Kreatywne lakiernictwo

Polemika takiego znawcy Polskiego Państwa Podziemnego jak dr Andrzej Krzysztof Kunert niewątpliwie czyni mi zaszczyt. Szkoda tylko, że zaprezentował on głównie nadmiar emocji i wizję historii rodem z głębokiego PRL.

Aktualizacja: 06.02.2009 23:48 Publikacja: 06.02.2009 23:47

W tekście opublikowanym w „Plusie Minusie” ([link=http://www.rp.pl/artykul/61991,256257_Kreatywne___zrodloznawstwo.html]„Kreatywne źródłoznawstwo”[/link], 31.01.2009 r.) dr Kunert stwierdził, że opisane przeze mnie fakty dotyczące zwalczania komunistów przez Armię Krajową są słabo udokumentowane: „Na podstawie (…) dwóch źródeł Piotr Gontarczyk uważa, że (…) »nie tylko w NSZ padały pomysły likwidacji komunistów dla obrony własnych szeregów przed infiltracją i rozbiciem«”. Ale zarzut ten Kunert sam zaraz dezawuuje. Stwierdza bowiem, że moje twierdzenia są w tej materii częściowo prawdziwe. A co to znaczy: częściowo? Albo propozycje likwidowania komunistów padały poza środowiskiem Narodowych Sił Zbrojnych, albo nie. Ponieważ Kunert przyznaje, że jednak padały, zasadność mojego wywodu nie została podważona.

Mój polemista wprost kwestionuje moją uczciwość, stwierdzając, że w swojej książce o konspiracyjnej PPR pominąłem ważny artykuł z czasopisma „Czyn”, w którym strzelanie do komunistów zdefiniowano jako „zbrodnię”. Ale przecież w mojej książce o PPR napisałem: „w sprawie zwalczania GL zdania w polskim podziemiu były mocno podzielone i niekiedy bardzo dalekie od stanowiska zaprezentowanego przez polityczne zaplecze NSZ”.

Kluczowy cytat, który w swym „kreatywnym źródłoznawstwie” ośmieliłem się pominąć, w rzeczywistości w książce jest podany (s. 299), tylko mój polemista nie umiał go znaleźć. W innym wypadku zobaczyłby, że prawidłowo identyfikuję wydawców „Czynu” a w „Rzeczpospolitej” zwyczajnie się pomyliłem. Kunert wydaje się być tak pewny siebie, że nie czyta w całości książek, które publicznie komentuje.

Najważniejszym wątkiem artykułu Kunerta jest zarzut, że „oszczerczo pomówiłem” Armię Krajową o strzelanie do komunistów. O jakich oszczerstwach pisze Kunert? Toż to propagandowa wizja historii z głębokiego PRL. Oczywistym obowiązkiem AK była obrona niepodległości i całości Rzeczypospolitej, a wojna ma swoje brutalne prawa. Należało więc strzelać do Niemców, Sowietów, członków UPA, litewskich policjantów, komunistów. Że członkowie AK strzelali do przedstawicieli PPR i innych sowieckich agentów? To dobrze – chwała im za to i wdzięczność następnych pokoleń.

Andrzej Kunert zniekształca sens moich wypowiedzi, robiąc z nich wycinanki: „Jest rzeczą powszechnie znaną, że żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych w odpowiedzi na zbrojną działalność PPR (niszczyli jej oddziały spod znaku GL-AL, a także) likwidowali komunistycznych działaczy uznanych za szczególnie groźnych”. Słowa w nawiasie zostały usunięte przez Kunerta. Oryginalny tekst lepiej pokazuje, co w istocie miałem na myśli. Chodziło mi o takie wydarzenia jak likwidacja przez oddział AK por. Stanisława Pałaca „Mariańskiego” komunistycznego oddziału „Tanka” (koniec 1943 r.) czy rozbicie przez oddział AK por. Konrada Suwalskiego „Mruka” komunistycznej grupy im. Sowińskiego (początek 1944 r.).

Odnosiłem się również do inicjatyw likwidowania działaczy PPR przez lokalne struktury AK, podejmowanych nawet bez akceptacji przełożonych. Ale po przycięciu mojej wypowiedzi Kunert połączył ją ze sprawą zlikwidowania w 1944 r. dwóch współpracowników Biura Informacji i Propagandy KG AK: Ludwika Widerszala i Jerzego Makowieckiego. Tymczasem ja się w tej kwestii w ogóle nie wypowiadałem. Odnosiłem się głównie do generalnego problemu, czy likwidowanie komunistycznych działaczy i agentów zasługuje na termin „wojna domowa”. Twierdzę, że nie, choć w tej materii po czasach PRL panuje terminologiczne zamieszanie. Ma w tym swoje zasługi i Andrzej Krzysztof Kunert, który w „Słowniku biograficznym konspiracji warszawskiej 1939 – 1944” do polskiego podziemia zapisywał komunistów z PPR i zwyczajnych działaczy NKWD.

Dr Andrzej Kunert napisał, że oskarżyłem AK o stosowanie „metod chirurgicznych” w stosunku do komunistycznego podziemia. Toż to nonsens kompletny, bo zawsze twierdziłem coś dokładnie przeciwnego. AK takich działań nie podjęła, z czego zresztą jej dowódcom czynię poważny zarzut. W książce o PPR stwierdziłem, że działania komunistów spotykały się z oporem głównie ze strony NSZ: „brak było większego, a przede wszystkim konsekwentnego przeciwdziałania ze strony AK. Oznaczało to ze strony tej organizacji faktyczną rezygnację z fundamentalnych zadań wynikających z jurysdykcji państwowej” (s. 358).

Pisałem również: „mimo dość rozległej wiedzy na temat istoty i metod działalności PPR kierownictwo polskiego podziemia nie zastosowało wobec komunistów żadnych poważniejszych środków odwetowych czy zaradczych. Wydaje się, że (…) dominowało lekceważenie problemu i powszechne przekonanie o tym, że z komunistycznym nowotworem niepodległe państwo rozprawi się po wojnie. Raczej nie dopuszczano myśli, że może być odwrotnie” (s. 382 – 383). Te same słowa powtórzyłem w „Rzeczpospolitej”. Ich sens wydaje się oczywisty i nie wiem, jak można było je przeczytać do góry nogami.

Uważam, że znaczna część wysiłku żołnierzy AK została zmarnotrawiona przez kierownictwo Polskiego Państwa Podziemnego wykazujące się polityczną krótkowzrocznością na działania wątpliwe i dyskusyjne. Zrezygnowano z należytego zwalczania wrogów wewnętrznych oraz pospolitego bandytyzmu, na koniec doprowadzając do samounicestwienia w ramach operacji „Burza”. Sprawa powstania warszawskiego to przykład ewidentny. A wcześniej na Kresach żołnierzom nakazano zebrać się w oddziały i ujawnić przed wkraczającymi Sowietami. Pewnie po to, żeby łatwiej ich było wyłapać i wywieźć na Syberię… Za błędne decyzje dowódców słono zapłaciła ludność cywilna i tysiące szeregowych żołnierzy.

Najbardziej frapujące słowa Kunerta na mój temat padają na zakończenie: „Mam prawo nazwać jego twierdzenie pomówieniem i oszczerstwem. Czynię to z pełną odpowiedzialnością, użyłem ich już bowiem wcześniej publicznie w rozmowie z Piotrem Gontarczykiem podczas promocji drugiego wydania jego książki o PPR w Muzeum Powstania Warszawskiego 31 sierpnia 2006 r., proponując zorganizowanie w IPN dyskusji z udziałem zawodowych historyków, podczas której mógłby udokumentować swoje twierdzenie. (…) Na moją propozycję Piotr Gontarczyk do dziś jednak nie odpowiedział”.

To nie do końca prawdziwa wersja tamtych wydarzeń. Na uwagi Kunerta dotyczące sprawy Widerszala i Makowieckiego zaproponowałem napisanie krytycznej recenzji mojej książki. Ale Kunert nigdy tego nie zrobił.

W poważną dyskusję w tej sprawie nie wierzę, bo mój polemista wydaje się odporny na oczywiste fakty. Takie na przykład jak ten, że Jerzy Makowiecki był dla komunistów źródłem informacji z AK. Kunert wyszydza też twierdzenia o komunizowaniu niektórych pracowników Biura Informacji i Propagandy KG AK. Choć dobrze zna chociażby życiorys Heleny vel Haliny Krahelskiej – członkini Rady Delegatow Robotniczych i Żołnierskich w Kańsku podczas rewolucji rosyjskiej, potem aktywistki Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom, oficjalnej przybudówki Komunistycznej Partii Polski. Zaprawdę piękny to wzór polskiej patriotki i wymarzona pracownica dla Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. O jej bolszewickich afiliacjach pisał kiedyś sam Andrzej Kunert, tylko że w czasach, kiedy były one powodem do dumy i chwały. Polecam również wspomnienia szefa BiP płk. Jana Rzepeckiego. Trudno byłoby wskazać porównywalny opis szemranych intryg i prokomunistycznego zaprzaństwa.

Dostępne źródła wskazują, że likwidację Widerszala i Makowieckiego przeprowadzili żołnierze oddziału specjalnego AK. Wiadomo kto, kiedy i mniej więcej z czyjego polecenia. Ale ze względu na swój bagaż polityczny cała sprawa od lat jest przedmiotem fałszerstw i manipulacji. Także dr Kunert w tej kwestii porusza się wyjątkowo daleko od prawdy, lakierując historię w sposób niemiłosierny. W latach 80. pisał, że rzeczoną akcję wykonała (powołana przez Kunerta ad hoc, przekomiczna) „nie w pełni zidentyfikowana skrajnie prawicowa grupa mafijna”. Przy okazji tak opisywał sprawę, że cień podejrzenia padał na NSZ. Była to zresztą częsta maniera byłych pracowników BiP i zaprzyjaźnionych z nimi historyków.

W 2002 roku Andrzej Kunert dołożył kolejne rewelacje. Stwierdził wówczas, że nawet jeśli Widerszala i Makowieckiego nie zlikwidowały NSZ, to i tak za ich śmierć odpowiedzialna jest właśnie ta formacja. Bo na niej ma spoczywać „odpowiedzialność moralna za wytworzenie psychozy mordów bratobójczych w tym czasie w Warszawie”. To kolejna wersja oszczerstw i pomówień, które znamy od lat. A kiedy dr Kunert pokaże dowody?

[i]Artykuł jest wyrazem osobistych poglądów autora[/i]

W tekście opublikowanym w „Plusie Minusie” ([link=http://www.rp.pl/artykul/61991,256257_Kreatywne___zrodloznawstwo.html]„Kreatywne źródłoznawstwo”[/link], 31.01.2009 r.) dr Kunert stwierdził, że opisane przeze mnie fakty dotyczące zwalczania komunistów przez Armię Krajową są słabo udokumentowane: „Na podstawie (…) dwóch źródeł Piotr Gontarczyk uważa, że (…) »nie tylko w NSZ padały pomysły likwidacji komunistów dla obrony własnych szeregów przed infiltracją i rozbiciem«”. Ale zarzut ten Kunert sam zaraz dezawuuje. Stwierdza bowiem, że moje twierdzenia są w tej materii częściowo prawdziwe. A co to znaczy: częściowo? Albo propozycje likwidowania komunistów padały poza środowiskiem Narodowych Sił Zbrojnych, albo nie. Ponieważ Kunert przyznaje, że jednak padały, zasadność mojego wywodu nie została podważona.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem