To nie Zygmunt Bauman ani nawet Artur Domosławski jest moim zdaniem twarzą trwającej od kilkunastu dni arcyciekawej dyskusji wokół młodzieńczych decyzji tego pierwszego. Głosy apologetów polskiego filozofa pobrzmiewają charakterystycznym, przeciągającym końcowe głoski sposobem mówienia Mieczysława Rakowskiego. A konkretnie jego wystąpieniem w Stoczni Gdańskiej w 1983 roku: wielką apologią Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Dziejowej konieczności, soczystego owocu zerwanego już nawet nie z drzewa politycznego realizmu, lecz postępu i historii. Tyle że wtedy odpowiedzią na pokrzykiwania o krowach, od których towarzystwa uwolnił robotników socjalizm, i Himalajach jako „średnich górach przy tej głupocie", jaką dziś prezentują, był chóralny śmiech większości słuchających wicepremiera stoczniowców.