Na medycynie, polityce i sporcie zna się w Polsce każdy. I choć wiedza rzadko bywa szkodliwa, dramatyczne w skutkach bywa złudne przekonanie, iż posiada się ją w ilościach wystarczających. Humorystyczne przechwałki, niegroźne licytacje czy towarzyskie konkursy o laur autorytetu (albo mądrali) stanowią już niemal swoisty rytuał rodzinnych spotkań czy towarzyskich pogawędek. Gorzej jednak, gdy ze sfery werbalnej quasi-wiedza lub zwyczajny zbiór luźno powiązanych ze sobą informacji wymyka się w przestrzeń konkretnych działań, stanowiąc podstawę do samodiagnozy czy samolecznictwa.
Zwycięstwo intuicji
Lekarze i wyniki badań empirycznych mówią to samo – przeszło jedna czwarta pacjentów przychodzi do lekarza po receptę, część z nich na bardzo konkretny lek. Gros nie potrzebuje badań, na które nie chcą tracić czasu, skoro wiedzą, po co przyszli. Zdarzają się również pacjenci, którzy wysłuchawszy diagnozy i planu terapii, kwestionują wiedzę medyka oraz samo leczenie. Wdając się w polemikę, nierzadko posiłkują się komórką, odnajdując w niej przeczytany uprzednio tekst, a przekazywane im informacje na bieżącą weryfikują w wyszukiwarce. Nieobcy lekarzom, zwłaszcza izb przyjęć, są chorzy zachowujący się agresywnie.
Ten pesymistyczny portret polskiego pacjenta nie jest oczywiście reprezentatywny. Duża część chorych jest przecież spokojna, miła, nastawiona na konsultację, otwarta na sugestię i z wiarą przyjmująca lekarskie zalecenia. Oni z kolei, nierzadko skarżą się na lekarzy, że ci nie umieją i nie chcą rozmawiać, że bywają aroganccy, lekceważący, skorumpowani, przedmiotowo traktują chorych...
Źródła braku zrozumienia i wzajemnego zaufania doszukiwać się można w wielu miejscach i zjawiskach. Wymieniając jedynie wybrane z nich warto wskazać, że stanowią one sieć wzajemnie implikujących się czynników. Pierwszym z nich jest niski poziom kompetencji komunikacyjnych lekarzy. W czasie studiów nikt nie uczył polskiego lekarza, jak rozmawiać z pacjentem i jego rodziną, jak budować atmosferę wzajemnego zaufania, jak przekazywać informacje (zwłaszcza te niepomyślne), radzić sobie z oczekiwaniami, postępować z chorym zaburzonym emocjonalnie. W codziennej praktyce komunikują się więc w oparciu o własną intuicję, zgodnie z przyjętymi i odwiecznie panującymi w placówce zwyczajami, pod presją czasu, często w biegu pomiędzy jednym a drugim miejscem pracy. Kompetencje miękkie nie są de facto systemowo wymagane, a posiadanie ich na poziomie wzorcowym – ani doceniane, ani należycie wynagradzane.
W ocenie środowiska medycznego profesjonalizm lekarza mierzy się wiedzą kliniczną i praktycznymi umiejętnościami jej zastosowania. Nie bierze się więc pod uwagę tego, co najistotniejsze z perspektywy pacjenta. Chorzy, nie mając kompetencji do oceny warsztatu czy wiedzy pozwalającej na weryfikację medycznych diagnoz, konstruują swą ocenę, posiłkując się jedyną dostępną dla nich informacją – swoimi wrażeniami.