W 2009 roku powiedział pan, iż „część elity rosyjskiej uważa, że Rosją nikt nie będzie się interesował, jeśli nie będzie sprawiać kłopotów. Rosja musi być w zwarciu, jeśli chce mieć wpływ na globalną politykę". Dziś więc Rosja rzeczywiście jest jednym ze światowych rozgrywających...
To jedynie złudzenie. Równie dobrze można by stwierdzić, że w 2004 roku największe znaczenie na świecie miał... Afganistan. Owszem, ogniskował zainteresowanie światowej opinii, ale nie był żadnym rozgrywającym.
Ale można odnieść wrażenie, że przed 2014 rokiem i agresją na Ukrainę mało kto liczył się ze zdaniem Rosji.
To też nieprawda. Nawet w przywołanym przez pana 2009 roku zdanie Rosji było uważnie wysłuchiwane i uwzględniane. Dążono do dialogu z Rosją, szukając możliwości polemiki z jej stanowiskiem. Przypomnijmy, że już po wojnie rosyjsko-gruzińskiej Władimir Putin został zaproszony na Westerplatte w związku z 70. rocznicą wybuchu II wojny światowej. To była okazja do wymiany poglądów i zaznaczenia własnego stanowiska wobec tendencji, które zaczęły się pojawiać w polityce międzynarodowej, choćby w oficjalnych przemówieniach.
Jakie znaczenie mają takie przemówienia?
To bardzo ważny element prowadzenia polityki. Informujemy siebie nawzajem, co uważamy za rzeczy fundamentalne, za istotne wartości, którymi będziemy się kierować w naszych decyzjach i polityce zagranicznej. Doskonale rozumiał to prezydent Lech Kaczyński. Warto przypomnieć jego przemówienie z 12 sierpnia 2008 roku na placu Niepodległości w Tbilisi. Akcentował w nim, że przywódcy Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii przybyli do stolicy Gruzji, aby powiedzieć „nie" rosyjskiemu imperializmowi oraz okazać solidarność. Mówił: „My też wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!". W ten sposób Lech Kaczyński mobilizował naszych sojuszników w UE i NATO do potępienia polityki agresji. Jego przemówienia z 1 września 2009 roku z Westerplatte także nie straciły aktualności. Potępił wtedy imperializm, nacjonalizm i szowinizm. Jego słowami państwo polskie potępiło podnoszenie ręki na integralność terytorialną sąsiadów, w tym własne historyczne błędy, jak zajęcie przez Polskę Zaolzia w 1938 roku.
Problem w tym, że w każdej chwili równowaga sił światowych może się przechylić na korzyść Putina. Zbliżenie amerykańsko-rosyjskie wydaje się dla nas groźne. Rosja przestanie być traktowana jako agresor, sankcje zostaną z niej zdjęte, a Polskę wypchnie się z „dobrego towarzystwa" światowej polityki.
Moim zdaniem żadnej powtórki resetu nie będzie. Natomiast będziemy mieć do czynienia z polityką bardzo transakcyjną: my wam damy to i to, a w zamian macie nam dać to i to. Aż dojdzie do nieporozumienia. Ale dobrze, załóżmy, że takie niebezpieczeństwo jest realne. Uważa pan zatem, że polska polityka zagraniczna koniecznie i za wszelką cenę musi być identyczna z polityką USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji? Nawet wówczas, gdy będziemy przekonani, że prowadzą błędną politykę? Otóż Polska jest w bardzo szczególnym położeniu, jesteśmy „pograniczną kasztelanią", a „dzikie pola" Europy stoją już w ogniu. Ze względu na nasze doświadczenie historyczne mamy prawo do własnego sposobu odczytywania tego, co pokojowi na świecie służy, a co nie. Ponad wszelką wątpliwość nieuznawanie skutków rosyjskiej agresji i okupacji Krymu lepiej będzie służyć pokojowi na świecie niż ustępowanie przed przemocą i zachęcanie w ten sposób agresora do kolejnych prób takiej polityki, aż w końcu pójdzie za daleko i podpali świat.
Ale co dla nas będzie oznaczać zasadnicza zmiana polityki Zachodu wobec Rosji?
Wątpię, że do niej dojdzie. Ale jeśli tak, to będziemy się różnić. To już się nam zdarzało. Przypomnę, że w 2006 roku blokowaliśmy negocjowanie nowego porozumienia o partnerstwie i współpracy między Unią Europejską i Rosją. Wtedy Komisja Europejska uważała rosyjskie embargo na polskie mięso za sprawę bilateralną i ociągała się z bronieniem polskich interesów. Różne państwa europejskie mają niekiedy różne interesy, ale to nie znaczy, że w imię wspólnego stanowiska to Polska ma rezygnować z obrony własnych interesów. Przypomnę, że w końcu na spotkaniu Unia–Rosja w Samarze kanclerz Angela Merkel uznała w imieniu Unii polskie stanowisko za zasadne. A więc obrona słusznej sprawy okazała się dobrą polityką. Druga kwestia to mit, że prowadzenie antyimperialnej polityki wobec Rosji nam się nie opłaca. Przez ostatnie 25 lat Polska rozwijała się lepiej i szybciej niż w ciągu poprzednich 50 lat, gdy żyliśmy pod sowiecką dominacją. Poza rosyjskim imperium Polakom żyje się lepiej, jesteśmy bogatsi i bardziej nowocześni. Dzisiaj także, mimo sankcji, polska gospodarka rośnie. Utrudnienia w handlu z Rosją są dla naszej wymiany handlowej niemal pomijalne. Więc cóż takiego Rosja może nam zaoferować oprócz braku kłopotów? Putin znowu obieca nam wrak spod Smoleńska? Ponownie wpuścił nasze jabłka na rosyjski rynek?
Temat wraku wydaje się istotny. Niektórzy twierdzą, że wyolbrzymianie konfliktu o wrak i w ogóle sprawy katastrofy w Smoleńsku jest właśnie w interesie Putina. Dzięki temu łatwiej mu odtrącać nas od stołu negocjacji Rosja–Zachód.
W naszym interesie nie leży powrót do koncepcji koncertu mocarstw, dlatego musimy tępić wszelkie tendencje, które do tego zmierzają. Myślenie kategoriami stref wpływów i koncertu mocarstw to powrót do idei autorytarnych w relacjach międzynarodowych. Ci, którzy chcieliby zawrócić bieg historii, muszą wiedzieć, dokąd zawracają. Stosunek Rosji do Polski i innych państw regionu zawsze był dla świata testem rosyjskich intencji w polityce globalnej. Można nie lubić tego czy innego polskiego rządu, ale nie można nie uwzględniać argumentów, które podnosi. Dlatego zawsze istnieje zapotrzebowanie na polskie opinie na temat Rosji.
Ale dlaczego mówi pan o tym w kontekście wraku spod Smoleńska?
Prezydent Putin od siedmiu lat prowadzi śledztwo w sprawie tej katastrofy. Sposób, w jaki traktuje kwestię wraku, musi być dla Polski sygnałem, że prowadzi on politykę Polsce nieprzyjazną. Wrak w Smoleńsku jest wrakiem polskiego samolotu prezydenckiego i należy do Polski, nie jest i nie stanie się rosyjską własnością, podobnie jak wywiezione z Polski po 1945 roku dobra kultury. Niezależnie od tego, jaki rząd będzie sprawował władzę nad Wisłą, będzie się domagać zwrotu polskiej własności, bo to nawet nie chodzi o samo śledztwo, ale o zasady. To jest papierek lakmusowy rosyjskich intencji. Ponieważ Rosja jest agresywna w sprawie Smoleńska, jest tak samo agresywna w innych kwestiach. I musimy wyciągać z tego wnioski. Rosja prowadzi wrogą politykę wobec całego naszego regionu.
Jak możemy zwiększać skuteczność naszej polityki zagranicznej?
Skoro wiemy, co jest naszym celem, to do osiągnięcia go należy poszukiwać najbardziej skutecznych instrumentów. Potrzebujemy sojuszników podzielających naszą ocenę sytuacji. Dlatego spodziewam się, że Polska będzie wzmacniać swoją współpracę ze Stanami Zjednoczonymi, a w Europie z Niemcami, z którymi należy współpracować w procesie reformy Unii Europejskiej. W przeciwieństwie do naszych przodków mamy to szczęście, że zagrożenie dla naszego pokoju i integralności terytorialnej może przyjść tylko z jednego kierunku. Skuteczność wreszcie wymaga wiarygodności, a ta jest warunkowana przez konsekwentną obronę porządku opartego na prawie międzynarodowym. Polską politykę w tym obszarze należy umieszczać w szerszym kontekście, nie partykularnego polskiego interesu, lecz wspólnego dobra, jakim jest pokój w Europie. I powinniśmy zawsze uważać, aby nie mieszać celów ze środkami służącymi ich osiąganiu.
Dr Sławomir Dębski jest historykiem i politologiem, dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (od lutego 2016 roku, wcześniej tę funkcję pełnił też w latach 2007–2010). W latach 2011–2016 był dyrektorem Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Jest autorem książki „Między Berlinem a Moskwą. Stosunki niemiecko-sowieckie 1939–1941"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95