Czy siły wyższe chciały zawstydzić poetę czy raczej przyznać mu rację? Po zachodniej stronie Krakowskiego Przedmieścia pyszni się Litwin gardzący Polakami. A po stronie wschodniej pogardzani przez niego Polacy śpiewają nabożne pieśni ofiarom lotu do Katynia, gdzie miały oddać cześć ofiarom poprzednim. To narodowy katolicyzm w ludowym wydaniu dokładnie taki sam, jakiego Miłosz nienawidził. Zaś pieśni dotyczą prezydenta pragnącego wskrzesić w pewnej mierze II Rzeczpospolitą, której Miłosz serdecznie nie znosił. Nie wierzył nawet w ideę niepodległej Polski, przypisując Piłsudskiemu słowa „Koło historii wstrzymałem na chwilę".
Ze zgiełku ulicy zwabiła mnie do środka piękna polszczyzna jego wierszy wydrukowanych na kubikach leżących u wejścia na chodniku. Trudno było się oprzeć, czytając strofy: „Mowa rodzinna niechaj będzie prosta, ażeby każdy, kto usłyszy słowo, widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi tak, jak się widzi w letniej błyskawicy".
Jest to początek „Traktatu poetyckiego". Ale w środku wystawy nie ma ani śladu zawartych w traktacie wielu bluźnierczych myśli. Nie ma na przykład fragmentu o dwudziestoletnich poetach Warszawy, bez sensu ginących w powstaniu, które „płoszyło gołębie". Miasto kona, a Miłosz myśli o czym? O spokoju gołębi! Kiedy Gajcy i Stroiński „byli podniesieni w czerwone niebo na tarczy eksplozji".
A dzisiaj, obok, na ulicy powstaje kult ofiar smoleńskiej katastrofy. Czy także zostały podniesione w niebo „na tarczy eksplozji", jak ci młodzi poeci? Tego nie wiemy. Słyszymy tylko echo naszej tragicznej historii z ust obrońców krzyża na Krakowskim.
Autorzy wystawy stracili okazję do debaty o polskiej tożsamości, chociaż czas i miejsce aż się o to proszą. Niestety, boją się ostrej konfrontacji idei. Przedstawiają Miłosza oheblowanego z bolesnej polemiki. Co znaczyłaby Polska bez litewskich królów, poetów i polityków? – pyta poeta. Polacy z etnicznego centrum mieli w jego rodzinie opinię „płytkich, niepoważnych, a przy tym oszustów". W liście do arcysarmaty Melchiora Wańkowicza wyznał, że „standardy obowiązujące wśród szlachetnych Polaków są mi najzupełniej obce. Mój umysł jest żydowski".
Przy innej okazji oświadczył, że nie chciał pracować „dla nacjonalistycznego upiora", czyli Polski. Nawet bawił się myślą o jego zniszczeniu, gdyż „nad tym właśnie kawałkiem Europy ciąży przekleństwo, że nie ma żadnej rady. I być może, gdyby mi dano sposób, wysadziłbym ten kraj w powietrze, żeby matki nie opłakiwały już zabitych na barykadach siedemnastoletnich synów i córek".