U nas zakochani gruchają sobie jak gołąbki, a na Dalekim Wschodzie baraszkują jak mandarynki na wodzie. Mandarynki mają długi okres zalotów i dobierania się w pary, kiedy to okazują sobie wiele czułości, zaglądają w oczy, gmerają w piórach, przytulają się i słodko pokwakują. W swojej ojczyźnie stały się symbolem miłości i wierności. Chińczycy mówili, że kiedy jedno z pary ginęło, drugie umierało z tęsknoty. Nazywali je kaczkami ślubnymi, które stały się tradycyjnym podarunkiem weselnym dla dobrze urodzonych. Stąd ich nazwa w być może wszystkich językach europejskich – nie od mandarynek, lecz od mandarynów. I chociaż wiemy już, że pary mandarynek wcale nie są takie wierne i najczęściej łączą się tylko na jeden sezon, kaczki te mimo oficjalnych zakazów ciągle są chwytane i sprzedawane, co zdziesiątkowało ich populację, szacowaną na około 30 tysięcy par. Przyszłość mandarynek zależy dzisiaj bardziej od potomków ptaków introdukowanych w Europie niż od tych, które przetrwały w starej ojczyźnie. A wszystkiemu winien karnawałowy wygląd kaczorów.
Bajkowe ptaki warte fortunę
W ich godowych płaszczach (od listopada do maja) są podbite czerwienią rudości, lśniące fiolety, granaty i zielenie. Wszystko zdobione świetlistą bielą i aksamitną czernią, wykończone czerwonoróżowym dziobem i mandarynkowymi stopami. Rzadką w naszym kosmosie ekstrawagancję dopełniają dwa płomienne żagle na plecach oraz puszysty kaptur z kołnierzem, którego nie powstydziłby się Alexander McQuinn. Oliwkowo-szara kaczka jest pozbawiona ozdób i kontrastów, ale ani trochę mniej urocza. To przez dużą głowę i takie same, biało obwiedzione oczy, które bez względu na płeć przydają mandarynkom niewinności pluszowego misia. Kaczki opiekują się pisklętami i krzykliwe kolory byłyby dla nich ryzykownym obciążeniem. Poza tym muszą wyprodukować jakiś tuzin jaj i to w nie wolą zainwestować swoją energię. Wyścig zdobień zostawiają swoim partnerom i tam, gdzie jest ich więcej, potrafią być bardzo wybredne. Chłopaki wybuchają kolorami, dwoją się i troją, ale one nie spieszą się z decyzją. Jakby chciały wziąć odwet za swoje szare piórka.
Mandarynki świetnie sobie radzą w powietrzu, co przydaje się podczas manewrów w koronach drzew, gdzie te skryte i skromne z usposobienia kaczki spędzają wiele czasu. W dziuplach najchętniej też zakładają gniazda, a puchate i tyle co puch ważące kaczęta skaczą do wołającej pod drzewem mamy kilka lub kilkanaście godzin po tym, jak przyszły na świat. Kaczka prowadzi je na wodę – mały śródleśny (parkowy) staw, jakieś jeziorko lub wolno płynącą rzeczkę. Najważniejsze, żeby brzegi porastały gęste szuwary, w których można szybko się schować, a dookoła rosło dużo dojrzałych drzew. Najlepiej buków i dębów, bo mandarynki uwielbiają ich pożywne nasiona. Jesienią strojne stadka kręcą się pod dębami i kiedy tylko usłyszą charakterystyczne „bęc", biegną na wyścigi – mógłbym przysiąc, że śmiejąc się od ucha do ucha. Ale ten, kto pierwszy chwyci żołędzia, wcale nie musi go zjeść, bo koleżanki i koledzy gotowi są wyrwać mu go z dzioba. Takie kolorowe sceny możemy obserwować w Łazienkach Królewskich, krajowej stolicy mandarynek.
Wyobrażam sobie, jak musieli zareagować na widok mandarynki Marco Polo i pierwsi Europejczycy, którzy jego śladami podróżowali na Daleki Wschód. Bajkowe ptaki, które były tam traktowane jak skarb narodowy, przez co prawo do nich mieli tylko możnowładcy, trafiły do Europy w XVIII wieku i początkowo warte były fortunę. W Polsce pierwszą wolną mandarynkę widziano zimą 1963 r., w Łazienkach właśnie, gdzie wzbudziła niemałą sensację. W 1999 r. w stołecznym parku celowo wypuszczono małą grupę kaczek, a ich pierwsze lęgi zaobserwowano w roku 2001. Dzisiaj w Warszawie żyje 250–270 mandarynek, z czego około 90 par mniej lub bardziej regularnie przystępuje do lęgów – głównie w Łazienkach i w parku Skaryszewskim. Pojedyncze ptaki, a czasami pary spotyka się też w innych dużych miastach. To najczęściej uciekinierzy z prywatnych hodowli albo zwiadowcy z warszawskiej kolonii. (...)
Niebezpieczna dla Polski?
Historycznie rzecz biorąc, mandarynki są u nas gatunkiem obcym, ale przez Polską Komisję Faunistyczną zostały zaliczone do awifauny krajowej. Nadano im status ptaków osiadłych i lęgowych, kategorię „pojaw wtórnie naturalny". Uznano, że nie zagrażają Polsce, i, co więcej, zagwarantowano im ochronę ścisłą. Mają szczęście. W przeciwieństwie np. do ich najbliższej krewnej, równie oszałamiającej karolinki, która jako gatunek amerykański w śladowej liczbie naturalizowała się w zachodniej Europie i czasami pojawia się w naszych granicach.