Neapolem w pełnej klientów pizzerii U Salvatore przy głównej ulicy miasteczka dwóch zamaskowanych kamorrystów pomściło Lucentiego. Życiem i zmasakrowaną pięcioma kulami twarzą zapłacił 40-letni Luigi Felaco, kuzyn bossa Angelo Nuvolette, rządzącego w pobliskim Marano. Zamachowcy, by nie pozostawić najmniejszych wątpliwości, że to wendetta, pogardzili wypchanym portfelem (3,5 tys. euro w środku) i złotym roleksem ofiary za 20 tys. W ten sposób wojna neapolitańskich klanów pochłonęła 55. ofiarę.

Wymiana pokoleniowa

Choć wojna wybuchła w lutym tego roku, jej praprzyczyną jest krwawy konflikt, który rozgorzał osiem lat temu. Wówczas północny Neapol i sporą część narkotykowego rynku w mieście dzięki przejęciu dostaw z zagranicy kontrolował klan Di Lauro. Zaopatrywał w kokainę kilkanaście innych rodzin, pobierając haracz od zysków. Boss Paolo Di Lauro od dwóch lat ukrywał się przed policją, więc stopniowo władzę przejmował jego ambitny 31-letni wówczas syn Cosimo. Młodzieniec zmienił i uprościł zasady prowadzenia narkobiznesu. Klan Di Lauro przedzierzgnął się w hurtownika, każąc sobie płacić za towar w chwili odbioru, a co więcej, Cosimo rozpoczął wymianę pokoleniową w klanowej hierarchii, faworyzując swoich kolegów kosztem starszych kompanów ojca. Jeden z nich, Raffaele Amato, okradł klan, zbiegł z ogromnymi pieniędzmi do Hiszpanii i stamtąd zaczął spiskować przeciw Di Lauro. Zmobilizował resztę niezadowolonych i rozpoczęła się krwawa, bezwzględna wojna, która rozlała się na cały Neapol i pół Kampanii, wikłając niemal wszystkie rodziny. Przeszła do historii jako wojna Di Lauro z secesjonistami. Pochłonęła w sumie ponad 350 ofiar.

Wyroki wykonywano tak, by nadać im jak najwięcej rozgłosu, sterroryzować i zastraszyć wroga. Ciała ofiar, które w poprzednich wojnach znikały w morzu, kwasie albo płynnym cemencie fundamentów stawianych budowli teraz pozostawiano na miejscu zbrodni, zazwyczaj potwornie zmasakrowane. Zamachy często przeprowadzano w biały dzień w miejscach publicznych na oczach świadków. W morderczym amoku gangsterzy mordowali sobie nawzajem kobiety. Zwycięsko z tej wojny wyszli secesjoniści. Paolo Di Lauro i jego syn Cosimo siedzą w więzieniu. Obie strony zawarły pokój dopiero w zeszłym roku. Ale już kilka miesięcy później secesjoniści pokłócili się między sobą i rozpoczęła się nowa, trwająca właśnie wojna. Poszło o najbardziej łakomy kąsek neapolitańskiego narkobiznesu: wart grube miliony rynek zbytu narkotyków w Scampii – największy narkotykowy supermarket Europy.

Do powstania betonowego piekła Scampii, gdzie dziś z powodu totalnej degradacji stojących tam bloków i mrówkowców można by śmiało kręcić katastroficzny film o upadku współczesnej cywilizacji, doprowadziły, jak w porzekadle, dobre chęci. Dzielnica to katastrofa wielkiego eksperymentu społecznego, wspólna porażka architektów i władz miejskich. Według projektu na obrzeżach Neapolu na 375 hektarach miało powstać wzorcowe, samowystarczalne osiedle dla 63 tysięcy mieszkańców. Raj na ziemi: parki, boiska, centra handlowe, kina, teatry, restauracje. W pierwszym rzędzie z tych dobrodziejstw mieli skorzystać ci, których nie stać na wynajem własnego mieszkania: młode rodziny tłoczące się w neapolitańskich slumsach i „przypadki społeczne". Tak też się stało. W ten sposób część neapolitańskiej nędzy zamknięto w Scampii jak w getcie.

Głód mieszkań był tak wielki, że dzielnicę zasiedlano od 1968 roku w miarę oddawania budynków do użytku. Budowę infrastruktury odkładano na później i dlatego nie powstała do dziś. Gwoździem do trumny Scampii było trzęsienie ziemi z 1980 roku z epicentrum w Irpinii, 70 km na wschód od Neapolu. Pozostawiło 300 tysięcy osób bez dachu nad głową. Część z nich osiedlono w Scampii i w budowanych naprędce blokach w sąsiednim Secondigliano. Zdesperowane rodziny wprowadzały się też na dziko do niewykończonych jeszcze mieszkań. Wobec tak ogromnej ilości bezdomnych, w Scampii i Secondigliano stawiano już wyłącznie bloki. W ten sposób powstała wielka, chaotyczna noclegownia. Na ukończenie osiedla zabrakło zresztą środków.

Betonowe piekło

Ostatecznie zbudowano mieszkania dla 44 tysięcy osób – a mieszka w nich dziś, jak się szacuje, 70 tysięcy. Za to państwo i prawo nie wprowadziły się tam nigdy. Pierwszy i jedyny posterunek policji powstał w Scampii dopiero w 1997 roku. Dzielnica, względnie izolowana od centrum miasta, łatwo pozwoliła o sobie zapomnieć i zaczęła żyć własnym, mafijnym życiem. Państwo wystawiło Scampię gangsterom na łup, tym łatwiejszy, że przytłaczającą większość mieszkańców stanowili ludzie biedni i bez wykształcenia. Na neapolitańskim rynku pracy nie mieli czego szukać. Zwłaszcza że po II wojnie bezrobocie w Neapolu było zawsze co najmniej dwa razy wyższe od krajowej średniej, a pośród ludzi młodych, przed trzydziestką, od ćwierć wieku nie spadło poniżej 40 proc. Dlatego w Scampii od lat grubo ponad połowa połowa mieszkańców nie ma pracy, a bezrobocie wśród młodych ludzi sięga przerażających 75 proc.

Ale te oficjalne statystyki kłamią. W Scampii tysiące ludzi pracują dla kamorry. Są kamorrą. Bo w Scampii rolę nieobecnego państwa i legalnego biznesu, podobnie jak w sąsiednim Secondigliano, przejęła kamorra. Daje zatrudnienie, kredyt, jest pośrednikiem każdego biznesu i kontraktu, ściąga swoje podatki. Pilnuje porządku i zawiaduje wymiarem sprawiedliwości. Gdy w 1997 roku z powodu ślamazarności neapolitańskiego sądu ku oburzeniu mieszkańców odpowiedzialności uniknęło dwóch miejscowych pedofilów, zamachowcy kamorry położyli ich trupem w biały dzień w 24 godziny, od kiedy opuścili areszt. Kamorra jest wszędzie. Parkujesz samochód? Garstka wyrostków pobiera „parkingowe", ale za zezwolenie na uprawianie procederu opłaca się lokalnemu bossowi.

Przede wszystkim jednak niepodzielnie władający dzielnicą klan Di Lauro pod koniec lat 90. uczynił setki mieszkańców udziałowcami swego narkobiznesu. Dostarczył im towar, by prowadzili handel z domu. Głównie, choć nie tylko, w siedmiu fantazyjnych mrówkowcach zbudowanych według projektu Franza Di Salvo i z powodu kształtu nazwanych Żaglami (Vele). Wjazdy w wąskie uliczki między Żaglami, do garaży, w podcienia pod budynkami, wciągnięci w narkobiznes lokatorzy zagrodzili potężnymi zakratowanymi bramami i ścianami z wielu arkuszy grubej sklejki. Żagle zmieniły się w ufortyfikowane twierdze z wystawionymi na zewnątrz zbrojnymi czujkami, które ostrzegają przed policją i pilnują porządku, ustawiając klientów w kolejki przed zakratowanymi „okienkami", przy których o każdej porze dnia i nocy można kupić każdą ilość kokainy, heroiny, amfy, haszyszu czy marihuany. Ba! Wygospodarowano nawet pomieszczenia, gdzie klienci mogą natychmiast przystąpić do spożycia. Co więcej, na miejscu czuwa „sanitariusz" ze strzykawką z naloksonem w pogotowiu na wypadek, gdyby ktoś przedawkował. Trzy Żagle już wyburzono, ale w pozostałych czterech handel kwitnie. Obroty w narkotykowym supermarkecie Pod Żaglami to według najostrożniejszych szacunków grubo ponad pół miliona euro dziennie.

Stąd dla bardzo wielu mieszkańców Scampii i Secondigliano kamorra wcale nie jest pasożytem. Żyją z nią w symbiozie. Kamorra organizuje im życie. Dla nich pasożytem jest państwo ze swoimi podatkami i policją, która stara się zrujnować świetnie idący narkotykowy biznes. W wojnie państwa z kamorrą stoją po mafijnej stronie barykady.

Gdy o świcie 7 grudnia 2004 r. 1500  karabinierów i strażaków z ciężkim sprzętem, przy wsparciu z powietrza, z 65 nakazami aresztowania rozpoczęło forsowanie fortyfikacji kamorry w Scampii, drogę zagrodził im mur złorzeczących kobiet. Za ich plecami inne stawiały błyskawicznie nowe barykady z płonących pojemników na śmieci. Uciekających kamorrystów zasłaniały własnym ciałem. 12 udało się zbiec. Gdy policjanci w styczniu 2005 r. w jednym z mieszkań bloku w Scampii wytropili i ujęli Cosimo Di Lauro, musieli wezwać posiłki. Nie byli w stanie wyprowadzić aresztanta, bo przed blokiem protestowało już pół tysiąca osób. Przepychanki trwały trzy godziny, a dwa samochody policyjne poszły z dymem. Naturalnie zdjęcie Cosimo, 31-letniego przystojnego mężczyzny z kitką w modnej skórzanej kurtce, prowadzonego w kajdankach do aresztu, obiegło wszystkie włoskie media.

Państwo w pogardzie

Nazajutrz nauczyciele w neapolitańskich szkołach spostrzegli tę fotografię na wyświetlaczach telefonów komórkowych swoich uczniów. Dla nich młody boss kamorry to idol i wzór do naśladowania, dobroczyńca pomagający biednym i dający im pracę, bez mała Robin Hood Neapolu. Przy tym nosi rewolwer, modne ciuchy, ma furę pieniędzy, piękne kobiety, sportowe auta i wszyscy z szacunku lub ze strachu kłaniają mu się w pas. Młodzi ludzie, szczególnie z biednych dzielnic jak Scampia, garną się do kamorry również dlatego, że to dla nich jedyna szansa zrobienia szybkiej kariery i jeszcze szybszych pieniędzy. Robotnik w fabryce czy w warsztacie może liczyć od biedy na 1000 euro miesięcznie. Szeregowy „pusher" kamorry bez trudu zarabia takie pieniądze w kilka dni, a kilkunastoletni chłopiec na mafijne posyłki może liczyć na 400 euro tygodniowo.

Co na to rodzice? Gdy w 2005 r. policja obległa Scampię, a wozy opancerzone stanęły na rogatkach,  matki w proteście przestały posyłać swoje dzieci na lekcje, a do kamer telewizyjnych mówiły: „Na ulicach jest zbyt dużo policji. Jest zbyt niebezpiecznie". Ale naprawdę chodziło o to, że stan oblężenia nieco sparaliżował narkotykowy biznes. Mężowie i bracia zaczęli przynosić do domu mniej pieniędzy. Wielu wylądowało za kratkami. Do dziś, gdy w wojnie klanów ginie lokalny boss, w dzień pogrzebu w okolicy na znak żałoby i szacunku na cały dzień zamykane są sklepy, biura i bary. Na pogrzebach kamorrystów zawsze pojawiają się odświętnie ubrane dzieci z kwiatami. Wychowywane są w pogardzie i nienawiści do wszelkiej oficjalnej władzy. Bywa, że plują karabinierom na buty. W Neapolu, w Scampii szczególnie, kamorra jest u siebie, a państwo i jego instytucje to niechciany intruz.

Prosta kurtka, biblijna Gomora

Według najbardziej powszechnej hipotezy protoplaści kamorry, najemni żołnierze z Sardynii, przybyli do Neapolu w XVI wieku sprowadzeni przez Hiszpanów. Najpierw pilnowali porządku, a potem zorganizowali się w przestępcze gangi. Słowo zaś kamorra etymolodzy wywodzą od  „chamarra" – prostej kurtki noszonej przez hiszpańskich bandytów w XVIII wieku – albo od gry hazardowej morra. Niektórzy wyprowadzają ją od biblijnej Gomory.

Tak czy inaczej kamorrą nazywano od wieków bandy rabusi w Neapolu, a kraść było co, bo miasto za panowania Burbonów bogactwem niewiele ustępowało Londynowi i Paryżowi. Później gangi kamorry zajmowały się przemytem, omijając mordercze taryfy celne. Herszci z biegiem czasu całkowicie zawładnęli dzielnicami biedoty. Stali się partnerami władzy, bo jako jedyni byli w stanie zapewnić tam porządek. Z ich usług korzystał ostatni burboński król Neapolu Franciszek II, a Garibaldi, wkraczając do miasta w 1860 roku powierzył hersztom kamorry sformowanie sił policyjnych. Zaszachować kamorrę udało się dopiero totalitarnemu reżimowi Mussoliniego. Ale Amerykanie, lądując na Sycylii, jak i w dalszym ciągu kampanii włoskiej, wobec wyższej konieczności sięgnęli po pomoc mafii. Działający w Stanach włoscy gangsterzy (m.in. Vito Genovese, Lucky Luciano), jako tłumacze, pośrednicy, a może i wspólnicy, zostali zaangażowani w charakterze asystentów amerykańskich generałów. Wraz z wypuszczonymi z sycylijskich więzień mafiosami cosa nostry opanowali port w Neapolu, gdzie lądowały dostawy dla sojuszniczych armii, jak i wszelka pomoc dla miejscowej ludności. Według szacunków w 1945 roku aż 60 proc. tych towarów wylądowało na czarnym rynku. Akcją kierowała cosa nostra, ale siłą rzeczy w tak ogromnej operacji musiała korzystać z pomocy miejscowych.  W ten sposób odrodziły się gangi kamorry. Po wojnie dzięki powstałej w ten sposób siatce i położeniu geograficznemu Neapol stał się europejskim centrum przemytniczym: z początku papierosów, przywożonych z bezcłowej strefy z Tangeru, a potem – narkotyków.

Kamorra wyemancypowała się w połowie lat 70., a potęgą stała się najpierw za sprawą natury, a potem – narkotykowego boomu. Po trzęsieniu ziemi w Irpinii państwo przeznaczyło na pomoc ofiarom w sumie równowartość 40 miliardów dolarów. Wielka część tych środków znalazła się w gestii władz lokalnych. Z dnia na dzień burmistrzowie i radni miast i miasteczek w Kampanii stali się włodarzami ogromnych pieniędzy. Ale zaledwie jedna czwarta tej fortuny trafiła do adresatów. Z pozostałych bilionów lirów powstały fortuny klanów kamorry zblatowanych z lokalnymi politykami. Bossowie na swoim terytorium już wówczas przesądzali o wynikach wyborów lokalnych. Powstał świetnie do dziś funkcjonujący mechanizm, w którym politycy premiowani głosami kamorry po objęciu stanowisk przekazują zamówienia publiczne firmom wskazanym przez bossa. Podobnie rzecz się ma z obsadą urzędów i przeróżnych, nawet szeregowych stanowisk, a trzeba pamiętać, że na południu Włoch, a więc również w Neapolu i Kampanii, sektor publiczny jest największym pracodawcą. O powszechności wyborczych manipulacji niech świadczy to, że w 2008 r. parlament przegłosował specjalną ustawę, która zabrania wchodzenia do kabin z komórką, aparatem lub kamerą. Dlaczego? Bo organizacje mafijne skupując głosy (20–50 euro od sztuki) żądały potem okazania fotki z odpowiednio wypełnioną kartą wyborczą. Macki kamorry sięgają również wymiaru sprawiedliwości. Policja w pamięci telefonu komórkowego Cosimo Di Lauro znalazła prywatne numery dwóch neapolitańskich sędziów śledczych i jednego z szefów policji.

Na podbój Neapolu

Tak głęboko zakorzeniona w terenie, wspierana przez lokalnych mieszkańców, bogata i mogąca liczyć na usługi skorumpowanych polityków kamorra jest dla powołanej w 1992 r. specjalnej prokuratury do walki z mafią niezwykle trudnym przeciwnikiem. Również dlatego, że w odróżnieniu od częściowo sparaliżowanej sycylijskiej cosa nostry nie posiada hierarchicznej struktury i kierującej wszystkim Cupoli – rady bossów. W Neapolu działa dziś 45 klanów, a w całej Kampanii – 102. Zawierają ze sobą doraźne sojusze, ale są niezależne. Dlatego kamorra jest amorficzna. Na terytorium aresztowanego przez policję klanu powstaje nowy albo wprowadza się inny. Jak z rezygnacją stwierdził jeden z antymafijnych prokuratorów Franco Roberti: – Kamorra to stugłowa hydra. Na miejscu jednej odciętej głowy natychmiast wyrasta inna.

Gdy wybucha mafijna wojna i telewizja pokazuje przykryte prześcieradłem trupy, w Italii mówi się o bezradności państwa wobec organizacji mafijnych. Teraz, gdy na ulice Scampii wraca wojsko, media przypominają, że identyczna akcja wraz z najazdem na Żagle siedem lat temu praktycznie nic nie dała, bo kamorra jest dziś bogatsza i potężniejsza niż wtedy. Według wyliczeń włoskiego think tanku  Eurispes, klany kamorry obracają teraz rocznie około 25 miliardami euro, a w zeszłym roku zarobiły „na czysto" 13 miliardów euro, w tym na handlu narkotykami aż 8,5 mld.

Znający kamorrę od podszewki neapolitańczyk Roberto Saviano, autor słynnej „Gomorry", wystąpił z prowokacyjną, dramatyczną propozycją: powróćmy do dyskusji o całkowitej legalizacji narkotyków! Na łamach „La Repubblica" zwrócił uwagę, że w dobie kryzysu i niedostępnego kredytu dysponujące ogromną gotówką z handlu narkotykami organizacje mafijne – najpotężniejsza kalabryjska ndranghera, kamorra i cosa nostra – zaczynają już kolonizować bogatą północną Italię. Przejmują wiele mających problemy z finansową płynnością przedsiębiorstw, głównie w sektorze budowlanym. Jako że narkobiznes to 65 proc. mafijnych dochodów – argumentuje Saviano – natychmiastowa legalizacja i sprzedaż narkotyków w aptekach mogłaby puścić wielu gangsterów z torbami i okazać się najskuteczniejszym narzędziem walki z zorganizowaną przestępczością. Tym bardziej że inne środki zawodzą.

Piotr Kowalczuk z Rzymu

W południe 5 grudnia Luigi Lucenti wyszedł z domu na ulicę i natychmiast rzucił się do ucieczki, bo skuterem podjechało dwóch mężczyzn w kaskach zasłaniających twarz. W Neapolu, szczególnie w Scampii, to zwiastun gwałtownej śmierci. Pierwsza kula trafiła go w ramię, ale biegł dalej. Pasażer skutera z pistoletem w dłoni rzucił się w pogoń. Lucenti przez wąską furtkę wpadł na dziedziniec przedszkola po drugiej stronie ulicy i wtedy biegnący o kilka kroków za nim prześladowca znów zaczął strzelać. Trafiony dwukrotnie w plecy Lucenti upadł. Zamachowiec pochylił się, przyłożył mu pistolet do głowy i pociągnął za spust, by nieśpiesznie odejść, wsiąść  na skuter i odjechać. Terakota spłynęła krwią, a kilkanaście metrów dalej, w auli, nie zdając sobie sprawy z rozgrywającego się za oknami dramatu, dzieci radośnie śpiewały kolędy, przygotowując  bożonarodzeniowe przedstawienie. Pięć minut później dziedziniec roiłby się od rozdokazywanych, przechodzących do stołówki na obiad przedszkolaków. Po indentyfikacji zwłok policja nie miała wątpliwości, że mord na przedszkolnym dziedzińcu to kolejny epizod mafijnej wojny, bo Lucenti (50 lat, z czego dziesięć w więzieniu) był związany z biorącym w niej udział klanem Abbinante, dla którego rozprowadzał kokainę i kradł samochody, zwracane potem właścicielom za opłatą.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów