To argument najczęściej powtarzany przez obrońców decyzji podjętych wówczas przez amerykański rząd. Oczywiście, że byłyby ofiary wśród więźniów. Ale co się niby miało z nimi stać? Niemcy nie zamierzali ich przecież wysłać na wakacje do tropikalnych krajów. I tak chcieli wszystkich zamordować. Całkowicie zdrowy i sprawny fizycznie młody człowiek przeżywał w Auschwitz – gdzie brakowało jedzenia, opieki medycznej i szerzyły się choroby – średnio trzy miesiące. Zaniechanie zbombardowania Auschwitz tak naprawdę więc nikogo nie ratowało. Ludzie, którzy domagali się podjęcia tego kroku, doskonale to rozumieli. Zdawali sobie sprawę, że trzeba ponieść pewne ofiary, żeby uratować znacznie więcej osób. Podczas jednego z moich wykładów w Stanach Zjednoczonych poznałem dwie kobiety, które siedziały w Birkenau. Jedna z nich podczas dyskusji, która wywiązała się po wystąpieniu, zalała się łzami. „Wiedzieli, że tam byliśmy, wiedzieli, co się działo, i nie kiwnęli palcem” – powiedziała. Po wykładzie podszedłem do tych kobiet i z nimi rozmawiałem. To były siostry. Opowiadały, jak w 1944 roku obserwowały na niebie alianckie samoloty, które przelatywały w pobliżu obozu. „Wiedziałyśmy, że jeżeli zbombardują komory gazowe, prawdopodobnie umrzemy. Ale mimo to modliłyśmy się codziennie, żeby te bomby spadły” – powiedziała jedna z nich. Są oczywiście ludzie, którzy 50, 60 lat później siedzą bezpiecznie w wygodnych fotelach, w klimatyzowanych biurach i wymyślają takie „racjonalne” argumenty: „Interweniując w Auschwitz, moglibyśmy zrobić komuś krzywdę”. Co za absurd! Tak na marginesie warto dodać, że komory były całkiem spore i myślę jednak, że dałoby się w nie trafić tak, żeby zginęło jak najmniej więźniów.
Nawet jeżeli zrównano by z ziemią wszystkie komory gazowe, to SS prawdopodobnie kontynuowałoby Holokaust innymi metodami. Żydzi zapewne i tak by zginęli, można by ich było chociażby rozstrzelać.
Gdyby tak łatwo było zastrzelić setki tysięcy ludzi, to po co zbudowano komory gazowe? Wątpię, czy SS miało wtedy wystarczającą ilość osób, które mogłyby to zrobić w takim szybkim tempie. Pamiętajmy, że to był już niemal koniec wojny. Sowieci zajęli Auschwitz w styczniu 1945 roku. Liczyła się wówczas każda chwila. Każde opóźnienie mogło uratować wielu ludzi.
A jak pan ocenia pomysły zbombardowania tras i węzłów kolejowych, którymi do Auschwitz przyjeżdżały kolejne transporty Żydów?
To było możliwe, ale znacznie trudniejsze do zrealizowania od zniszczenia komór. Linie kolejowe można bowiem bardzo szybko naprawić. Oczywiście prawdopodobnie obciążyłoby to nieco machinę wojenną Trzeciej Rzeszy – Auschwitz znajdowało się już niemal w strefie przyfrontowej – ale pewnie Niemcy poradziliby sobie ze zniszczeniami. Wiemy to, przyglądając się błyskawicznym pracom naprawczym mostów i wojskowych tras komunikacyjnych niszczonych wówczas przez nasze bombowce. Z drugiej strony, tak jak już powiedziałem, to była walka z czasem. Każde opóźnienie było na wagę ludzkiego życia.