A czy pana zdaniem „grupa trzymająca władzę”, która miała wysłać Lwa Rywina z korupcyjną propozycją do Adama Michnika, istniała czy nie?
Było mało prawdopodobne, żeby Rywin był samotnym myśliwym. Myślę, że ktoś go wysłał, ale kto? To nie zostało ustalone. Wszystko miało charakter poszlakowy. Nie było dowodów. Z drugiej strony, gdyby rzeczywiście to kierownictwo SLD wysłało Rywina do Michnika, to Leszek Miller byłby skończonym idiotą, gdyby zgodził się na powołanie komisji śledczej. Można Millerowi zarzucić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że nie chodzi twardo po ziemi. Nie dopuściłby do powołania komisji. Prokuratura badałaby sprawę, ale mało kto by się tym interesował i po jakimś czasie wszystko zostałoby zapomniane.
Ciekawe, czy w trakcie prac komisji śledczej miał pan poczucie, że powoli dochodzicie do rozwiązania zagadki korupcyjnej propozycji Rywina?
Nie, raczej miałem poczucie buksowania. Jedyna rzecz, która nam wyszła, to te nieprawidłowości w pracach legislacyjnych nad ustawą medialną. A jeżeli chodzi o ustalenie, kto stał za aferą Rywina, to tę tajemnicę skrywa sam Rywin. I to musi być bardzo ponura tajemnica.
A w takim razie co ustaliła komisja badająca prywatyzację PZU?
To była prawdziwa afera. Jeżeli chodzi o ciężar gatunkowy, to wielokrotnie przewyższała aferę Rywina. I w mniejszym stopniu ciążyła nad nią polityka. PZU, największy ubezpieczyciel w Europie Środkowo-Wschodniej, został sprzedany jakiejś małej firemce Eureko. Sprawa ciągnęła się przez dziesięć lat, dopóki rząd nie odkupił PZU, ale słono nas to kosztowało. Polska straciła kilka miliardów złotych. Z powodu afery Rywina Skarb Państwa nie stracił ani złotówki.
Wszedłem do komisji badającej tę prywatyzację na żądanie Marka Borowskiego, bo byłem już wtedy w SdPl. Mieliśmy wielkie nadzieje, że coś odkryjemy, ale nie dotarliśmy do żadnych twardych faktów. Sprawa była dziwna. Zetknąłem się z nią podczas prac w komisji odpowiedzialności konstytucyjnej. Staraliśmy się odpowiedzieć na pytanie, czy Marian Krzaklewski, lider AWS, i premier Jerzy Buzek zrobili jakiś deal, skoro obaj jeździli do Portugalii. Ale nic nie udało się udowodnić. To jednak nie było to samo, co afera hazardowa.
Pod jakiem względem?
W aferze hazardowej przewodniczący Klubu PO spotykał się na cmentarzu z biznesmenami z branży hazardowej. Gdyby minister Jakubowska spotykała się z Włodzimierzem Czarzastym na cmentarzu, to media by ich ukamienowały. Ale Platforma była pod ochroną. Poza tym Donald Tusk wyciągnął chyba wnioski z afery Rywina i odwołał ministra sportu, przewodniczącego klubu i kilka innych osób. Leszek Miller nie mógł się zdobyć na takie radykalne decyzje wobec swoich współpracowników, choć zachodziły podejrzenia, że osoby pracujące nad ustawą medialną nie wykonywały jego poleceń. Pewnie pozycja Millera byłaby lepsza, gdyby dokonał takich cięć personalnych.
W tamtej kadencji Sejmu mówiono, że afera Rywina zabiła SLD.
Sądzę, że ta ocena była przesadzona, tym bardziej że były wtedy jeszcze inne afery, m.in. starachowicka. Ale według mnie Sojusz zabiło to, że realizował nadmiernie liberalny program. W ogóle nie myślano o ludziach, którym czasami żyło się gorzej niż w czasach PRL. Próbowałem namówić kierownictwo, żeby pójść bardziej w kierunku socjalnym. Pamiętam moje rozmowy na ten temat z Jerzym Hausnerem. Za każdym razem słyszałem, że chcę zrujnować budżet. Dopiero PiS pokazało, że postawienie na transfery socjalne przekłada się na sukces wyborczy. Wcześniej takiego myślenia w ogóle nie było. I to była przyczyna klęski całej lewicy oraz tej mizerii, której teraz doświadczamy. Afera Rywina swoje zrobiła, ale zawieszenie programów socjalnych na kołku spowodowało upadek formacji.
Janusz Zaleski: Państwo musi działać jak policjant
Gdybyśmy mieli zdolności retencyjne zatrzymywania wody, to z jednej strony uniknęlibyśmy powodzi, a z drugiej mielibyśmy wodę na zasilanie w okresach suszy - mówi Janusz Zaleski, ekspert ds. gospodarki wodnej.
To dlatego odszedł pan z SLD i przeszedł do SdPl Marka Borowskiego?
Również z tego powodu. Przez pewien czas byłem w PPS, a w tej partii zależało nam na ludziach, których transformacja zepchnęła na samo dno. Z perspektywy czasu uważam jednak, że doprowadzenie do rozłamu w SLD było błędem. Należało raczej umacniać naszą grupę wewnątrz SLD. W 2004 roku wydawało się, że jest miejsce dla nowej formacji lewicowej. Pierwsze sondaże były obiecujące, ale gdy straciliśmy urok nowości, nasze notowania były coraz gorsze. Poza tym Marek Borowski nie okazał się genialnym przywódcą partyjnym. Na pewno nadawał się na ministra, nawet na premiera, ale na lidera partyjnego niekoniecznie. A my potrzebowaliśmy wtedy przywódcy wybitnego. Od czasu do czasu nachodzi mnie taka refleksja, że gdyby nie doszło do rozłamu w SLD, to dzisiaj scena polityczna wyglądałaby inaczej. Przede wszystkim PiS mogłoby nie dojść do władzy w 2005 roku. Mogła rządzić PO, a my razem z nią. Bo jednak ta partia nie pasowała do PiS, co pokazała krótka historia PO–PiS-u po wyborach.
Jakie błędy popełnił Marek Borowski, że mu się nie udało zbudować silnej formacji?
Jednym z nich było stawianie niemal wyłącznie na młodych. Podczas kampanii wyborczej organizowaliśmy koncerty raperów, na które przychodziły głównie dzieciaki. Natomiast ludzi w średnim i starszym wieku potraktowaliśmy po macoszemu. A to oni w przeciwieństwie do młodych poszli do wyborów.
Gdy doszło do rozłamu w SLD i powstania SdPl, miałam wrażenie, że głównym celem Marka Borowskiego było zostać kandydatem na prezydenta.
Mieliśmy to na uwadze – jego osobiste ambicje były widoczne. Włodek Cimoszewicz miał przecież do nas przystąpić, ale nie znalazł się w naszych szeregach. Pytałem kiedyś Borowskiego, dlaczego Cimoszewicz do nas nie dołączył, i usłyszałem, że ze względów ambicjonalnych. Gdyby Cimoszewicz był w SdPl, to z jego popularnością pewnie przekroczylibyśmy próg wyborczy i mielibyśmy szansę na budowę poważnej partii lewicowej. A tak nasza partia nie weszła do Sejmu w 2005 roku, a ja wypadłem z Sejmu na zawsze. Moja żona powiedziała kiedyś, że te dwie kadencje, które spędziłem w Sejmie, to był najgorszy okres w jej życiu. Trochę mi przykrość sprawiła, ale rzeczywiście w domu mnie prawie nie było. Zatem może dobrze się stało.