Jerzy Kulej mówi, że nie ma bokserów odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni. Przypomniała mi się ta uwaga nie przy okazji walki Adamka, ale w związku z niedawną publikacją międzynarodowego raportu o chorobach psychicznych Europejczyków. Z badań prowadzonych przez trzy ostatnie lata przez Europejską Szkołę Neuropsychofarmakologii (ENCP) wynika, że prawie 40 procent mieszkańców naszego kontynentu cierpi na choroby i zaburzenia psychiczne. 165 milionów na jakieś 450 milionów mieszkańców Europy. Jest to liczba tak absurdalnie wysoka, tak jawnie sprzeczna z doświadczeniem – przepraszam za słowo – normalnego życia, że aż dech zapiera i wywołuje oburzenie. Niewykluczone jednak, że cierpię na „zespół okresowych zaburzeń agresji" (intermittent explosive disorder), czyli nadmiernie się denerwuję, gdy ktoś mnie traktuje jak półgłówka, zwłaszcza ktoś z tytułem naukowym i autorytetem społecznym. Nawet na pewno cierpię na IED, tylko że jeszcze nie byłem w tej sprawie u lekarza. Mówiąc Kulejem, nie ma bowiem wśród nas ludzi zdrowych psychicznie, są tylko źle (albo jeszcze nie) zdiagnozowani.
Zespół goryczy pourazowej
Dane przedstawione w ubiegłym tygodniu nie mówią nic nowego o stanie zdrowia psychicznego Europejczyków, mówią natomiast wiele o traktowaniu ich przez prężnie rozwijającą się nową gałąź ludzkiej aktywności: przemysł terapeutyczny. Generalna tendencja polega na tym, by najbardziej zwykłe i czasem przykre ludzkie emocje, takie jak np. smutek czy złość, traktować jako symptom schorzenia. W tym celu należy tym chorobliwym stanom nadać naukowo brzmiące nazwy, np. nieśmiałość nazywa się osobowością unikową (avoidant personality disorder), a strasznie wnerwiającą tendencję niektórych ludzi do tego, by nie wyrzucać kompletnie niepotrzebnych rzeczy na śmietnik, tylko składować je bez sensu po całym mieszkaniu – zespołem zbieractwa (hoarding disorder).
To byłoby wszystko oczywiście bardzo śmieszne, gdyby nie było prawdziwe.
Aby dostrzec, na czym polega proces, wystarczy odwołać się do „biblii" psychiatrów, czyli publikowanego w USA, choć uznawanego za punkt odniesienia w wielu innych krajach, „Diagnostycznego i statystycznego wykazu schorzeń psychicznych" (znanego pod angielskim skrótem DSM). Pierwsze wydanie w 1952 roku zawierało 60 kategorii chorób i zaburzeń psychicznych. Obecna wersja w roku 1994 diagnozuje 384 schorzenia. W roku 2013 pojawi się wersja najnowsza, która zapewne jeszcze bardziej ograniczy zakres zachowań ludzkich uznawanych za normalne. Krytykę wśród części psychiatrów budzi zwłaszcza tendencja do diagnozowania nawet początkowych objawów schorzenia jako choroby w pełnym wymiarze. Robert Spitzer, profesor psychiatrii z Uniwersytetu Columbia, ostrzega: „Znajdzie się nastolatek, który zacznie się dziwnie zachowywać i zgłaszać jakieś śmieszne pomysły, a jego stan według nowych zasad zostanie uznany za wstęp do psychozy".
Profesor Spitzer wskazuje na wielkie zagrożenie, jakie się wiąże z traktowaniem wszystkich ludzi jak jego potencjalnych pacjentów. W profesjonalnych podręcznikach poważne choroby psychiczne wymagające długotrwałego leczenia – takie jak depresja czy mania prześladowcza – sąsiadują z trywialnymi i banalnymi zaburzeniami osobowości, z którymi musi sobie codziennie radzić każdy człowiek. Zwolnienie z pracy, rozwód, śmierć bliskiego wywołują smutek, czasem długotrwały. Głupi szef nas denerwuje, a dzieci krzyczą, mimo że im się zwraca uwagę, by tego nie robiły, czasem nawet się biją i są wobec siebie okrutne. Zdrada wywołuje w nas wściekłość i gorycz. Gorycz, a nie „zespół goryczy pourazowej" (posttraumatic embitterment disorder – nie żartuję, to autentyczna nazwa schorzenia, wzorowana na zespole stresu pourazowego).