PiS bez ojcobójcy

Wraca pytanie, czy Jarosław Kaczyński nie staje się zaporą dla wymyślenia PiS na nowo - pisze Piotr Semka

Aktualizacja: 20.12.2008 07:26 Publikacja: 19.12.2008 23:19

Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski weszli pod parasol braci Kaczyńskich, bo pokolenie pampersów nie wykr

Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski weszli pod parasol braci Kaczyńskich, bo pokolenie pampersów nie wykreowało własnego lidera

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Sondażowy wynik 60 procent dla Platformy Obywatelskiej przykuł uwagę mediów jako swoisty rekord. Żadna partia w ciągu ostatnich 20 lat nie uzyskała takiej przewagi nad konkurentami, w dodatku rok po objęciu rządów. A główny konkurent – PiS – nie wydaje się mieć jakiegoś udanego pomysłu na powstrzymanie dominacji partii Donalda Tuska. Wraca pytanie, czy Jarosław Kaczyński nie staje się zaporą dla wymyślenia PiS na nowo.

W polityce jak na konkursie piękności. Gdy rozbłyska czyjaś gwiazda, konkurentki mogą tylko wzdychać z zawiścią. Tak zapewne teraz myślą o Platformie liczni wcześniejsi kandydaci do pozycji „partii większości Polaków”. Taki poziom poparcia planowany był na początku lat 90. dla jakiegoś ruchu popierającego rząd Tadeusza Mazowieckiego czy późniejszej Unii Demokratycznej. Do tak wysokiego poziomu aspirował rząd Leszka Millera, szybko postrzegając, że trwanie u władzy zużywa. Takim pomysłem na partię-hegemona miał być wreszcie centrolew, jaki miał powstać na bazie światłych postkomunistów Europejczyków w sojuszu z ludźmi pokroju Bronisława Geremka czy Władysława Frasyniuka.

Gdyby w poprzednich latach pysznym salonowcom albo uskrzydlonym sukcesami Kwaśniewskiego postkomunistom opowiedzieć, że ich złoty sen wypełni akurat Donald Tusk, mało kto by w to uwierzył. Podobnie nieufni byliby wobec takiej wizji politycy prawicy marzący, że po obaleniu sojuszu „czerwonych” i „różowych” Polacy zwrócą się ku patriotycznej prawicy. A jednak to Platforma ma dzisiaj ponad połowę głosów polskich wyborców. To politycy PO wiedzą o Polakach coś, czego nie wie ani Jarosław Kaczyński, ani Grzegorz Napieralski. Dokładnie na takiej samej zasadzie jak dziewczyny królujące na szkolnych prywatkach wiedzą w odpowiednim momencie coś o sekretach powodzenia, czego zazdrosne koleżanki nie zauważają lub co bagatelizują.

[srodtytul]PO wieńczy ewolucję?[/srodtytul]

Platforma to beneficjent chwilowego „końca historii” w polskiej polityce. Swoistego 20-letniego okresu prób i błędów, w jakim przeszliśmy od zrujnowanego PRL do grona zamożnych i ustabilizowanych państw unijnych. To inni porozbijali się o rozmaite bariery lub w praktyce wykazali, że pewne pomysły polityczne nikogo w Polsce nie interesują. Jest już dawno po okresie wynikłej z dysydenckiej epopei nadreprezentacji polityków lewicy laickiej na polskiej scenie politycznej. Przerzedziły się już szeregi „Europejczyków” z dawną legitymacją PZPR w kieszeni. Odeszli już w cień błyskotliwi katolicy świeccy zapraszani przez Jana Pawła II do Castel Gandolfo. Przeminęli z wiatrem chadecy, solidaryści czy zwolennicy katolickiej nauki społecznej. Spadła atrakcyjność takich elokwentnych singli jak z jednej strony Andrzej Olechowski, a z drugiej – Ludwik Dorn czy Ryszard Bugaj.

Ten stary świat został wyniszczony przez ustawę o finansowaniu partii politycznych. Epigonów z dawnej epoki bezceremonialnie wypchnęli polityczni spin doktorzy i specjaliści od uwodzenia mediów. Gdy PiS było u władzy, i było to dla tej partii korzystne, wiele elementów tego nowego wilczego świata nie przeszkadzało Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ale egzystowanie w tym świecie jest miłe, gdy się wygrywa. A gdy jest się przegranym, bywa okropne. Tym bardziej że PO zachowała umiejętność wykorzystywania niektórych emocji z dawnej postsolidarnościowej epoki. Umie pochylić z szacunkiem głowę przed liberalizmem Jacka Żakowskiego czy Jerzego Jedlickiego, ale jednocześnie nie ma ochoty brać na stan sierot po Unii Wolności i rozhisteryzowanych publicystek „Gazety Wyborczej”.

Swoich bohaterów wybiera ostrożnie i sięga tylko po uniwersalne marki – Lecha Wałęsę czy Władysława Bartoszewskiego. Prawdziwym mistrzem stała się PO w punktowaniu wszystkich kiksów swoich rywali z PiS. Każdy uszkodzony wózek golfowy na Cyprze, każdy kieliszek za dużo minister Elżbiety Kruk, każdy łobuzerski numer Jacka Kurskiego na szosie urasta do roli katastrofy narodowej.

Taka skuteczność PO udaje się oczywiście dzięki podwójnym standardom mediów. To wynik sytuacji, w której TVN robi z niedyspozycji pani Kruk temat dnia, a już zaśnięcie pijanego w sztok b. posła PO na korytarzu sejmowym budzi nieporównanie mniej emocji. Platforma dobrze dostosowuje się też do politycznych standardów rozpowszechnionych w unijnych krajach wschodniej części Europy. Bardzo dba, by wśród unijnych mocarzy w Paryżu, Brukseli czy Berlinie odgrywać rolę partii stabilizatora, ważnej zapory przeciwko antyeuropejskim populistom i demagogom. Taką rolę odgrywa na użytek zachodnich dyplomatów socjalista Gyurcsany czy bardzo uważający na życzenia Zachodu socjaldemokrata Fico na Słowacji.

Wszystkie te zalety i chytrości PO tworzą dla opozycji mało sympatyczne warunki działania. Pisowscy politycy mogą się czuć jak ofiary polowania mediów i wieczne cele platformerskiej gry w zbijaka. Tylko co z tego? Jak mawiano w serialu „Dom”, zażalenie mogą złożyć tylko do Pana Boga.

XXVII edycja rankingu Lista 500

Gala rozdania nagród już 14 maja podczas Impact'25

Dowiedz się więcej

[srodtytul]Łapanie powietrza[/srodtytul]

Dziś PiS jawi się jako bokser, który po licznych ciosach łapie powietrze. Dziś jest przykro i smutno, a notowania PO ciągle nie chcą drgnąć w dół. Ale jednocześnie mija rok od rozpoczęcia prób walki pisowców z fenomenem PO. Rok temu patrzyli oni stosunkowo śmiało w przyszłość. Od czołowych polityków tej partii słyszałem, że czar Donalda szybko zblednie. Zaśmiewano się z lenia z Gdańska, który „wstaje wcześniej, aby jeszcze dłużej nic nie robić”. Owszem, nie mam wglądu w rządową kuchnię, ale nawet jeśli Tusk nie jest specjalnie pracowity, nie rzuca się to specjalnie w oczy.

Rok temu pisowcy zacierali ręce, że tylko patrzeć koalicyjnych sporów PO z PSL. Może i takie spory się zdarzają, ale do dramatycznych sytuacji jak na razie nie prowadzą. Ekipę Donalda Tuska miały wreszcie wiosną br. zmieść protesty płacowe budżetówki. Otóż nie zmiotły. Największym problemem dla PO nie okazał się ani społeczny wybuch, ani PiS, tylko prezydent Lech Kaczyński. Co prawda weta prezydenckie są dobrym alibi dla braku większych reform, ale jednocześnie Lech Kaczyński zdobywał nieporównanie więcej punktów niż jego brat. Jednak trwanie prezydenta Kaczyńskiego, choć ważne dla PiS, nie zastąpi sukcesów partii jego brata.

Jarosław Kaczyński zapewne czeka, aż kryzys podetnie nogi rządowi. Może tak być, ale możliwe, że Platforma wykorzysta kłopoty ekonomiczne do szantażowania wyborców. Albo my – albo obsunięcie się w przepaść. Można postawić tezę, że w ciągu ostatniego roku PiS zbyt wiele nadziei wiązało z osłabieniem się PO i jej wewnętrznymi wadami, a zbyt mało myślało o wykreowaniu własnego nowego wizerunku.

[srodtytul]Ja to załatwię[/srodtytul]

W zamierzchłym peerelowskim serialu „Dyrektorzy” wśród wielu rozmaitych typów szefów fabryk był jeden nazywany od swojego ulubionego powiedzonka „ja to załatwię”. Ów dyrektor skupiał wszystkie decyzje w swoich rękach, był przekonany, że jego siła przebicia nie ma sobie równych, a gdy przeciążenia, na jakie się narażał, okazały się ponad jego siły i dostał w końcu zawału – nikt z przyzwyczajonych do bierności jego podwładnych nie wiedział, co robić dalej.

Takim „ja to załatwię” w partii Prawo i Sprawiedliwość jest wciąż Jarosław Kaczyński. To on musi być rozliczany dziś z braku większych sukcesów PiS w ciągu rocznej rywalizacji z platformersami. Lista zaniechań nie jest niestety krótka. Nie udało się wykreować nowych twarzy, które zasłoniłyby starzejący się zakon PC. Młodym zaoferowano wpierw bardzo hojnie szanse na prowadzenie konferencji prasowych, ale gdy sprawili się raczej kiepsko – bezcermonialnie schowano ich do dalszych szeregów. Nie przyniósł PiS korzyści ani bojkot TVN, ani ostatnie brnięcie w tworzenie ustaw antydziennikarskich.

Można ze zdziwieniem pytać, dlaczego partia Jarosława Kaczyńskiego z uporem brnie w inicjatywy typu głosowanie nad odwołaniem marszałka Bronisława Komorowskiego. Tego typu polityczny show nie ma szans na wyrzucenie polityka PO z fotela marszałkowskiego, za to daje doskonałe szanse zagończykom w stylu Niesiołowskiego czy Palikota do wyprowadzenia lidera PiS z „nerw”. Liczni internauci broniący prezesa Prawa i Sprawiedliwości pytali retorycznie, czy Kaczyński mógł wytrzymać sytuację, w której Niesiołowski – mający za sobą pewne nakazujące pokorę epizody więzienne – ubiera się w togę kogoś, kto rozlicza innych z moralności? Odpowiedź moja jest krótka: jeśli Kaczyński daje się prowokować – to niech się nie dziwi, że tak łatwo niechętne mu media kreują go na wroga publicznego. Bo wiedza o tym, że każda porażka lub fałszywy gest lidera PiS będą nagłośnione, powinna być nie zaskoczeniem, ale rzeczą, którą szef PiS bierze w każdej chwili pod uwagę.

Niezastąpiony duet Zalewski – Mazurek przy okazji pyskówki Kaczyński – Niesiołowski trafnie przypomniał: „Gdy lider PiS wie, co ma robić, mówi mało i cicho. Gdy traci kontrolę nad sytuacją, łatwo mu przychodzi podnoszenie głosu”. Jeśli przyjąć tę zasadę, to cała awantura „o Niesioła” wskazuje, że ostatnio Jarosław Kaczyński nie ma pomysłu na wyjście z dołka. Co więcej, wydaje się, że jego rachuby skupione są wyłącznie na wyczekiwaniu błędów PO, a nie na chęci likwidowania błędów własnych.

Mój redakcyjny kolega Rafał Ziemkiewicz kilka dni temu trafnie scharakteryzował zmianę, której – jak się wydaje – nie zauważył na czas Kaczyński. Chodzi o zadowolenie Polaków z europeizacji i chęci mas, aby dołączyć do elity, a nie ją zwalczać. Oczywiście ten konsumeryczny błogostan może prysnąć, a problemem dla Polaków mogą stać się komornicy egzekwujący niespłacone długi. Ale czekanie na jakieś społeczne tsunami, które wyjaskrawi miałkość liberałów, to bujanie w marzeniach wciąż oddalające pisowców od odpowiedzi na pytanie: jak samemu stać się bardziej atrakcyjnym dla Polaków?

[srodtytul]Rywali nie widać[/srodtytul]

Powraca stare pytanie. Czy barierą dla jakiegokolwiek unowocześnienia wizerunku PiS nie jest Jarosław Kaczyński? Owszem hasło: Kaczyński kulą u nogi – uwielbia podchwytywać np. „Newsweek”. Ale, co ciekawe, debat nad zmianą generacyjną w czołówce PiS ze świecą by szukać na portalach zbliżonych do prawicy – na forum „Gazety Polskiej”, „Frondy” czy na prawicy.pl.

[wyimek]Jarosław Kaczyński na żadne zmiany nie ma ochoty. Nawet deklarując, że chce dać szanse młodym – jakoś tak postępuje, że nie wychowuje sobie partnerów[/wyimek]

Tymczasem Jarosław Kaczyński na żadne zmiany nie ma ochoty. Nawet deklarując, że chce dać szanse młodym – jakoś tak postępuje, że nie wychowuje sobie partnerów. Jedni zostają młodymi spin doktorami, jak Adam Bielan. Innym, jak Jacek Kurski, przypada rola wojowników, a jeszcze inni, jak wspomniani już Mariusz Kamiński i Adam Hoffman, nie potrafili sami jakoś się wybić. Na dodatek taktyka wykreowania Jarosława Kaczyńskiego na negatywną ikonę kultury się udała. Nikt w PiS nie ma pomysłu, co z tym zrobić. Boją się, że trwając przy starym liderze, nie posuną się do przodu, ale też boją się, że bez wielkiego Kaczora szybko się rozpadną i zmarginalizują. A kandydata na ojcobójcę partii nie widać.

Rywali po prawej stronie też specjalnie nie widać. LPR jest cieniem swojej dawnej potęgi, a Polska XXI kojarzy się ze ślamazarnymi ruchami Rafała Dutkiewicza. Rok temu Jarosław Kaczyński mógł sam w umiejętny sposób rozpocząć eksperyment z powierzaniem młodym coraz bardziej samodzielnych ról. Teraz można podejrzewać wręcz odwrotny proces. Jeśli prawdą jest, że do Parlamentu Europejskiego zostaną wysłani Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski, to z krajowej sceny znikną nawet ci, którzy jakoś rzucali się w oczy.

[srodtytul]Elektorat pozostanie[/srodtytul]

Tymczasem tak samo jak można zadawać sobie pytanie, wskutek jakich procesów Platforma ma wciąż ok. 50 proc. – tak samo można pytać, wskutek czego PiS ma ciągle ok. 25 proc. Oczywiście odpowiedź w demokracji jest prosta. Bracia Kaczyńscy, którzy nawet mogą mniej lub bardziej działać na nerwy wyborcom PiS, reprezentują tę hierarchię wartości, którą ceni ok. 1/4 Polaków. Ponadto jakaś część wymienionej wyżej grupy wyborców o wiele bardziej niż Kaczyńskiego boi się Tuska i, szerzej mówiąc, obozu „okrągłostołowego”.

W miarę jak PiS będzie bezskutecznie szukało odpowiedzi na popularność PO, ludzie ci mogą się wykruszać. Ale też na razie nie znikną. Nie podejrzewam też, żeby nagle rzucili się w ramiona Rafała Dutkiewicza. Bardziej marzą oni o nowym PiS, w którym Jarosław Kaczyński bądź wycofa się na drugi plan, bądź stanie się lojalnym partnerem dla jakiegoś młodszego lidera. Problem w tym, że rewolucja pod hasłem IV RP to spóźniona o prawie 20 lat rewolucja, której nie dało się przewalczyć Jarosławowi Kaczyńskiemu na początku lat 90. Gdy Kaczyński wrócił do władzy w 2005 r., wykorzystał to, że tzw. pokolenie pampersów nie wykreowało własnego lidera. Kurski, Ziobro czy Michał Kamiński weszli pod polityczny parasol braci Kaczyńskich – bo nikt z ich generacji w latach 90. nie stworzył czegoś na kształt węgierskiego Fideszu. W mediach 40-latkom o konserwatywnej wrażliwości udało się zdobyć mocną pozycję. Ale na gruncie polityki nie zwojowali zbyt wiele. To niepowodzenie wytworzyło brak partnerskich relacji między ich generacją a Jarosławem Kaczyńskim. Kaczyński wierzy wciąż w swoją gwiazdę i chce być wilkiem-przewodnikiem stada. Pytania o możliwość jego zastąpienia zbywane są wzruszeniem ramion.

A jednak PiS stoi wobec takiego samego problemu, jaki we Włoszech mieli kiedyś producenci wina. Zlekceważyli wejście na rynek coca-coli, by po pewnym czasie ze zdumieniem stwierdzić, że sprzedaż wina spada. Nie zauważyli, kiedy młodzi zaczęli sięgać chętniej po produkt amerykańskiego koncernu niż po szlachetny trunek z winogron. Wychowani na kulcie wina dorośli oburzali się na upadek obyczajów i amerykanizację społeczeństwa. Ale to rozdzieranie szat w niczym nie polepszało sytuacji właścicieli winnic.

Dopiero gdy winiarze stworzyli cały nowoczesny marketing zachęcający do picia wina przez młodych – niepokojący spadek konsumpcji zaczął się zatrzymywać. Ale wpierw trzeba było wymyślić atrakcyjne naklejki, uprościć przesadnie rozdęte denominacje i mieć pomysł na wczucie się w sposób myślenia młodszych pokoleń. PiS stoi dziś wobec podobnego zadania. Platforma jest jak coca-cola – atrakcyjna i genialna w swoim marketingu. Zalet konserwatywnego wina nie cenią młodsze pokolenia. Albo coś PiS na to wymyśli, albo będzie się usuwać ku niszy, gdzie ludzie Tuska z chęcią zdefiniują ich jako polskich lepenowców lub heiderowców. Życie polityczne płynie i szansa na zmiany wymyka się z rąk. Czas może być okropnym sędzią dla Jarosława Kaczyńskiego. Wynik 60 proc. dla Platformy to kolejny dzwonek ostrzegawczy.

Sondażowy wynik 60 procent dla Platformy Obywatelskiej przykuł uwagę mediów jako swoisty rekord. Żadna partia w ciągu ostatnich 20 lat nie uzyskała takiej przewagi nad konkurentami, w dodatku rok po objęciu rządów. A główny konkurent – PiS – nie wydaje się mieć jakiegoś udanego pomysłu na powstrzymanie dominacji partii Donalda Tuska. Wraca pytanie, czy Jarosław Kaczyński nie staje się zaporą dla wymyślenia PiS na nowo.

W polityce jak na konkursie piękności. Gdy rozbłyska czyjaś gwiazda, konkurentki mogą tylko wzdychać z zawiścią. Tak zapewne teraz myślą o Platformie liczni wcześniejsi kandydaci do pozycji „partii większości Polaków”. Taki poziom poparcia planowany był na początku lat 90. dla jakiegoś ruchu popierającego rząd Tadeusza Mazowieckiego czy późniejszej Unii Demokratycznej. Do tak wysokiego poziomu aspirował rząd Leszka Millera, szybko postrzegając, że trwanie u władzy zużywa. Takim pomysłem na partię-hegemona miał być wreszcie centrolew, jaki miał powstać na bazie światłych postkomunistów Europejczyków w sojuszu z ludźmi pokroju Bronisława Geremka czy Władysława Frasyniuka.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów