Miesiąc po drugiej porażce z Ołeksandrem Usykiem Tyson Fury zaskoczył świat boksu 17-sekundowym oświadczeniem. – Cześć wszystkim, będę mówił krótko i zwięźle. Chciałbym ogłosić przejście na emeryturę. To była niesamowita przygoda, kochałem każdą jej minutę – wypalił. Przyznał później, że po prostu poszedł na kawę i postanowił nagrać filmik w samochodzie. Nie powiedział nic menedżerowi Spencerowi Brownowi, promotorowi Frankowi Warrenowi ani drugiemu trenerowi i kuzynowi Andy’emu Lee. Ten ostatni nie krył zaskoczenia, ale wyjaśnił, że Fury to Fury, więc mógł się tego spodziewać. Po ostatniej porażce był przecież wyraźnie boksem rozczarowany.
Telefon Browna zaczął dzwonić, gdy jechał na konferencję prasową. Natychmiast odezwał się więc do Fury’ego, licząc, że ten zaprzeczy, ale nie był zaskoczony, gdy usłyszał potwierdzenie. U wielu innych najpierw był szok, a później próba zrozumienia.
Pierwsza reakcja była o tyle bardziej zrozumiała, że coraz głośniej mówiono przecież o walce z Anthonym Joshuą, inną wielką gwiazdą brytyjskiego boksu, byłym mistrzem wagi ciężkiej. Zarezerwowano Wembley, o czym wspominał promotor Joshui Eddie Hearn. Starcie Fury–Joshua, reklamowane jako „Bitwa o Wielką Brytanię”, miało być bokserskim hitem 2025 roku, choć obaj ponieśli w ostatnim czasie przykre porażki. Fury dwa razy przegrał z Usykiem, a Joshua został znokautowany na Wembley przez Daniela Dubois, kolejnego brytyjskiego mistrza. Mimo to ich popularność nie ucierpiała, a honoraria za taką walkę dostaliby zapewne królewskie. To sprawia, że faktycznie decyzji Fury’ego można się dziwić.
Czytaj więcej
Boks żyje i ma się dobrze. Potwierdza to sobotnia walka w Londynie, w której Anthony Joshua zmierzy się z Danielem Dubois. Na stadionie Wembley obejrzy ją 96 tysięcy ludzi.
Mistrzowskie atuty olbrzyma
Brytyjczyk to postać nie tylko malownicza, ale też nieoczywista, choć bardzo znacząca w historii dyscypliny. Jako junior był brązowym medalistą mistrzostw świata w Agadirze (2006), wicemistrzem Europy w Samborze (2007) i mistrzem Unii Europejskiej (2007). Po ten tytuł sięgnął w Warszawie. W tym samym roku gościł też w Rzeszowie, gdzie w meczu Polska–Irlandia pokonał w czwartej rundzie przez techniczny nokaut Michała Jabłońskiego. Miał zaledwie 19 lat, wystąpił tam jako Luke Fury i – prawdę mówiąc – niczym szczególnym, poza warunkami fizycznymi, się nie wyróżnił.