Jeśli podejście Polski i Niemiec do Rosji tak się zbliżyło, po co Amerykanie mają czynić z kraju o siedmiokrotnie mniejszej gospodarce od RFN swojego uprzywilejowanego partnera w Europie, skoro – z grubsza biorąc – to samo oferuje im Berlin?
Sygnałem tego, jak ograniczone przełożenie na politykę Waszyngtonu mają polskie władze, była seria inicjatyw naszego kraju w pierwszych tygodniach wojny. Amerykanie nie zgodzili się na stworzenie strefy zakazu lotów nad Ukrainą. Odrzucili też zgłoszony przez ministra Zbigniewa Raua pomysł przekazania Ukraińcom polskich myśliwców MiG-29, ale za pośrednictwem Amerykanów. Poważnej dyskusji w NATO nie doczekała się zgłoszona przez Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie idea misji pokojowej sojuszu, która utworzyłaby bezpieczne schronienie dla uchodźców w zachodniej części Ukrainy. Pozostało po tym wszystkim jedynie wrażenie podziału wśród aliantów.
Nowy układ na długo
Dla administracji Bidena wyznacznikiem strategii do wojny na Wschodzie od początku jest zapobieżenie przekształcenia konfliktu w konfrontację dwóch atomowych supermocarstw. Nie inaczej Amerykanie postępowali zresztą, od kiedy Moskwa zdobyła broń jądrową. Kolejni amerykańscy prezydenci powstrzymywali się od interwencji, gdy Związek Radziecki zablokował dostęp do Berlina Zachodniego (1948 r.), pacyfikował demokratyczny zryw w Budapeszcie (1956 r.) i Pradze (1968 r.) czy nawet kiedy w 2008 r. Putin zaatakował Gruzję. Wiara polskich władz, że mogą zmienić tak głęboko zakorzenioną logikę myślenia, świadczy więc o słabym rozeznaniu realiów w Waszyngtonie.
Strach przed rosyjską inwazją w naturalny sposób pcha partnerów Polski w regionie w objęcia najsilniejszych: Ameryki i Niemiec. – Nie chcemy wybierać między naszymi kluczowymi sojusznikami, Warszawą i Berlinem. Zależy nam na jednolitym froncie Zachodu – odpowiada dyplomatycznie „Plusowi Minusowi" Jonatan Vseviov, sekretarz generalny estońskiego MSZ, na pytanie, czy jego kraj byłby gotowy pójść za polskim przewodnictwem w ramach Trójmorza. – To jest format, który się sprawdził przede wszystkim jako wehikuł rozwoju infrastruktury – dodaje.
Życie nie znosi próżni. Odzwierciedleniem nowego układu sił są nowe formaty współpracy, które zastępują te zbudowane przez Polskę. Trzy lata temu Jacek Czaputowicz powołał do życia Trójkąt Lubelski – organizację koordynującą współdziałanie naszego kraju z Litwą i Ukrainą. Żywa była wtedy nadzieja, że któregoś dnia dołączy do tego grona Białoruś, co pozwoliłoby na odtworzenia najważniejszych części składowych przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Jednak dziś Ukraińcy zdecydowanie wolą współpracować z Polską w ramach innego trójkąta z udziałem Wielkiej Brytanii. Trudno się dziwić, że wobec śmiertelnego zagrożenia Kijów stawia bardziej na atomową potęgę, jaką jest Zjednoczone Królestwo, niż malutkie Wilno. W minionym tygodniu do Warszawy przybył więc szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kułeba między innymi po to, by spotkać się ze swoją odpowiedniczką Lizą Truss. Anglicy są zadowoleni, że znów mogą odgrywać w Europie ważną rolę, jak przed brexitem. Ale siłą rzeczy w takim układzie to Zjednoczone Królestwo ma decydującą rolę, nie Polska.
Nie inaczej jest z innym zyskującym na znaczeniu formatem współpracy regionalnej: Bukareszteńską Dziewiątką. Chodzi o kraje NATO flanki wschodniej. To w ramach takiego układu (a nie Trójmorza) spotkał się (wirtualnie) po raz pierwszy z Andrzejem Dudą Joe Biden. Tyle że znowu w układzie, który jest odpryskiem sojuszu atlantyckiego, pierwsze skrzypce zawsze będą grały Stany Zjednoczone, nawet jeśli formalnie do tej struktury nie należą.
Wreszcie w obliczu wojny w Ukrainie, podobnie jak wcześniej w starciu z pandemią, sama Unia odzyskała żywotne siły. Zdołała koordynować nałożenie bezprecedensowych sankcji na Rosję, przejęła nowe kompetencję, jak wpływ na tzw. miks energetyczny krajów członkowskich. To siłą rzeczy pozostawia mniej miejsca na regionalne ambicje poszczególnych państw. Takie, jakie żywi rząd PiS.
Generał Mark Milley, przewodniczący amerykańskiego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, nie ma złudzeń: wojna w Ukrainie będzie trwała długo, przez lata, o ile nie dziesięciolecia. A jeśli tak, to i nowy układ współpracy w Europie Środkowej pozostanie na dobre. Chyba że wysadzi go inne, niespodziewane zdarzenie na miarę kontynentu, jak zwycięstwo 24 kwietnia w wyborach prezydenckich we Francji Marine Le Pen. Ci, którzy nostalgią wspominają iluzję wielkości, jaką forsował dotąd PiS, powinni pomyśleć o losie, jaki spotyka dziś Ukraińców. Prawdziwym cudem jest dla Polski przynależność do wspólnoty euroatlantyckiej, nawet jeśli trzeba się w niej czasem podporządkować interesom i wartościom płynącym z Waszyngtonu i Brukseli, w tym definicji, czym są rządy prawa, demokracja i wolność mediów.
Rosyjski atak na Ukrainę. Uwaga na Czarnobyl
To miałby być współczesny blitzkrieg: ofensywa, która w dwie, najdalej trzy doby zmiecie ukraińskie władze, robiąc miejsce na marionetkowy rząd w Kijowie. Ale gdyby operacja się nie powiodła, Rosjanie ugrzęźliby w niekończących się walkach, jak w Czeczenii lub w Afganistanie.