Mandarynki, koty i bernikle

Historycznie rzecz biorąc, mandarynki są u nas gatunkiem obcym, ale przez Polską Komisję Faunistyczną zostały zaliczone do awifauny krajowej. Uznano, że nie zagrażają Polsce, i, co więcej, zagwarantowano im ochronę ścisłą. Inne gatunki nie miały tyle szczęścia.

Publikacja: 07.01.2022 16:00

Okładka książki "Zobacz ptaka"

Okładka książki "Zobacz ptaka"

Foto: materiały prasowe

U nas zakochani gruchają sobie jak gołąbki, a na Dalekim Wschodzie baraszkują jak mandarynki na wodzie. Mandarynki mają długi okres zalotów i dobierania się w pary, kiedy to okazują sobie wiele czułości, zaglądają w oczy, gmerają w piórach, przytulają się i słodko pokwakują. W swojej ojczyźnie stały się symbolem miłości i wierności. Chińczycy mówili, że kiedy jedno z pary ginęło, drugie umierało z tęsknoty. Nazywali je kaczkami ślubnymi, które stały się tradycyjnym podarunkiem weselnym dla dobrze urodzonych. Stąd ich nazwa w być może wszystkich językach europejskich – nie od mandarynek, lecz od mandarynów. I chociaż wiemy już, że pary mandarynek wcale nie są takie wierne i najczęściej łączą się tylko na jeden sezon, kaczki te mimo oficjalnych zakazów ciągle są chwytane i sprzedawane, co zdziesiątkowało ich populację, szacowaną na około 30 tysięcy par. Przyszłość mandarynek zależy dzisiaj bardziej od potomków ptaków introdukowanych w Europie niż od tych, które przetrwały w starej ojczyźnie. A wszystkiemu winien karnawałowy wygląd kaczorów.

Bajkowe ptaki warte fortunę

W ich godowych płaszczach (od listopada do maja) są podbite czerwienią rudości, lśniące fiolety, granaty i zielenie. Wszystko zdobione świetlistą bielą i aksamitną czernią, wykończone czerwonoróżowym dziobem i mandarynkowymi stopami. Rzadką w naszym kosmosie ekstrawagancję dopełniają dwa płomienne żagle na plecach oraz puszysty kaptur z kołnierzem, którego nie powstydziłby się Alexander McQuinn. Oliwkowo-szara kaczka jest pozbawiona ozdób i kontrastów, ale ani trochę mniej urocza. To przez dużą głowę i takie same, biało obwiedzione oczy, które bez względu na płeć przydają mandarynkom niewinności pluszowego misia. Kaczki opiekują się pisklętami i krzykliwe kolory byłyby dla nich ryzykownym obciążeniem. Poza tym muszą wyprodukować jakiś tuzin jaj i to w nie wolą zainwestować swoją energię. Wyścig zdobień zostawiają swoim partnerom i tam, gdzie jest ich więcej, potrafią być bardzo wybredne. Chłopaki wybuchają kolorami, dwoją się i troją, ale one nie spieszą się z decyzją. Jakby chciały wziąć odwet za swoje szare piórka.

Mandarynki świetnie sobie radzą w powietrzu, co przydaje się podczas manewrów w koronach drzew, gdzie te skryte i skromne z usposobienia kaczki spędzają wiele czasu. W dziuplach najchętniej też zakładają gniazda, a puchate i tyle co puch ważące kaczęta skaczą do wołającej pod drzewem mamy kilka lub kilkanaście godzin po tym, jak przyszły na świat. Kaczka prowadzi je na wodę – mały śródleśny (parkowy) staw, jakieś jeziorko lub wolno płynącą rzeczkę. Najważniejsze, żeby brzegi porastały gęste szuwary, w których można szybko się schować, a dookoła rosło dużo dojrzałych drzew. Najlepiej buków i dębów, bo mandarynki uwielbiają ich pożywne nasiona. Jesienią strojne stadka kręcą się pod dębami i kiedy tylko usłyszą charakterystyczne „bęc", biegną na wyścigi – mógłbym przysiąc, że śmiejąc się od ucha do ucha. Ale ten, kto pierwszy chwyci żołędzia, wcale nie musi go zjeść, bo koleżanki i koledzy gotowi są wyrwać mu go z dzioba. Takie kolorowe sceny możemy obserwować w Łazienkach Królewskich, krajowej stolicy mandarynek.

Wyobrażam sobie, jak musieli zareagować na widok mandarynki Marco Polo i pierwsi Europejczycy, którzy jego śladami podróżowali na Daleki Wschód. Bajkowe ptaki, które były tam traktowane jak skarb narodowy, przez co prawo do nich mieli tylko możnowładcy, trafiły do Europy w XVIII wieku i początkowo warte były fortunę. W Polsce pierwszą wolną mandarynkę widziano zimą 1963 r., w Łazienkach właśnie, gdzie wzbudziła niemałą sensację. W 1999 r. w stołecznym parku celowo wypuszczono małą grupę kaczek, a ich pierwsze lęgi zaobserwowano w roku 2001. Dzisiaj w Warszawie żyje 250–270 mandarynek, z czego około 90 par mniej lub bardziej regularnie przystępuje do lęgów – głównie w Łazienkach i w parku Skaryszewskim. Pojedyncze ptaki, a czasami pary spotyka się też w innych dużych miastach. To najczęściej uciekinierzy z prywatnych hodowli albo zwiadowcy z warszawskiej kolonii. (...)

Niebezpieczna dla Polski?

Historycznie rzecz biorąc, mandarynki są u nas gatunkiem obcym, ale przez Polską Komisję Faunistyczną zostały zaliczone do awifauny krajowej. Nadano im status ptaków osiadłych i lęgowych, kategorię „pojaw wtórnie naturalny". Uznano, że nie zagrażają Polsce, i, co więcej, zagwarantowano im ochronę ścisłą. Mają szczęście. W przeciwieństwie np. do ich najbliższej krewnej, równie oszałamiającej karolinki, która jako gatunek amerykański w śladowej liczbie naturalizowała się w zachodniej Europie i czasami pojawia się w naszych granicach.

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. 19 sierpnia 2021 r. prezydent podpisał ustawę z 11 sierpnia 2021 r. o gatunkach obcych, która ma uzupełnić ustawę o ochronie przyrody i jednocześnie umożliwić wdrożenie dyrektyw unijnych. Chodzi o rozporządzenie 1143/2014 z 22 października 2014 r. w sprawie działań zapobiegawczych i zaradczych w odniesieniu do wprowadzania i rozprzestrzeniania inwazyjnych gatunków obcych. Nowe przepisy mają zaostrzyć i tak już ostry kurs wobec tzw. gatunków obcych, a o ich ostatecznym kształcie zdecydowały Sejm i Senat. Kłopot w tym, że jak do tej pory nie bez przyczyny żadna z wysokich izb nie była kojarzona z wiedzą ani broń Boże z wrażliwością przyrodniczą, i to bez względu na przynależność partyjną. Gatunki objęte ustawą podzielono na pięć kategorii: 1. gatunki obce w sensie ogólnym, w rozumieniu zgodnym z definicją ustawową; 2. inwazyjne gatunki obce, w rozumieniu definicji ustawowej; 3. inwazyjne gatunki obce stwarzające zagrożenie dla Polski, określane rozporządzeniem Rady Ministrów, z podziałem na wymagające szybkiej eliminacji (3a) oraz rozpowszechnione na szeroką skalę (3b); 4. inwazyjne gatunki obce stwarzające zagrożenie dla Unii, określane rozporządzeniem Komisji Europejskiej, dzielącym je na wymagające szybkiej eliminacji (4a) oraz rozpowszechnione na szeroką skalę (4b); 5. inwazyjne gatunki obce, które prawdopodobnie spełniają kryteria uznania za stwarzające zagrożenie dla Unii (określane, w razie potrzeby, rozporządzeniem Rady Ministrów), do których stosuje się przepisy jak dla kategorii 4. Sami przyznacie, że ten język robi wrażenie: „(inwazyjne gatunki obce) stwarzające zagrożenie...". Francuzi np. określili je jako „préoccupantes pour la France oraz préoccupantes pour l'Union", dla Anglików są one „of concern", dla Niemców „von weiter Bedeutung", dla Hiszpanów „preocupantes", dla Włochów „di rilevanza", dla Czechów „s významným dopadem" – i nigdzie ani słowa o „zagrożeniu", którego my się dopatrujemy.

Lista do wyeliminowania

Niebezpieczeństwo związane z „inwazyjnymi gatunkami obcymi" miałoby polegać na tym, że ich „wprowadzenie lub rozprzestrzenianie się zagraża – jak stwierdzono – bioróżnorodności i powiązanym usługom ekosystemowym lub oddziałuje na nie w niepożądany sposób". Jak należy sobie z nimi radzić? Najlepiej poprzez „eliminację" – „pełne i trwałe usunięcie populacji inwazyjnego gatunku obcego środkami letalnymi lub nieletalnymi". Populację można nie tylko wyeliminować, ale też kontrolować, przy czym kontrola oznacza „działanie środkami letalnymi lub nieletalnymi na populację inwazyjnych gatunków obcych – przy jednoczesnym zminimalizowaniu oddziaływania na gatunki niedocelowe i ich siedliska – w celu utrzymania liczby osobników na jak najniższym poziomie [...]". Praktyczne zastosowanie ustawy będzie zależeć od treści rozporządzeń Rady Ministrów określających kategorie 3a, 3b, 4a, 4b, 5. W Ministerstwie Klimatu i Środowiska przygotowano już propozycje odpowiednich list. Na liście 3b są m.in. kolcolist zachodni, kolczurka klapowana, niecierpek drobnokwiatowy, niecierpek pomarańczowy, rdestowce, biedronka azjatycka, szczeżuja chińska oraz ryby: babka bycza, babka łysa, babka marmurkowata, sumik karłowaty. Do szybkiej eliminacji (lista 3a) wskazano m.in. jelenie sika, bizona amerykańskiego, żółwia malowanego, żółwia jaszczurowatego oraz berniklę kanadyjską.

(...) Polsce zagraża bernikla kanadyjska. W jaki konkretnie sposób? Czy ktoś ją tutaj widział? Nie...? Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej, bo to gatunek, który nawet się u nas nie gnieździ, z wyjątkiem pary z oliwskiego zoo, która swego czasu przylatywała wiosną na staw w gdańskim parku Reagana. Bernikle gnieżdżą się za to w większości krajów sąsiedzkich, gdzie nie mają statusu kozła ofiarnego, a swoją urodą dodają charakteru lokalnym krajobrazom. W jaki sposób będziemy pilnować naszych granic przed ich wyobrażoną inwazją? Czy pozwolimy żyć ptakom, które co najmniej od lat 80. ubiegłego wieku przylatują do nas na zimę ze Skandynawii? Zgodnie z zaleceniami ustawy z naszego terytorium należałoby też eksterminować jenoty, a nawet zasiedziałe od niemal stu lat piżmaki, znane z tego, że wtopiły się w nasze siedliska, nie przynosząc żadnej ujmy nikomu ani niczemu. Jedne i drugie znalazły się na liście 4b.

Mordercy spoza listy

Bezpańskie koty do spółki z tymi kanapowymi zabijają rocznie 144 miliony ptaków oraz 631 milionów drobnych ssaków, z których część mogłaby się stać zdobyczą naturalnych drapieżników, te z kolei przy uszczuplonej bazie pokarmowej częściej zwracają się przeciwko innym zwierzętom oraz sobie nawzajem. Koty domowe, uważane za największych antropogenicznych zabójców ptaków, wyprzedzają w statystykach m.in. auta, zderzenia z przeszklonymi powierzchniami czy turbiny wiatrowe. Na całym świecie doprowadziły już do wyginięcia co najmniej 63 gatunków, w tym małych ssaków i jaszczurek. Posłowie postanowili jednak, że koty to „zwierzę[ta] wolnobytujące" i jako takie są „naturalnym elementem miejskiego ekosystemu". Należy im się dokarmianie i sterylizacja, a w razie potrzeby leczenie – wyleczone mają być wypuszczane na wolność (!). Tylko że koty domowe nie są częścią Natury – ani miejskiej, ani wiejskiej, ani żadnej innej. Są za to sprawnymi drapieżnikami, które sieją spustoszenie, gdziekolwiek się w Naturze pojawią.

W nowej ustawie, która zakazuje hodowli (chyba że mamy specjalną zgodę), przemieszczania i wprowadzania do środowiska gatunków obcych, nie ma ani słowa m.in. o norkach amerykańskich hodowanych w Polsce w milionach. (Choć sprzedaż ich skór od kilku lat powoli spada, według oficjalnych danych w roku 2019 wciąż przekraczała 7 milionów. Polska, po Danii i Chinach, jest drugim w Europie i trzecim na świecie producentem skór futerkowych). Norki, przemianowane ostatnio na wizony amerykańskie, uciekają z ferm tysiącami. Na wolności są jeszcze gorsze od kotów, bo w przeciwieństwie do nich świetnie pływają i nurkują. Większość z nich cierpi na rozmaite poklatkowe zaburzenia. Niektóre to po prostu oszalałe zwierzęta rzucające się na wszystko, co się rusza, nawet dużo większe od nich gęsi i łabędzie.

Mity o najeźdźcach

Oprócz wyjątków przemilczanych w tekście ustawy znalazło się też kilka zdefiniowanych, które dotyczą:

1. „organizmów wodnych wykorzystywanych w rybactwie i rybołówstwie";

2. „wprowadzania bażantów, muflonów i danieli w ramach gospodarki łowieckiej";

3. „roślin na terenach zieleni w obrębie miast i zwartej zabudowy wsi oraz przy obiektach budowlanych" (pomachajmy tujom i „iglaczkom");

4. „roślin w ramach trwale zrównoważonej gospodarki leśnej i racjonalnej gospodarki rolnej" (cokolwiek to oznacza);

5. „roślin wykorzystywanych tymczasowo, w celu rekultywacji gruntów zdegradowanych lub zdewastowanych w wyniku działalności przemysłowej" (a jednak ustawodawca zrozumiał, że niektóre gatunki obce zapewniają nam usługi, jakich nie są w stanie zapewnić gatunki rodzime);

6. „roślin w badaniach naukowych i ochronie ex situ w obrębie miast i zwartej zabudowy wsi".

Za wdrożenie nowego prawa, a w szczególności kontrolę i eliminację „zagrażających nam gatunków", odpowiedzialni są dyrektorzy odpowiednich urzędów i jednostek terenowych, każdy w swoich granicach. Dyrektorzy parków narodowych na terenie swoich parków, nadleśniczowie w Lasach Państwowych, główny inspektor Urzędu Morskiego na morzu itd. W niektórych przypadkach odpowiedzialność może spaść na wójtów i burmistrzów. Likwidacja zwierząt z kategorii 3. i 4. miałaby się stać jednym z celów tzw. gospodarki łowieckiej, a myśliwi mogliby je „pozyskiwać" w każdym sezonie i w dowolnej liczbie.

Niektóre gatunki w określonych warunkach zachowują się w sposób, który z zapałem zaczęliśmy ostatnio nazywać inwazyjnym – czyli tak, jak my zachowujemy się ciągle i wszędzie. Z wymyślonych przez nas algorytmów wychodzi nam czasami, że niektóre z nich powodują szkody w ekosystemach. Nie twierdzę, że to się nigdy nie zdarza, ale każdy z 12 tysięcy gatunków, które w niedalekiej przeszłości i najczęściej za naszą przyczyną zadomowiły się w Europie, a którym nadaliśmy status obcych (dla całego świata ta liczba przekracza 50 tysięcy), należy traktować indywidualnie. Mity o spustoszeniach, jakich „najeźdźcy" dokonują, zawsze dotyczą szczególnych sytuacji, a te najczęściej powodowane są przez nasze zwierzęta gospodarskie (np. zdziczałe świnie albo kozy, szczególnie w zamkniętych ekosystemach wyspiarskich) albo zwierzęta z nami związane, takie jak szczury.

Pokusa całkowitej kontroli

Kiedy zapytacie o szkody wyrządzone w Europie przez berniklę kanadyjską, to okaże się, że największą jej winą będzie robienie kupy na eleganckich polach golfowych. (Gęsi te jakby nie mogły się opanować na widok gęstej, krótko strzyżonej trawy). Gdy rozmawiałem z naszymi specjalistami opiniującymi nowe prawo i pytałem o konkretne argumenty, dyskusja zawsze kończyła się na tym, że bernikla jest obca i nie powinno jej tutaj być. Nie odkryję Ameryki, jak napiszę, że jako społeczeństwo mamy wyraźny problem z (bio)różnorodnością – i językiem. Przynajmniej niektórzy z tych ekspansywnych pionierów są nam dzisiaj bardzo potrzebni, bo w przeciwieństwie do innych potrafią się zaadaptować do zabudowanych krajobrazów antropocenu. Niedługo mogą być naszą jedyną szansą na kontakt z Naturą. Delikatni i wrażliwi, nieważne, czy rodzimi jak kuropatwy i czajki, czy egzotyczni jak mandarynki, przetrwają tylko tam, gdzie im na to pozwolimy. Ale być może o to nam chodzi, o poczucie całkowitej kontroli. Człowiek zwierzęciu człowiekiem.

Oto jak unijni urzędnicy definiują problem gatunków inwazyjnych we wstępie do rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1143/2014 z 22 października 2014 r. w sprawie działań zapobiegawczych i zaradczych w odniesieniu do wprowadzania i rozprzestrzeniania inwazyjnych gatunków obcych: „Punkt 3. Zagrożenie dla różnorodności biologicznej i powiązanych usług ekosystemowych, jakie stwarzają inwazyjne gatunki obce, przybiera różne formy, w tym wywieranie poważnego oddziaływania na gatunki rodzime oraz strukturę i funkcję ekosystemów poprzez zmianę siedlisk, żerowania, konkurencję, przenoszenie chorób, zastępowanie gatunków rodzimych w znacznej części ich zasięgu".

Sami przyznacie, że wszystko się zgadza: Homo sapiens europaeus. Nic dodać, nic ująć. „Zagrożenie dla bioróżnorodności i powiązanych usług ekosystemowych, zdrowia ludzkiego i gospodarki, stanowią jedynie żywe osobniki lub ich części, które mogą się rozmnażać, i w związku z tym tylko one powinny podlegać ograniczeniom wynikającym z niniejszego rozporządzenia".

Fragment książki Jacka Karczewskiego „Zobacz ptaka. Opowieści po drodze", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

U nas zakochani gruchają sobie jak gołąbki, a na Dalekim Wschodzie baraszkują jak mandarynki na wodzie. Mandarynki mają długi okres zalotów i dobierania się w pary, kiedy to okazują sobie wiele czułości, zaglądają w oczy, gmerają w piórach, przytulają się i słodko pokwakują. W swojej ojczyźnie stały się symbolem miłości i wierności. Chińczycy mówili, że kiedy jedno z pary ginęło, drugie umierało z tęsknoty. Nazywali je kaczkami ślubnymi, które stały się tradycyjnym podarunkiem weselnym dla dobrze urodzonych. Stąd ich nazwa w być może wszystkich językach europejskich – nie od mandarynek, lecz od mandarynów. I chociaż wiemy już, że pary mandarynek wcale nie są takie wierne i najczęściej łączą się tylko na jeden sezon, kaczki te mimo oficjalnych zakazów ciągle są chwytane i sprzedawane, co zdziesiątkowało ich populację, szacowaną na około 30 tysięcy par. Przyszłość mandarynek zależy dzisiaj bardziej od potomków ptaków introdukowanych w Europie niż od tych, które przetrwały w starej ojczyźnie. A wszystkiemu winien karnawałowy wygląd kaczorów.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu