Każdy polski autor, piszący o Powstaniu Styczniowym, musi mieć w tyle głowy Stefana Żeromskiego. Jego „Wierną rzekę", „Urodę życia" czy kanoniczne opowiadanie „Rozdziobią nas kruki, wrony". I każdy doskonale rozumie, że tak się dziś pisać nie da. Żeromski chciał wstrząsnąć opinią publiczną (co mu się zresztą udało), pokazując antyheroiczny obraz zrywu i chłopską nienawiść do powstańców. Do tego pisał autor „Przedwiośnia" w modernistycznej manierze i dla kilku już pokoleń licealistów jego stylistyka jest tematem drwin (choć były przecież czasy, kiedy go wielbiono). Tak czy owak, przystępując do czytania powieści Tomasza Łysiaka, Adama Przechrzty i Konrada T. Lewandowskiego, można się było spodziewać, że ich powieści będą w wyraźnej opozycji do obrazu powstania, jaki stworzył Żeromski i jaki zapadł autorom w pamięć podczas przymusowych szkolnych lektur. Bo przecież mimo wszystkich irytujących manieryzmów są to jednak teksty, które robią wrażenie.
Jednocześnie mogłoby się zdawać, że pisarze podejmą trop, jakim szedł Władysław Lech Terlecki (a w jakimś stopniu w „Kompleksie polskim" również Tadeusz Konwicki). Niesłusznie zapomniany pisarz, który w swoich psychologicznych powieściach, takich choćby jak „Dwie głowy ptaka", pokazywał moralne dylematy uczestników powstania i splątany węzeł polsko-rosyjskich spraw, gdzie nic nie było, wbrew temu, co dziś nam się wydaje, oczywiste. Ale i ten motyw nie został przez współczesnych twórców podjęty. Choć wydawałoby się, że przynajmniej Tomasz Łysiak w „Cytadeli", części pierwszej powieściowego cyklu „Nieśmiertelni", mógłby, a być może nawet powinien, to zrobić. Wybrał jednak inną drogę.
Zamierzył się Łysiak na historyczną panoramę i w pierwszym tomie opisał tylko wydarzenia kilku miesięcy z końca roku 1860 i początku 1861, kiedy w Warszawie zaczęło się rewolucyjne wrzenie (zakończone ponad dwa lata później powstaniem). Stolicą wstrząsały zaś kolejne masakry demonstrantów, dokonywane przez wojska carskie. Głównymi bohaterami uczynił pisarz braci Wyrzyków. Adama, który wrócił właśnie z dziesięcioletniej zsyłki na Syberii (gdzie trafił za zabójstwo rosyjskiego żołnierza) oraz młodego Juliana, rozgorączkowanego studenta, który angażuje się w konspirację.
Postać zmarłego ojca, uczestnika Powstania Listopadowego i adiutanta jego przywódcy generała Chłopickiego, połączyła z kolei rodzinę Wyrzyków ze sprawą Waleriana Łukasińskiego (przywoływanej w dziełach romantycznych wieszczów i Wyspiańskiego), przetrzymywanego przez ponad 40 lat w więzieniu bez wyroku. Przywódca Towarzystwa Patriotycznego, uwięziony w Schlisselburgu, też się w „Nieśmiertelnych" pojawia, podobnie jak wątek międzynarodowy (z udziałem Garibaldiego, ówczesnego idola europejskich rewolucjonistów). Jednak główny nacisk położył autor na odtworzenie atmosfery ówczesnej Warszawy, gdzie rozważniejsi biali ścierają się z prącymi do powstania czerwonymi, gdzie kwitną przemysł i handel, ziemiaństwo rozważa zniesienie pańszczyzny, w Zamku Królewskim stacjonują Rosjanie, wszędzie kręcą się carscy agenci, a margrabia Wielopolski szykuje się do przejęcia władzy i zduszenia w zarodku rodzącej się konspiracji. Mamy tu i wątek miłosny – jeden z braci rozkochuje w sobie mężatkę, drugi daleką kuzynkę, i sensacyjny (agenci, prowokacje, zabójstwa), ba, nawet fantastyczny (enigmatyczna postać teatralnego rekwizytora).
Przyznać też trzeba, że włożył Łysiak sporo pracy, by pieczołowicie odtworzyć realia epoki, obraz historycznych wydarzeń, mamy tu momenty bardzo dramatyczne, kulisy polityki i wszystko, co w zasadzie być w takiej książce powinno. A jednak lektura „Nieśmiertelnych" pozostawia czytelnika obojętnym. Być może zawiniła mnogość wątków i pomysł rozciągnięcia tej historii w cykl, ale wydaje się, że przyczyna jest jeszcze głębsza. O czym za chwilę.