Najwierniejszym poddanym uśmiechniętej władzy w zupełności wystarczyło lakoniczne wytłumaczenie zwalające winę za nieszczęsną kontrasygnatę na jednego z otaczających dobrego cara złych lub przynajmniej niekompetentnych bojarów, żeby samego cara przestać podejrzewać o niecne spiski ze znienawidzonym prezydentem. Po wielogodzinnym oczekiwaniu na słowo wyjaśnienia chętnie przyjęli takie usprawiedliwienie i nawet nie mieli pretensji, że premier, zazwyczaj na gorąco komentujący dużo mniej znaczące polityczne wydarzenia, tym razem kazał im odczekać ładnych kilkanaście godzin, zanim się do powszechnego oburzenia odniósł. Przespawszy się z gwałtownymi pretensjami swoich kibiców, uznał najwyraźniej, że tym razem sprawa nie rozejdzie się po kościach i trzeba jakieś usprawiedliwienie zaoferować im do wierzenia.

Czytaj więcej

Kataryna: Imponująca kolekcja skalpów Krzysztofa Stanowskiego po ataku na „Kanał Zero”

Z kontrasygnatą Donalda Tuska nie było żadnej pomyłki, Maciej Berek by sobie na taką nie pozwolił

Padło na Berka. I choć – jeśli wierzyć histerycznym reakcjom poważnych prawników i niepoważnych komentatorów – premierowska kontrasygnata była końcem świata, złamaniem umowy z wyborcami i podważeniem sensu ośmioletniej walki o praworządność, premier nie wydaje się być specjalnie rozczarowany „błędem” Berka, a wskazanie jego winy w całym zamieszaniu wykorzystał nawet jako okazję do przypomnienia, że Berek jest nie tylko wybitnie kompetentnym urzędnikiem, ale także jednym z bohaterów walk o praworządność. I właśnie ta wstawka na temat przymiotów Berka jest moim zdaniem dowodem na to, że nie było żadnej pomyłki, bo kompetentny i wyczulony na praworządność Berek by sobie na taką nie pozwolił. W końcu pism od prezydenta w sprawach dotyczących sądownictwa nie dostaje aż tylu, żeby się pogubić. Nie mówiąc o tym, że gdyby Berek popełnił błąd, to premier awanturę o swój podpis uciąłby niezwłocznie jednym krótkim oświadczeniem.

Nie mówiąc o tym, że gdyby Berek popełnił błąd, to premier awanturę o swój podpis uciąłby niezwłocznie jednym krótkim oświadczeniem.

Donald Tusk zawarł porozumienie z prezydentem? To nawet pół biedy 

Jest więc jeszcze gorzej, niż można było podejrzewać, zanim premier uznał, że samo nie ucichnie. Premier najwyraźniej faktycznie zawarł jakieś porozumienie z prezydentem – to nawet pół biedy. Ale przy okazji chyba po raz pierwszy tak ostentacyjnie zlekceważył emocje elektoratu, każąc mu czekać kilkanaście godzin na jednozdaniowe wyjaśnienie, i nawet się nie wysilił, żeby jakoś brzmiało.