Rabin z polskim krzyżem

Kardynał Ratzinger chce się bić w piersi stale, ks. Chrostowski uważa, że sprawę rachunku sumienia „załatwiono” w roku 2000. Zdecydowanie wolę trzymać z Ratzingerem. Wiedza bowiem o postawach i czynach, które mogą i powinny być przedmiotem rachunku sumienia Kościoła, stale narasta.

Publikacja: 06.09.2013 01:01

Red

„Plus-Minus" wykazuje ostatnio duże zainteresowanie Polską Radą Chrześcijan i Żydów oraz „dialogowymi" środowiskami katolickimi. Najpierw Tomasz Terlikowski ogłosił, że katoliccy „dialogiści" z PRChŻ od dawna uprawiają monolog, w którym Rada staje się „reprezentantem interesów tylko jednej strony" – żydowskiej oczywiście. Dołączył do niego wkrótce ks. Waldemar Chrostowski, który w rozmowie z Tomaszem Krzyżakiem ochoczo potwierdził tezę o jednostronności i „jednoskrętności" Rady. Profesor UKSW uznał też, że w istocie  „mamy do czynienia z jedną talią kart, którą tworzy środowisko" (już nawet nie środowiska w liczbie mnogiej, lecz środowisko!) „Gazety Wyborczej". „Tygodnika Powszechnego", „Więzi" i „Znaku".

Głosy te wymagają odpowiedzi – w imię dialogu, ale nawet bardziej w imię elementarnej prawdy. Obaj autorzy bowiem przedstawiają i komentują nie prawdę, lecz jej karykaturę. Co ciekawe, obaj zresztą mają swoje zasługi dla dialogu – czy to ekumenicznego, czy międzyreligijnego – tyle że są to zasługi już minione. Zacznijmy, zgodnie z chronologią publikacji w „Rzeczpospolitej", od świeckiego publicysty.

Terlikowski dawny i obecny

Być obecnie krytykowanym przez Terlikowskiego to poważny zaszczyt. Prefekt samozwańczej „Frondowej" kongregacji doktrynalnej surowo przywoływał przecież ostatnio do porządku i aktualnego papieża, i urzędującego prymasa. Papieżowi Franciszkowi zarzucał, że wypowiedzi w sprawie islamu, co jest „powtórką z przeszłości, gdy próbowano oswajać nazistów i komunistów". Prymasa Kowalczyka pouczał natomiast, że wygłasza „opinie sprzeczne z dokumentami Kongregacji Nauki Wiary" (tej watykańskiej).

Czytając wojownicze teksty redaktora „Frondy", wielekroć przecieram oczy ze zdumienia. Pamiętam go przecież doskonale jako twórcę Ekumenicznej Agencji Informacyjnej. W roku 2007 Jerzy Robert Nowak mówił o nim na antenie Radia Maryja: „Terlikowski nieprzypadkowo określany jest jako «judeochrześcijanin»". I oto teraz tenże Terlikowski zarzuca katolikom z Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów właściwie to samo, co ongiś jemu imputował czołowy ideolog Radia Maryja.

A przecież jeszcze dwa lata temu, gdy portal Fronda.pl – jako jedyne bodaj środowisko konserwatywne – odważnie i jednoznacznie potępił profanację pomnika w Jedwabnem, Terlikowski z dumą posługiwał się określeniem „judeochrześcijaństwo". Mądrze przekonywał swych prawicowych kompanów do uznania „przedteologicznej wspólnoty ideowej, która łączy judaizm i chrześcijaństwo". Jest nią „odwołanie się do tej samej matrycy antropologicznej pochodzącej z księgi Rodzaju". Odrzucał też argumenty arcykonserwatywnych katolików głoszących, że „judaizm jest już tylko uschniętym figowcem". Gdy wtedy spotkaliśmy się, to zgodnie śmieliśmy się z Tomkiem, że – przy wszystkich różnicach – obaj jesteśmy „filosemitami" w Kościele.

Dzisiejszy Terlikowski natomiast zarzuca katolikom zaangażowanym w dialog z Żydami, że wypowiadają się „zgodnie z linią redakcji z Czerskiej". I tu pada strzał kulą w płot. Jako przykład ulegania „Gazecie Wyborczej" publicysta „Frondy" podaje bowiem list otwarty w sprawie dyrektora Radia Maryja z 2007 r., podpisany przez kilkudziesięciu katolickich publicystów i intelektualistów. Komentuje: „Ojca Rydzyka można oczywiście krytykować za wiele działań, ale... trudno nie zapytać, czy dialogiści nie powinni raczej spróbować z nim rozmowy, zamiast wzywać biskupów do podjęcia kroków, aby przywołać dyrektora Radia Maryja do porządku. Takiej rozmowy nigdy nie próbowano podjąć". Dwa zdania, a ileż w nich treści do skomentowania...

Po pierwsze, wśród sygnatariuszy owego listu z 2007 roku znajduje się także... Tomasz Terlikowski. To właśnie on reprezentował sygnatariuszy w jednej z audycji radiowych. Mówił wówczas, że „zdecydował się podpisać pod listem, ponieważ wypowiedź ojca Rydzyka była skandaliczna". Zdaniem – ówczesnego – Terlikowskiego „niedopuszczalne były nie tylko obraźliwe sformułowania pod adresem prezydenckiej pary, ale również aluzje do sprawy Jedwabnego". Święte słowa jegomości! Dlaczego dzisiejszy Terlikowski się ich wstydzi? Ówczesny Terlikowski słusznie uważał, że list otwarty był inspirowany przesłankami ewangelicznymi. Dlaczego dzisiejszy Terlikowski sądzi, że inspiracja przyszła z „Gazety Wyborczej"?

Po wtóre, redaktor „Frondy" trafnie zachęca do dialogu z ojcem Rydzykiem. Dlaczego jednak kłamie, twierdząc, że „takiej rozmowy nigdy nie próbowano podjąć"? Fakty bezskutecznego wielokrotnego zapraszania dyrektora Radia Maryja czy redaktor naczelnej „Naszego Dziennika" przez „dialogistów" były przecież wielokrotnie opisywane publicznie. Terlikowski wie dobrze, że o. Rydzyk („ojciec destruktor", jak go sam nazywał w 2007 r.) konsekwentnie od wielu lat uchyla się od wszelkich form wewnątrzkościelnej debaty. Przykładowo – wywiadów prasowych udziela jedynie „Naszemu Dziennikowi" lub tym gazetom, które z pewnością nie będą zbyt dociekliwe (ostatnio na to zaufanie zasłużyli sobie bracia Karnowscy i ich pismo „W Sieci").

Sam Terlikowski był zresztą wielokrotnie traktowany jako niemal śmiertelny wróg na łamach „Naszego Dziennika" i na falach Radia Maryja. Dwa najbarwniejsze określenia, jakimi go tam obdarzano, to: „zawzięty tropiciel kleru" (Zbigniew Sulatycki) i „najskrajniejszy hunwejbin lustracji w Kościele" (Jerzy Robert Nowak). Miarą różnicy między dawnym a obecnym Terlikowskim jest fakt, że przed kilkoma tygodniami po raz pierwszy w historii jego wykład był emitowany przez TV Trwam. Można zmieniać poglądy, to nic złego (choć osobiście preferuję wierność). Czy jednak trzeba aż wypierać się samego siebie, i to siebie sprzed zaledwie kilku lat?

Ks. Chrostowski dawny i obecny

Zasługi prof. Chrostowskiego dla dialogowej formacji polskich katolików są, rzecz jasna, dużo większe niż red. Terlikowskiego. Tym dziwniejsza i smutniejsza jest przemiana, jaka w nim się dokonała. Ks. Chrostowski był przed laty moim nauczycielem zarówno jeśli chodzi o wiedzę na temat judaizmu, jak i samą teologię dialogu. Później jednak z czołowego promotora dialogu katolicko-żydowskiego stał się głównym krytykiem obecnych form tego dialogu. Nie rozumiejąc tej ewolucji, zazwyczaj wolę się na temat aktualnych poglądów ks. Chrostowskiego nie wypowiadać, ani nie odpowiadać na jego kąśliwe zaczepki. Tym razem muszę uczynić wyjątek.

Łączy mnie z ks. Chrostowskim także fakt, że obaj byliśmy chrześcijańskimi współprzewodniczącymi Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Z tą istotną różnicą, że on tę Radę współtworzył, nadając jej kształt i kierunek, ja zaś byłem tylko jednym z kontynuatorów. Znamienne zresztą, że gdy ja uważam, iż w dziedzinie dialogu usiłuję realizować zalecenia mego profesora sprzed ponad 20 lat, to dzisiejszy ks. Chrostowski sądzi, że ja – w przeciwieństwie do niego – nie biorę „niemal wcale pod uwagę bólu oraz wrażliwości katolickiej i polskiej".

Gdyby różnice dotyczyły wyłącznie poglądów, problem byłby mniejszy. Jednak ks. Chrostowski mówi nieprawdę co do faktów. Wymienia „Więź" wśród pism, które – przyznając sobie „monopol na tę problematykę" – „kontestowały" i „niechętnie przyjmowały" organizowane przez niego sympozja teologiczne. Prawda jest natomiast taka, że „Więź" jest akurat pismem, które najczęściej i najwierniej relacjonowało te sympozja. Szczegółowe zestawienie bibliograficzne już kiedyś w odpowiedzi profesorowi UKSW przedstawialiśmy. Ale on wie swoje... Na łamach „Rzeczpospolitej" opisuje zorganizowane przez siebie sympozjum o Jezusie jako otoczone jakoby szczególną niechęcią mediów, w tym „Więzi". Tymczasem w naszym piśmie, zachwyceni poziomem referatów i dyskusji, niemal natychmiast uczyniliśmy z tej kwestii temat czołówkowy.

Słusznie natomiast ubolewa profesor UKSW, że w ortodoksyjnych środowiskach żydowskich niewiele się wie na temat dialogu z katolikami. Ale i tu trzeba coś dopowiedzieć. Po pierwsze, dzięki mozolnej pracy organicznej również to zaczyna się zmieniać. W ultraortodoksyjnym nowojorskim piśmie „Hamodia" – i to w magazynie świątecznym z okazji Pesach w roku 2010 – ukazał się duży blok artykułów o Polsce. „Hamodia" to pismo szeroko czytane w USA i Izraelu w kręgach chasydzkich, zamkniętych na świat zewnętrzny, uważających dialog międzyreligijny za zdradę tożsamości. Ale nawet w tym piśmie można było znaleźć życzliwy opis „nowej Polski" zainteresowanej Żydami i judaizmem. Dla wielu stałych czytelników tego pisma sensacją mogło być samo zamieszczenie fotografii księdza katolickiego. A jednak, dzięki kontaktom z polskimi katolikami, było to możliwe. Dialog – jak uczył mnie ongiś ks. Chrostowski – wymaga olbrzymiej cierpliwości. Szkoda, że jemu samemu tej cierpliwości zabrakło...

Trzeba zresztą pamiętać, że po stronie katolickiej również jest bardzo wiele osób, także duchownych, które podejrzliwie patrzą na wszelkie przejawy życzliwości wobec Żydów. Nie dane im było jeszcze doświadczyć tego, co sam ks. Chrostowski nazywał kiedyś „ąsem w Kościele katolickim, który stał się zasadą i fundamentem dialogu z Żydami i judaizmem". Dzisiejszy ks. Chrostowski lepiej by się przysłużył sprawie, o którą pozornie tak nadal zabiega, gdyby zamiast krytykować Żydów i katolickich „dialogistów" częściej przekonywał czytelników „Naszego Dziennika" – gdzie obecnie regularnie publikuje – o potrzebie i konieczności tej „nowej wrażliwości" wobec Żydów, która „zakłada wewnętrzny ąs i obrachunek sumienia" (to cytat z jego dawnych publikacji).

Niewłaściwe pochodzenie?

Zarzuty ks. Chrostowskiego wobec „Więzi" są także natury politycznej. Ma bowiem pretensję – chyba jako obywatel RP, bo przecież nie jako duchowny? – że niektórzy redaktorzy naszego pisma pracowali w polskiej dyplomacji. Nie wypowiada żadnej merytorycznej oceny ich pracy. Stawia natomiast dwa zarzuty: pochodzenia z niewłaściwego środowiska oraz że były to osoby „niemające nic wspólnego z dyplomacją". A gdzie, Księże Profesorze, mieli zdobywać szlify dyplomatyczne nowi zagraniczni przedstawiciele wolnej Polski po roku 1989? Chyba nie w PRL-owskich służbach dyplomatycznych?

Zupe³nie zdumiewa tak?e zarzut niew³a?ciwego pochodzenia. Czy Stefan Frankiewicz – wieloletni redaktor polskiej edycji „L'Osservatore Romano", a p??niej doradca ministra spraw zagranicznych ds. kontakt?w z Watykanem, wsp?³negocjator konkordatu – powinien by³ zosta? uznany za nieodpowiedniego kandydata na ambasadora RP przy Stolicy Apostolskiej tylko dlatego, ?e by³ redaktorem naczelnym „Wiêzi"? Czy Agnieszka Magdziak-Miszewska – wcześniej radca-minister pełnomocny w ambasadzie w Moskwie i konsul generalny RP w Nowym Jorku – miała być skreślona jako niewłaściwa kandydatka na ambasadora RP w Izraelu, bo w przerwach między służbą dyplomatyczną była publicystką „Więzi"?

Nota bene, Magdziak-Miszewska została wysłana na placówkę do Tel Awiwu przez rząd PiS-owski za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, a wcześniej (o czym wiadomo publicznie) prezydent Kwaśniewski zablokował jej kandydaturę na stanowisko ambasadora w Moskwie, w „odwecie" za jej „Więziowe" publikacje o jego prezydenturze. Chrostowski jednak faktami się nie przejmuje, lecz uparcie głosi tezę o politycznej „jednoskrętności" naszego środowiska. Na nic nasze (od 1990 roku) deklaracje ponadpartyjności, na nic faktyczna linia pisma. Ks. Chrostowski wygłasza w tym zakresie wyjątkowo ostre tezy, nie podając żadnych argumentów.

Wyłączywszy się z realnego dialogu z Żydami, profesor UKSW nie chce uznać żadnych dobrych dokonań, które w tym czasie miały miejsce. Powtarza argumenty o braku wzajemności ze strony żydowskich partnerów dialogu. A przecież nie sposób nie znać choćby niezwykle życzliwej wobec katolików postawy naczelnego rabina Polski, Michaela Schudricha. Przy niemal każdym swoim wystąpieniu publicznym Schudrich mówi o Janie Pawle II.Wyg³osi³ piêkny wyk³ad o papieżu Polaku na rzymskim uniwersytecie Angelicum. Mówił tam: „Jako Żyd i jako rabin pobrałem wiele głębokich nauk u Jana Pawła II. Im bardziej jestem otwarty na inne religie, tym lepszym staję się Żydem i tym lepiej mogę wypełniać nauczanie Talmudu". Dodał: „mogę jedynie powiedzieć: dziękuję Ci, papieżu Janie Pawle II, że nauczyłeś mnie, jak stać się lepszym człowiekiem i lepszym Żydem". Mógłby ks. Chrostowski podziękować za to naczelnemu rabinowi Polski, on woli jednak kpić sobie z rabinów, którzy „nie reprezentują nikogo – nawet własnej kongregacji religijnej, lecz tylko siebie samych i czasami swoją żonę".

Tymczasem Schudrich, przemawiając na papieskim uniwersytecie, podkreślał, że „dwa proste słowa papieża o 'starszych braciach', po raz pierwszy użyte przez Adama Mickiewicza, pobudziły wielu Żydów do przemyślenia swojej relacji z chrześcijaństwem i chrześcijanami". W 2009 r. prezydent Lech Kaczyński przyznał odznaczenia państwowe osobom zasłużonym dla odrodzenia społeczności żydowskiej w wolnej Polsce oraz w działalności na rzecz dialogu. Była to unikalna szansa zobaczenia naczelnego rabina Polski z przypiętym do klapy marynarki krzyżem – Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Tę scenę dumnego z odznaczenia Schudricha stawiam sobie przed oczyma, gdy czasem mam już dość. Ona mówi mi, że jednak warto...

Sprawa załatwiona?

Polemiści jednak takich wydarzeń nie biorą pod uwagę. Skupiają się bowiem na ferowaniu oskarżeń. Terlikowski twierdzi, że Polska Rada Chrześcijan i Żydów jest „instytucją, której celem jest przedkładanie katolikom – pod karą grzechu antysemityzmu – prawd 'wiary' strony żydowskiej" (chodzi głównie o „świeckie religie Holokaustu"). Właściwie to samo uważa ks. Chrostowski. Dystansuje się on też od potrzeby ciągłego rachunku sumienia: „Nie mamy po stronie katolickiej nieustannej potrzeby bicia się w piersi, aczkolwiek próbuje się nam ją wmówić i do niej przyzwyczajać. [...] ta sprawa została załatwiona podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000".

Dziwi mnie założenie obu autorów, że wiara katolicka ma być powiązana z określoną narracją historyczną. Przecież katolicyzm nie jest ideologią, która wymusza jednolite spojrzenie na historię. Doktryna katolicka nie obejmuje tych spraw. Z czyjąś historyczną wrażliwością można się nie zgadzać, ale dlaczego zaraz czynić takie kwestie papierkiem lakmusowym katolickiej tożsamości i wiarygodności? Katolik może przecież mieć różne poglądy co do genezy zarówno inkwizycji, jak i zagłady Żydów.

Jedni mówią o chrześcijańskim antysemityzmie i wiążą go przyczynowo z antysemityzmem nazistowskim. Inni (zarówno chrześcijanie, jak i niektórzy Żydzi) wolą mówić o teologicznym antyjudaizmie, podkreślając jego odmienność od rasistowskiej ideologii hitlerowskiej. To kwestia poglądu na historię, a nie doktryny wiary! Czy ks. Chrostowski odmówiłby katolickiej wrażliwości także kard. Josephowi Ratzingerowi, który twierdził, że „w jakimś stopniu grunt pod tę katastrofę [hitlerowską zagładę Żydów – ZN] przygotował chrześcijański antysemityzm, który występował we Francji, w Austrii, w Prusach, właściwie we wszystkich krajach"?

Mało tego, kontynuując tę wypowiedź, Ratzinger stwierdził: „Rzeczywiście, stale musimy się tu bić w piersi" [podkr. moje – ZN]. Kardynał chce się bić w piersi stale, ks. Chrostowski uważa, że sprawę rachunku sumienia „załatwiono" w roku 2000. Żaden z tych poglądów nie jest sprzeczny z doktryną katolicką. Można się spierać, który jest mądrzejszy i bardziej odpowiedni na nasze czasy. Ja zdecydowanie wolę trzymać z kard. Ratzingerem. Mam bowiem świadomość, że współczesna wiedza o postawach i czynach, które mogą i powinny być przedmiotem rachunku sumienia Kościoła, stale narasta. Przykładowo, by wyjść poza sprawy żydowskie, oczyszczanie pamięci prowadzone przez Jana Pawła II przed Jubileuszem Roku 2000 nie obejmowało grzechów krzywdy wyrządzonej przez duchownych-pedofilów (kwestie te zaczęły być publicznie omawiane nieco później).

Choćby tylko jeden...

Wracając na polsko-żydowskie podwórko, podam przykład przełomowego listu pasterskiego Episkopatu Polski na temat stosunków katolicko-żydowskich, odczytywanego w polskich kościołach 20 stycznia 1991 r. W historycznej części listu biskupi napisali: „Szczególnie bolejemy nad tymi spośród katolików, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do śmierci Żydów. Pozostaną oni na zawsze [podkr. moje – ZN] wyrzutem sumienia także w wymiarze społecznym. Choćby tylko jeden chrześcijanin mógł pomóc, a nie podał pomocnej ręki Żydowi w czasie zagrożenia lub przyczynił się do jego śmierci, każe to nam prosić nasze Siostry i Braci Żydów o przebaczenie".

Najbardziej poruszający fragment tej wypowiedzi polskich biskupów rozpoczynał się od formuły warunkowej: „Choćby tylko jeden chrześcijanin mógł pomóc...". Od powstania tego listu minęło już prawie ćwierć wieku. Badania naukowców w wolnej Polsce odsłoniły, niestety, dużo więcej niż jeden przypadek, w którym polski chrześcijanin „mógł pomóc, a nie podał pomocnej ręki Żydowi w czasie zagrożenia lub przyczynił się do jego śmierci". Dowiedzieliśmy się, oczywiście, dużo więcej także o polskich Sprawiedliwych, ale przecież ich bohaterstwo (które musi być promowane jako wzór człowieczeństwa w czasach podłych) nie może być instrumentalnie wykorzystywane do równoważenia zbrodni innych rodaków.

Zdawali sobie z tego sprawę polscy biskupi. Formułując kolejny list pasterski na ten temat, w roku 2000, napisali: „obok szlachetnych postaw ratowania wielu istnień żydowskich przez Polaków, istnieją też nasze grzechy z czasów Zagłady: obojętność czy wrogość wobec Żydów". Ostatnia dekada przyniosła jednak wiele kolejnych nowych odkryć. W tej sytuacji mówienie – jak to czyni ks. Chrostowski – że wszystko w kwestii rachunku sumienia Kościoła „załatwiono" w roku 2000, jest wyraźnie przejawem myślenia unikowego.

I nie chodzi tu wyłącznie o historię. Choć jestem daleki od czynienia antysemityzmu kluczową kwestią polskiego życia publicznego, to jednak byłoby dawaniem fałszywego świadectwa twierdzenie, że współcześnie nie ma jego nowych przejawów. Dlatego wyznanie kard. Józefa Glempa, który w roku 2000 publicznie prosił Boga o „przebaczenie za postawę tych spośród nas, którzy lekceważą osoby innych wyznań lub tolerują antysemityzm" powinno być dzisiaj – w innych formach – publicznie ponawiane. Po prostu jeśli mamy do czynienia z nowymi publicznymi przejawami antysemityzmu, to obowiązkiem Kościoła jest przypominać jego moralną ocenę.

Jeden na tysiąc

W przekonaniu Tomasza Terlikowskiego dialog chrześcijańsko-żydowski jest „świetnym sposobem na życie". Nie bardzo to rozumiem. Z dosłownym rozumieniem tych słów się zgadzam – rzeczywiście jest to jeden ze znakomitych sposobów realizowania powołania chrześcijańskiego. W ustach publicysty „Frondy" był to jednak zarzut. Jeśli określenie „sposób na życie" miałoby oznaczać zarabianie pieniędzy, to powyższa teza byłaby po prostu obraźliwa wobec dziesiątków społeczników w różnych miejscowościach Polski, którzy poświęcają swój czas i wydają własne pieniądze na oczyszczanie lokalnych żydowskich cmentarzy, nawiązywanie kontaktów z dawnymi żydowskimi mieszkańcami tych miast, zapraszanie żydowskiej młodzieży z Polski i ze świata do naszych szkół. Przecież nikt im za to nie płaci. A jeśli już mają z tego jakieś „profity" – to przede wszystkim podejrzenia, że sami też są Żydami, skoro się angażują w takie działania. A to bynajmniej nie jest powód do zaszczytu w oczach pytających...

Równie obraźliwy – a jakże bolesny – dla polskich społeczników jest zarzut ks. Chrostowskiego, że upamiętnienia żydowskich ofiar, w których uczestniczą nieliczni księża katoliccy, to „polityczne mityngi" organizowane pod kątem zaprzyjaźnionych mediów. Współorganizuję takie wydarzenia i uczestniczę w nich od dawna. Od kilkunastu lat ani razu nie widziałem, by brał w nich udział ks. Chrostowski. Tych poruszających ceremonii – jakże ważnych dla lokalnej pamięci i prawdy historycznej – stacje telewizyjne nie transmitują. Jeśli ktoś nieobecny stawia organizatorom takich wydarzeń (bez żadnego argumentu) zarzut upolitycznienia, to jest to zwyczajnie niegodziwe.

W dzisiejszej Polsce proporcje liczebne Żydów do katolików wynoszą mniej więcej 1:1000, i to licząc Żydów z dużym zaokrągleniem w górę. Skoro tak, to – statystycznie rzecz ujmując – na jednego polskiego Żyda zaangażowanego w dialog powinien przypadać tysiąc polskich katolików. Powiedzmy sobie szczerze, gdzie są te tysiące katolików zainteresowanych judaizmem? Czy obecna publicystyka ks. Waldemara Chrostowskiego i Tomasza Terlikowskiego sprawia, że ich przybywa?

Obaj krytycy ochoczo wygłaszają ogólne opinie o funkcjonowaniu Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, które jednak zdradzają poważne braki w wiedzy na temat naszych działań. Twierdzą, że „dialogiści" otrzymują olbrzymie wsparcie medialne, największe, rzecz jasna, od – mitologizowanej przez nich obu – „Gazety Wyborczej". Bzdura! Prawdziwym dialogiem chrześcijańsko-żydowskim prawie żadne media się obecnie nie interesują. Nawet dla najciekawszych organizowanych przez nas wydarzeń nie znajduje się miejsce w prasie (na czele z „Wyborczą", nie zapominając też o „Rzeczpospolitej"). Taka już jest natura dzisiejszych mediów – PRChŻ interesuje je nie wtedy, gdy organizuje modlitwy, marsze, wykłady czy sympozja teologiczne, lecz wtedy, gdy ktoś rezygnuje z członkostwa w Radzie. Nie obrażam się na to. Prosiłbym jedynie polemistów o nieco bliższy związek z rzeczywistością w stawianych zarzutach.

Z artykułu Tomasza Terlikowskiego wynika, że głównym zajęciem Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów jest wydawanie publicznych oświadczeń, w których albo broni ona żydowskich interesów, albo „broni swoich". To błąd typowy dla publicysty, który żyje tym, co powiedziane i napisane. Natomiast w działalności naszej Rady wydawanie oświadczeń to zaledwie margines – od kiedy jestem członkiem Rady, naliczyłem ich zaledwie cztery. Skupiamy się bowiem na pracy cichej i niemedialnej.

Znaczna jej część to kontynuowanie inicjatyw zapoczątkowanych jeszcze w czasach, gdy chrześcijańskim współprzewodniczącym Rady był ks. Waldemar Chrostowski: kwietniowy marsz modlitwy szlakiem pomników getta warszawskiego, jesienna modlitwa chrześcijan i Żydów w kościele katolickim z okazji żydowskiego święta Radości Tory, nadawanie honorowego tytułu Człowiek Pojednania osobom spoza Polski. Do tego doszły nowe inicjatywy: coroczne sympozja popularnonaukowe, modlitwy w Treblince (to największy cmentarz Warszawy), nagroda im. ks. Romana Indrzejczyka dla duchownych działających lokalnie na rzecz dialogu. Wszystkie te działania cechują się powtarzalną regularnością. Chodzi bowiem o to, aby działać nie okazjonalnie, lecz tworzyć tradycję, która ma formować świadomość. Rada włącza się też jako współorganizator w niektóre lokalne inicjatywy z dziedziny pamięci i dialogu. Współorganizowaliśmy również sympozjum w Jerozolimie i wizytę izraelskich rabinów w Polsce, które głęboko zmieniły ich spojrzenie na nasz kraj.

Żydowskie interesy?

Obaj polemiści albo nic nie wiedzą o tych wydarzeniach, albo świadomie je przemilczają, bo im one nie pasują do obrazu Rady, która ma jakoby być jedi służyć żydowskim interesom. W jaki jednak sposób miałoby służyć promowaniu „żydowskiej narracji historycznej" nasze sympozjum w 150. rocznicę warszawskiego „zbratania narodów, wyznań i religii" z 1861 roku? Przypominaliśmy manifestacje patriotyczne, w których uczestniczyli wtedy ramię w ramię polscy katolicy, ewangelicy i Żydzi. Pogrzeby ofiar manifestacji prowadzili duchowni różnych religii. Podczas kolejnej manifestacji zginął m.in. Michał Landy, uczeń szkoły rabinackiej, który podjął krzyż z rąk zastrzelonego księdza katolickiego. Gdy żołnierze carscy sprofanowali kościoły, na znak protestu zamknięto wszystkie katolickie świątynie Warszawy. Do sprzeciwu dołączyli też ewangelicy i Żydzi, zamykając swoje domy modlitwy. Aresztowano wówczas m.in. rabina Meiselsa (przypomnianego niedawno przez „Rz") i innych żydowskich kaznodziejów „za buntownicze kazania". Sympozjum organizowane przez Polską Radę Chrześcijan i Żydów w październiku 2011 r. było wtedy chyba jedynym – poza niszowymi publikacjami – wydarzeniem, które przypominało tamtą chwalebną kartę polskiej historii. To ma być brak „wrażliwości katolickiej i polskiej"?

Czy jedynie żydowskim interesom służył apel o przyzwoitość w życiu publicznym wystosowany przez Radę po zniszczeniu pomnika w Jedwabnem i profanacji Biblii przez Nergala? „Jako wierzący chrześcijanie i Żydzi, dla których Biblia jest księgą świętą i żywą" apelowaliśmy wówczas „do mediów, świata kultury i nauki oraz środowisk opiniotwórczych, aby nie czyniły swymi bohaterami osób, które świadomie łamią elementarne zasady przyzwoitości i współżycia społecznego".

A może „reprezentowaniem interesów tylko jednej ze stron" było wyróżnienie przez Radę tytułem Człowieka Pojednania prof. J.H.H. Weilera – wybitnego amerykańskiego żydowskiego prawnika, który m.in. przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu bronił prawa do eksponowania krzyży we włoskich szkołach publicznych? Czy błędem Rady było zaproszenie Weilera do wygłoszenia na ten temat wykładu w polskim Trybunale Konstytucyjnym?

Czy Rada służy czyimkolwiek interesom, prosząc wybitnych przedstawicieli obu religii o refleksje, co każda z nich powinna zmienić u siebie w postrzeganiu drugiej? Dlaczego człowiek tak kompetentny jak ks. prof. Chrostowski udaje, że nie wie o intelektualnym wydarzeniu, jakim był organizowany w Warszawie na nasze zaproszenie wykład Irvinga Greenberga o ewolucji żydowskiej teologii chrześcijaństwa? Ten wybitny ortodoksyjny rabin amerykański opisywał przemianę żydowskiego spojrzenia na wyznawców Chrystusa: od rywalizacji przez wrogość i pogardę ku stopniowemu szacunkowi, aż do dzisiejszego dialogu otwartego na wspólne świadectwo. Teologiczne znaczenie jego wystąpienia porównywać można tylko z pamiętnym wykładem rabina Byrona Serwina o Jezusie sprzed ponad 20 lat.

W swoim zapale polemicznym Tomasz Terlikowski zarzuca „jednostronność myślenia i działania" nie tylko Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów, lecz wszystkim podobnym organizacjom. Publicysta „Frondy" chyba niewiele wie o kolejnych etapach dialogu, np. o deklaracji berlińskiej uchwalonej przez Międzynarodową Radę Chrześcijan i Żydów w 2009 roku (była publikowana po polsku), która zawiera symetrycznie sformułowane postulaty pod adresem wspólnot chrześcijańskich i żydowskich. Te ostatnie są wezwane m.in. do studiowania Nowego Testamentu i otwartości na uzasadnioną krytykę działań państwa Izrael.

Razem z papieżem i biskupami

Zakończenie wywiadu z ks. Chrostowskim podsuwa jeszcze jedną myśl. Jemu wyraźnie chodzi nie tylko o PRChŻ. Podkreśla analogiczny dystans wobec Komitetu Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem. Trzeba pamiętać, że przewodniczący tego Komitetu, bp Mieczysław Cisło, krytykował książkę „Kościół, Żydzi, Polska" ks. Chrostowskiego, uznając ją za schizofreniczną. Tym razem na łamach „Plusa-Minusa" profesor UKSW stwierdził, że w ostatnich latach Komitet Episkopatu – kierowany przez lubelskiego biskupa pomocniczego – „powiela błędy, które popełniła Polska Rada Chrześcijan i Żydów". Wychodzi więc na to, że – nie reprezentując wrażliwości katolickiej i polskiej – jesteśmy w dobrym towarzystwie Episkopatu Polski.

To prawda. Jesteśmy razem z biskupami katolickimi, gdy apelują w liście pasterskim z 2003 r.: „W duchu wspaniałego dziedzictwa Rzeczypospolitej uczyńmy i dzisiaj naszą Ojczyznę bezpiecznym domem dla ludzi różnych kultur, wyznań i narodowości. [...] Pamiętajmy też o kultowych i kulturowych pomnikach przeszłości, które dziś są naszym wspólnym dziedzictwem – o rozrzuconych po Polsce zaniedbanych cmentarzach żydowskich, rosyjskich, ukraińskich, niemieckich i innych, o opuszczonych synagogach i cerkwiach. Nie pozwólmy zniknąć z powierzchni ziemi tym znakom życia i wiary. Niech nie będzie naszego poparcia dla ludzi wypisujących nienawistne czy pogardliwe slogany na murach lub wykrzykujących je na stadionach".

Mało tego, w internetowej wersji wywiadu dla „Plusa-Minusa" ks. Chrostowski otwarcie dystansuje się od koncepcji dialogu prezentowanej przez papieża Franciszka, nazywając ją „minimalistyczną" i „wyraźnie ireniczną". Wskazuje, że Franciszka łączy z Janem Pawłem II skupienie na gestach, podczas gdy Benedykt XVI prezentuje jakoby wizję „maksymalistyczną". Wydaje mi się, że cała ta konstrukcja służy raczej przypisywaniu Benedyktowi poglądów ks. Chrostowskiego niż prezentowaniu realnej postawy papieża emeryta.

W swojej aktualnej koncepcji profesor UKSW wprowadził zaskakujące rozróżnienie, że „postulat dialogu z judaizmem nie oznacza nieuchronnej potrzeby osobistych kontaktów z nimi" [Żydami – ZN]. Podobnie chyba myśli Terlikowski, skoro ma za złe członkom PRChŻ, że nawiązują serdeczne relacje i mówią do siebie i o sobie po imieniu (Tomku, a czy z tego cokolwiek wynika?). Ks. Chrostowski popełnia jednak bardziej generalny błąd (skądinąd zrozumiały u profesora), przesadnie akcentując znaczenie dialogu teologicznego. A przecież Kościół katolicki w swoich dokumentach zachęca, aby – oprócz tych dyskusji dostępnych głównie dla specjalistów – rozwijać także inne formy dialogu międzyreligijnego: dialog życia, dialog czynów i dialog doświadczenia religijnego.

Mogę się tylko cieszyć, że i w tej sprawie jesteśmy jako Rada w dobrym towarzystwie – kardynała Jorge Bergoglio, mówiącego że dialog oznacza, iż „w sercu rezerwujemy miejsce" dla punktu widzenia reprezentowanego przez partnera. Lektura książki „W niebie i na ziemi" – to rozmowy ówczesnego arcybiskupa Buenos Aires z argentyńskim rabinem Abrahamem Skórką – pozwala zachwycić się atmosferą ich serdecznej przyjaźni. „Tak właśnie pojmujemy dialog międzyreligijny. Chcieliśmy iść razem, z szacunkiem i serdecznością, w obecności Boga, o nic nawzajem siebie nie oskarżając" – stwierdza obecny papież.

Jesteśmy też razem z polskimi biskupami, gdy wzywają w liście pasterskim z roku 2000: „Trzeba uczynić wszystko, aby odbudować i pogłębiać chrześcijańską solidarność z ludem Izraela" [podkr. moje – ZN]. Na pewno nie uczyniliśmy wszystkiego. Mamy mnóstwo zaniedbań i popełniamy wiele błędów. Ale przynajmniej próbujemy... Jeśli inni katolicy nie będą przeszkadzać, to razem z papieżem i z (choćby niektórymi) biskupami uda się zrobić przynajmniej odrobinę więcej. Odnajdywanie zagubionego braterstwa jest trudne – bo bracia bardzo długo byli do siebie nawzajem nastawieni nieufnie – i wciąż trwa. I trwać będzie.

Autor jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Więź", wiceprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. W latach 2007–2009 był chrześcijańskim współprzewodniczącym Rady.

Pisali w Tygodniku "Plus Minus":

Tomasz P. Terlikowski Rada na manowcach

3–4 sierpnia 2013

Ks. Waldemar Chrostowski Rada jednostronna i jednoskrętna

17–18 sierpnia

„Plus-Minus" wykazuje ostatnio duże zainteresowanie Polską Radą Chrześcijan i Żydów oraz „dialogowymi" środowiskami katolickimi. Najpierw Tomasz Terlikowski ogłosił, że katoliccy „dialogiści" z PRChŻ od dawna uprawiają monolog, w którym Rada staje się „reprezentantem interesów tylko jednej strony" – żydowskiej oczywiście. Dołączył do niego wkrótce ks. Waldemar Chrostowski, który w rozmowie z Tomaszem Krzyżakiem ochoczo potwierdził tezę o jednostronności i „jednoskrętności" Rady. Profesor UKSW uznał też, że w istocie  „mamy do czynienia z jedną talią kart, którą tworzy środowisko" (już nawet nie środowiska w liczbie mnogiej, lecz środowisko!) „Gazety Wyborczej". „Tygodnika Powszechnego", „Więzi" i „Znaku".

Głosy te wymagają odpowiedzi – w imię dialogu, ale nawet bardziej w imię elementarnej prawdy. Obaj autorzy bowiem przedstawiają i komentują nie prawdę, lecz jej karykaturę. Co ciekawe, obaj zresztą mają swoje zasługi dla dialogu – czy to ekumenicznego, czy międzyreligijnego – tyle że są to zasługi już minione. Zacznijmy, zgodnie z chronologią publikacji w „Rzeczpospolitej", od świeckiego publicysty.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach