W naszej klasie politycznej panuje przekonanie, że każdy się zna na polityce zagranicznej, że jest to trampolina do kariery
Kanclerz Merkel konsekwentnie broniła miejsca Polski w Unii. Ale teraz szykuje się w Berlinie nowy rząd z udziałem Zielonych, którzy w sprawie przestrzegania zasad praworządności zajmują pryncypialne stanowisko. Stracimy także niemieckiego adwokata?
Nie sądzę. Niemcy będą nadal podchodzić do Polski bardzo ostrożnie, nie będą nas krytykować na płaszczyźnie bilateralnej. Dla nich jesteśmy państwem specjalnej troski. Kiedy więc kłócimy się z Czechami o Turów, nie będą dolewać oliwy do ognia, choć ta kopalnia szkodzi środowisku i po niemieckiej stronie granicy. Niemcy wiedzą, że lepiej czasami wyczekać, pozwolić partnerowi, aż zrozumie, przedyskutuje sprawy w swoim kraju. Oczywiście, Heiko Maas razem z Jeanem-Yvesem Le Drianem poparł Komisję Europejską w sprawie prymatu prawa unijnego. Jednak jest to płaszczyzna unijna, a nie dwustronna. Niemcy nie będą zrażać Polski, bo mają tu wielkie interesy. Tędy też wiedzie dla nich droga do Rosji, na Ukrainę.
A więc nawet gdyby Emmanuel Macron i Mario Draghi naciskali na budowę bardziej zintegrowanej Unii wokół strefy euro, co zepchnęłoby Polskę na margines Wspólnoty, Olaf Scholz, który zapewne będzie nowym kanclerzem, na to nie pójdzie?
Nie pójdzie, bo nie leżałoby to w interesie Niemiec.
Polska najpewniej otrzyma zaproszenie z Waszyngtonu na szczyt demokracji, ale Węgry – już nie. Nie obawia się pan, że polskie władze w geście solidarności z Węgrami nie wezmą udziału w tym wydarzeniu?
Byłoby to niezrozumiałe. Polska jest demokracją, państwem prozachodnim, zawsze bez wahania wspieramy Stany Zjednoczone. USA mają u nas interesy strategiczne, czego przejawem jest amerykańska obecność wojskowa. Natomiast Węgry prowadzą politykę prorosyjską i prochińską, działają przeciwko interesom Ukrainy, co na pewno nie podoba się w USA.
Polska bardzo blisko współpracowała z administracją Donalda Trumpa. Tak blisko, że gwałtowne ochłodzenie po dojściu do władzy Joe Bidena było nie do uniknięcia?
Ameryka to wielki kraj, na którego politykę nasz wpływ jest niewielki. Nastąpiła zmiana podejścia Waszyngtonu do Europy: teraz stawia on na Niemcy. Świadczą o tym trzy decyzje Bidena. Po pierwsze, akceptacja Stanów dla Nord Stream 2. Po wtóre, wstrzymanie wycofania 15 tys. amerykańskich żołnierzy znad Renu, czego chciał Trump. I wreszcie po trzecie, uznanie przez Amerykanów, że nie będą się angażować w projekt Trójmorza, o ile nie zaangażują się w niego Niemcy. Prezydent Biden nie chce budować w Europie Środkowej projektu geopolitycznego, którego celem byłoby ograniczenie wpływów Berlina. Ci politycy w Polsce, którzy wierzyli, że za pomocą Trójmorza będzie można równoważyć rolę Niemiec w Europie Środkowej, muszą czuć się zawiedzeni. Jednak współpraca w ramach Trójmorza ciągle może być dla nas korzystna, przyczynić się do rozwinięcia infrastruktury przesyłowej i transportowej w naszym regionie na linii północ–południe.
Do załamania relacji z Ameryką przyczyniły się też różnice ideologiczne, zaangażowanie polskiej opozycji w Waszyngtonie. No i wspomniana już sprawa TVN.
TVN to jest dla Amerykanów czerwona linia. Myślenie, że możemy sprawy tej użyć jako instrumentu nacisku, jest naiwne. Jednak nie są zagrożone zobowiązania w sprawie obecności wojsk amerykańskich w Polsce, jakie udało się uzyskać za prezydentury Trumpa. Amerykanie się tego trzymają, bo mają u nas dobre warunki. Jesteśmy dla nich jak Turcja, ważnym z punktu widzenia geostrategicznego państwem, z którym można robić interesy, jednak nie wypada się z nim afiszować.
Od nowego roku Polska przejmuje przewodnictwo w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. To szansa na nowe otwarcie z Rosją, ułożenie sobie z nią jakoś stosunków?
Uzyskanie tego przewodnictwa nie było łatwe, wymagało bowiem jednomyślnego poparcia członków organizacji. A więc i zgody Rosji. Minister Rau będzie przewodniczył pracom OBWE, w grudniu przyszłego roku będzie gościł w Warszawie ministrów spraw zagranicznych 54 państw. Już zapewne na początku roku poleci do Moskwy, Kijowa. Może to być więc instrument służący poprawie naszych stosunków z innymi krajami. Chodzi też o budowę pewnej przewidywalności, bo zagrożenie na wschodzie dla Polski, dla Unii pozostaje bardzo poważne. Ale aby to się udało, musimy pokazać zdolności negocjacyjne i zyskać zaufanie partnerów. Miejmy nadzieję, że będziemy w stanie to zrobić.
Do OBWE należy też Białoruś. Ale tu normalizacja relacji wydaje się niemożliwa. Z ujawnionych w lipcu e-maili Mateusza Morawieckiego do szefa jego gabinetu Michała Dworczyka wynika, że premier widział w ostrej grze z Mińskiem „polityczne złoto" i lekceważył konsekwencje takiego starcia dla polskiej mniejszości na Białorusi. Dziś nie tylko płacą za to Polacy zza Bugu, ale mamy też kryzys na samej granicy.
W wymianie e-maili wiceminister Paweł Jabłoński słusznie sygnalizował wtedy ryzyko obrania takiej strategii. Zresztą nie chodziło tylko o Polaków, również o ryzyko pchnięcia Białorusi jeszcze mocniej w objęcia Putina. Uważałem wtedy, że powinniśmy działać w ramach Unii, OBWE, a nie w pojedynkę. Wysoki przedstawiciel ds. zagranicznych Unii Josep Borrell miał wysłać na Białoruś misję rozpoznawczą, którą jednak odwołał. Łukaszenko doszedł do wniosku, iż Polska chce obalić jego reżim, zwłaszcza po tym, gdy premier udzielił wywiadu opozycyjnemu portalowi Nexta. Trzeba bronić białoruskiej rewolucji demokratycznej, ale z całą Unią, a nie w pojedynkę!
Czy ktoś za granicą jeszcze lubi Polskę?
Zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem Polska. Jeśli społeczeństwo, kraj, to potencjał sympatii oczywiście pozostaje ogromny. Ale jeśli chodzi o władze, to co innego. Tu nie przychodzi mi na myśl nikt.
O rozmówcy:
Prof. Jacek Czaputowicz
Politolog, w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej, były dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, w latach 2018–2020 minister spraw zagranicznych w rządach Mateusza Morawieckiego