Niepowtarzalna familia

Nie da się sprowadzić życia i twórczości Cata-Mackiewicza do udowodnionej współpracy z tajnymi służbami PRL, tak jak z Józefa Mackiewicza uczynić rycerza bez skazy

Publikacja: 24.12.2011 00:01

Stanisław Cat-Mackiewicz: żurnalista na tarasie Pałacu Prasy w Krakowie, lata 30.

Stanisław Cat-Mackiewicz: żurnalista na tarasie Pałacu Prasy w Krakowie, lata 30.

Foto: NAC

Kazimierz Orłoś, siostrzeniec Józefa i Stanisława Mackiewiczów, jest człowiekiem zasad. Tylko dlatego czekaliśmy pięć lat, nim upubliczni arcyciekawe listy, jakie do jego matki – Seweryny z Mackiewiczów Orłosiowej – do Warszawy pisali z Monachium przez trzydzieści lat Józef Mackiewicz i jego żona Barbara Toporska, zwana w rodzinie ciotką Barbarą.

O listach tych Orłoś (podobnie jak jego wujowie), znakomity pisarz, autor m.in. „Cudownej meliny", „Pustyni Gobi", „Niebieskiego szklarza", opowiedział we wrześniu 2006 roku na Zamku w szwajcarskim Rapperswilu, gdzie tamtejsze Muzeum Polskie zorganizowało konferencję poświęconą życiu i twórczości autora „Drogi donikąd" i jego towarzyszki życiowej, też powieściopisarki („Siostry"), jak również poetki i malarki.

Było to wystąpienie pełne emocji, nieskrywanych wzruszeń, ukazujące prywatną sferę życia obojga pisarzy, jak również relacje tyczące innych członków tej rodziny, ze Stanisławem Catem-Mackiewiczem na czele. Pięć lat później mam oto przed sobą książkę z tymi materiałami „Zmagania z historią. Życie i twórczość Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej". A w niej wystąpienie Kazimierza Orłosia – „Józef Mackiewicz w świetle listów rodzinnych".

Listy te dowodzą, jak silnymi ludźmi byli Barbara Toporska i Józef Mackiewicz. Jak nie poddawali się zwątpieniu, jak dzielnie znosili zarówno niedostatek materialny, jak i potęgujące się wraz z wiekiem choroby (u Barbary w latach 60. wykryto nowotwór, co doprowadziło do amputacji piersi w 1978 r., Józef miał „arteriosklerozę ze wszystkimi pochodnymi, a więc nadciśnienie, zagrożenie oczu, niepokoje, depresje; do tego od czasu do czasu podagra i bóle ischiasowe"). Dopóki to było możliwe, nie opuszczał ich humor.

26 sierpnia 1982 roku – opowiadał Kazimierz Orłoś – jego matka otrzymała list w kopercie opatrzonej podłużnym stemplem „Ocenzurowano" i okrągłą pieczęcią „Urząd Celny", z cyfrą 703 pośrodku. W liście Barbara Toporska pisała: „Józef Ciebie pyta, czy nie pamiętasz, jakie powinowactwo łączyło Waszą rodzinę z Feliksem Dzierżyńskim". „Wyobrażam sobie wrażenie – komentował Orłoś – jakie to pytanie mogło wywrzeć na funkcjonariuszach Służby Bezpieczeństwa. Jeśli, oczywiście, czytali uważnie wszystko".

Na konferencję w Rapperswilu dotarła z opóźnieniem – via Helsinki – dziennikarka wileńska Alwida Bajor. I to ona zwróciła uwagę, że najprawdopodobniej nie był to wcale żart. Otóż siostra cioteczna Mackiewiczów, Katrutia Matułajtis, wyszła za mąż za czekistę z rodziny spolszczonych bałtyckich Niemców, barona Romana von Pilchau, którego wujem był... Feliks Dzierżyński. I żeby klamra się domknęła: i Katrutia, i Roman zostali zamordowani w okresie czystek stalinowskich.

Gałąź biała i czerwona

Wypada żałować, i to bardzo, że Józef Mackiewicz nie zrealizował jednego ze swych pisarskich planów – napisania zbeletryzowanej sagi rodzinnej, do której sporządził nawet kilkadziesiąt stron wstępu. Nie uzyskał jednak kopii papierów rodzinnych, o które prosił, a które wywiezione z Wilna przez Wandę Mackiewiczową, po śmierci Stanisława trafiły do jego wnuka, Ryszarda Rzepeckiego, syna starszej córki Cata.

„O ile pamiętam – mówił Orłoś w Rapperswilu – wuj Stanisław chciał oddać je w moje ręce. Dziś mogę sobie tylko wyrzucać, że nie spełniłem prośby ciotki Barbary i nie zmobilizowałem Rysia Rzepeckiego do wysłania kopii papierów do Monachium. O ile prośby ciotki Barbary w latach siedemdziesiątych, w ogóle dotarły do mnie? Tego nie pamiętam. Z rozmów rodzinnych wiem, że jeden z ostatnich majątków Mackiewiczów, bodajże pradziada Józefa i Stanisławy – Berszty w okolicach Puszczy Rominckiej – został skonfiskowany po powstaniu listopadowym. Wielka szkoda, że nie napisał o tym Józef Mackiewicz".

Cóż to była za familia! Stanisław Mackiewicz przyznawał, że „Mackiewiczem nazywa się w Wilnie i stróż, i kucharka, są całe tłumy, całe tysiące Mackiewiczów, tak jak Szulców lub Müllerów w Niemczech. Są Mackiewicze różnych przydomków i różnych herbów: Jastrzębiec, Lubicz, Róża, Łucznik, a w nowogródzkim są nawet Mackiewicze herbu Mackiewicz". Oni byli jednak niepowtarzalni.

„Dwie z sióstr Antoniego (ojca Stanisława, Józefa i Seweryny oraz dwóch nieślubnych córek – przyp. K.M.) – Wilhelmina i Stefania – panny ubogie, wyszły za mąż za Litwinów mających nazwisko Matułajtis (wcale ze sobą nie byli spokrewnieni) – pisał biograf Stanisława Cata-Mackiewicza Jerzy Jaruzelski. – Losy ciotek Stanisława nie miałyby dla nas znaczenia, gdyby nie pewna rozmaitość, jaką wniosły do rodu".

Wilhelmina zapoczątkowała gałąź Litwinów komunistów, Stefania – patriotów, by nie powiedzieć, nacjonalistów litewskich. W maju 1920 r. ta pierwsza siedziała w polskim więzieniu na wileńskich Łukiszkach za komunę, ta druga towarzyszyła mężowi w Kownie, gdzie był on członkiem burżuazyjnego rządu litewskiego, Antoni Mackiewicz nie żył od sześciu lat, natomiast jego synowie – Stanisław i Józef  – w 13. Pułku Ułanów Wileńskich walczyli z Armią Czerwoną. Po tych wszystkich zawieruchach w latach dwudziestych – pisał Jaruzelski – „osiedli na stałe według ideowego powołania w Leningradzie, Kownie i Wilnie".

O Katrutii (Katarzynie) i jej mężu, baronie z GPU, który m.in. aresztował w 1924 roku w Mińsku przekradającego się do Związku Sowieckiego samego Sawinkowa – już było. Teraz o drugiej córce Wilhelminy (miała i syna) – Aldonie: „również żonie wybitnego funkcjonariusza GPU, Łotysza o nazwisku Brunin – i również zlikwidowanego we właściwym czasie – która trafiła jednak do bolszewickiego panteonu twórców Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Pozostałe rodzeństwo nie odznaczyło się specjalnie. Tak, w skrócie, wyglądałaby gałąź czerwona.

Teraz gałąź kowieńska, niepodległościowa i republikańska. Otóż, córka Stefanii Matułajtis drugiej siostry Antoniego (...) Wincentyna została żoną Stanisława Łozorajtisa, ambasadora w Berlinie, następnie ministra spraw zagranicznych Litwy (1934 – 1939). Uważano go, wśród innych znacznych polityków litewskich, za polonofila. W październiku 1939 roku Cat w drodze do Francji przez Kowno chyba wiele skorzystał z ich pomocy.

Łozorajtis po II wojnie światowej pełnił godność prezydenta Litwy na wychodźstwie, zaś jego syn Stasys (Stanisław) był ambasadorem Litwy przy Watykanie i w Waszyngtonie, gdzie nigdy formalnie nie uznano aneksji Republiki przez ZSRR. (...) w 1993 roku Łozorajtis jr kandydował w wyborach na prezydenta Republiki Litewskiej, przegrywając na rzecz Algirdasa Brazauskasa".

Była taka afera

Jednak kluczowa z omawianych przez Kazimierza Orłosia rodzinnych spraw jego sławnych wujów dotyczy ich wzajemnych relacji. Niesłychanie ważny jest pod tym względem list Józefa Mackiewicza do siostry z 6 stycznia 1958 roku. Poprzedziła go próba mediacji między skłóconymi braćmi podjęta przez Sewerynę Orłosiową. Napisała oto do Monachium, że Stanisław tutaj – w Polsce – zawsze broni Józefa przed tymi, którzy go atakują. A czy Józef broni Stanisława na emigracji? – zapytała z lekka retorycznie.

Na ten list Józef Mackiewicz odpowiedział osobiście, zaczynając w te słowa:

„Kochana Ino,

Nie piszę listów, bo w tych warunkach nie mam właściwie co napisać. Gdy nie można wszystkiego, nie potrafię połowy, a tym bardziej ćwierć. – Życzeń już nie przesyłam, raz, że byłyby grubo spóźnione, a dwa, że Barbara wysłała zarówno w swoim, jak moim imieniu. – Ten list piszę wyłącznie sprowokowany Twoim do Barbary, zdaje się tym, który otrzymała ostatnio. Czego najbardziej bowiem nie lubię, to niejasnych sytuacji, które rozciągają się później na lata i wywołują nowe, dalsze niejasności, aż w końcu nikt nie wie, gdzie kto był, na czym stał i z jakiego punktu wychodził. – W Twoim liście napisałaś, że ktoś jakiś był u Stasia, którego on nie chciał przyjąć ze względu, że ten ów coś miał przeciwko mnie itd... A dalej, że Staś mnie broni, a „czy my go bronimy, gdy na niego tu napadają", coś w tym rodzaju... – Jakże można pisać takie straszne naiwności!"

Dalej Józef Mackiewicz podaje powód swej urazy do starszego brata. Kazimierz Orłoś, siostrzeniec obu pisarzy, pozwala sobie w tym miejscu na komentarz: „Żyłem dotąd święcie przekonany, że pierwszą i jedyną przyczyną zerwania między braćmi był fakt dogadania się Stanisława z komunistami i jego powrót do kraju. Ale w tym sporze, zasadniczym i tak oczywistym, wiele zrozumienia i szacunku miałem i mam do dziś, dla decyzji i postawy wuja Stanisława Mackiewicza. Jest pewne, że czuł się źle na emigracji, skłóconej i podzielonej, że zawsze żył sprawami kraju, a jedynym miejscem, gdzie mógł egzystować, była po prostu Polska, chociaż okrojona i pod obcym panowaniem. Ile determinacji i odwagi trzeba było mieć, aby decyzję o powrocie podjąć człowiekowi z taką przeszłością, jak Stanisław Cat-Mackiewicz. O cenie, jaką za to musiał zapłacić, pisano ostatnio bardzo dużo.

Ale ku swojemu zdumieniu, dowiedziałem się z listu wuja Józefa, że nie chodziło o tę decyzję i o powrót Stanisława do komunistycznej Polski. Józef w liście do mojej matki nie wspomina o tym ani słowem, natomiast pisze wyraźnie: »Ja zerwałem z nim nie dziś, a równo dziesięć lat temu. Była taka afera: Tutejszy wódz emigracji w sposób niesłychanie bezczelny ukradł mi napisaną na zamówienie książkę i – wydał pod swoim nazwiskiem po  francusku. W dodatku nie zapłacił pieniędzy. Naturalnie miał wszystkich ludzi w kieszeni, a ja byłem zupełnie bezsilny, żeby się procesować albo chociaż znaleźć sojuszników dostatecznie wpływowych. W normalnych warunkach byłby to skandal na miarę państwową, a krzywda mnie wyrządzona wprost niesłychana. Pierwszy raz zwróciłem się doń z konkretną prośbą, aby zechciał mnie poprzeć w całej sprawie. Otóż nie tylko nie poparł, ale kręcąc się jak zawsze u tronu wodza, „sprzedał" mnie, jak słusznie mówi Barbara«".

No cóż, nie ma co bawić się w podchody – Józef Mackiewicz został, rzeczywiście, bezczelnie oszukany, a prawem kaduka przypisywana gen. Władysławowi Andersowi (był wyłącznie autorem przedmowy) „Zbrodnia katyńska w świetle faktów" ma swoją zadziwiająco długą i skomplikowaną historię.

Początki jej z detalami opowiada historyk Kazimierz Zamorski, piętnujący manipulacje dokonane w trakcie powstawania książki przez Zdzisława Stahla, szefa Biura Studiów 2. Korpusu. W 1945 r., gdy Józef Mackiewicz przybył do Rzymu, Zamorski był zastępcą Stahla i śledził rozwijające się w niepokojący sposób wydarzenia. Otóż pierwszą wersję swej pracy mającej na celu rozwiązanie zagadki losu polskich jeńców obozów Kozielsk, Ostaszków i Starobielsk Józef Mackiewicz, który był obecny w Katyniu w trakcie ekshumacji ofiar w 1943 r., złożył już w październiku 1945 roku. Niebawem miał się dowiedzieć, że napisał ją... Stahl.

W korespondencji przechowywanej w swoim archiwum Józef Mackiewicz tak zrelacjonował scenę, która zapowiadała niepokojący ciąg dalszy: „rtm. Stahl prosił mnie, żebym przyszedł do niego, gdyż chce mi pokazać ważny list. Był to list, który on napisał do gen. Andersa w odpowiedzi na jakiś szczegół dotyczący książki o Katyniu... »Niech pan przeczyta – powiada Stahl – czy ja dobrze napisałem, ponieważ to pan tylko może wiedzieć«. – Czytając, zwrócił moją uwagę zwrot: »... w mojej książce...«, a list był podpisany oczywiście przez Stahla. Ten zauważył zdziwienie na mojej twarzy i powiada: „Panie Józefie, ja teraz panu wyznam szczerze, że ja... nie mówiłem generałowi nawet, że pan tę książkę dalej opracowuje... Ale to tylko chwilowo. To dla pana dobra. Bo tam przeciwko panu intrygują i mogą zepsuć całą pracę... A rzecz przecież w końcu wyjaśni się ostatecznie...«. Zadowoliłem się tym wyjaśnieniem".

W styczniu 1946 r. Stahl zaproponował Mackiewiczowi „rozszerzenie i nowe opracowanie książki o Katyniu", przy czym nie została podpisana żadna umowa, a to ponoć ze względu na nagonkę na autora „Buntu rojstów", któremu środowisko postakowskie zarzuciło kolaborację z Niemcami w czasie hitlerowskiej okupacji Wilna. Przez następny rok równolegle Józef Mackiewicz pracował nad książką w Rzymie, a w Londynie nad tłumaczonym z angielskiego jej skrótem dokonanym przez prof. Witolda Sukiennickiego. W efekcie powstała trzecia już redakcja tej samej książki i wtedy, 16 maja 1947 r., Józef Mackiewicz poinformował o sprawie generała Andersa. Nic to nie dało, a kolejne, już czwarte opracowanie książki firmowane było oficjalnie przez Stahla, który za zrzeczenie się wszelkich pretensji oferował Józefowi Mackiewiczowi... 50 funtów, co ten oczywiście odrzucił.

Po latach, w liście do redaktora „Pamiętnika Literackiego" Ignacego Wieniewskiego, Mackiewicz opowiedział, jak po powiadomieniu go przez Stahla, że książkę wydać trzeba pod nazwiskiem Andersa ze względu na rangę i dobro sprawy, poinformował o tym mjr. Stefana Benedykta, szefa Wydziału propagandy, kultury i Prasy 2. Korpusu, a ten „odchrząknął, zrobił dowcipną minę i zapytał mnie:

– A zna Pan anegdotę o księżej gospodyni?

– Nie znam.

– Księża gospodyni w pierwszym roku mówi: »To wszystko księdza proboszcza". W drugim: »Nasze«. A w trzecim: »Moje«. – Pośmieliśmy się i na tym się skończyło«.

Kompleks brata-pracodawcy

Naprawdę jednak sprawa nie miała końca. Stahl, na przykład, usiłował – na szczęście bezskutecznie – nie dopuścić Józefa Mackiewicza do złożenia zeznań przed Komisją Kongresu amerykańskiego, badającą sprawę Katynia. W redakcji Stahla książka ukazywała się na emigracji po polsku, Józef Mackiewicz koncentrował się zaś na wydaniach obcojęzycznych swej pracy.

Ale fatum nad tym dziełem nadal ciążyło i mówił o tym w Rapperswilu Kazimierz Orłoś: „Już w wolnej Polsce, w roku 1997, wydane po raz pierwszy pod nazwiskiem autora zebrane prace o Katyniu pt. »Katyń, zbrodnia bez sądu i kary«, przy wsparciu Fundacji Katyńskiej i w pieczołowitym opracowaniu prof. Jacka Trznadla – na podstawie decyzji polskiego niezawisłego sądu nie mogły być w kraju rozpowszechniane. Zdecydował wniosek strony roszczącej sobie wyłączne prawa do wszystkich dzieł Józefa Mackiewicza". Tym większą niespodzianką było ukazanie się w roku 2009, trzy lata po konferencji rapperswilskiej, jako 19. tomu edycji „Dzieł" Józefa Mackiewicza przez oficynę wydawniczą Kontra „Sprawy mordu katyńskiego" z nadtytułem: „Ta książka była pierwsza". W niepodpisanym nazwiskiem słowie od wydawcy Nina Karsov objaśniła, że wcześniej nie chciała wydawać oryginału książki „The Katyn Wood Murders", ale teraz jej się odwidziało i już. Kto naiwny, niech wierzy.

A z omawianego przez Kazimierza Orłosia listu Józefa Mackiewicza do siostry z 6 stycznia 1958 roku warto jeszcze zacytować kilka zdań z zakończenia: „Trzeba Tobie wiedzieć, że ja zajmuję stanowisko dosłowne. To znaczy nie tak jak większość naszych rodaków co to tylko na użytek prywatny. I wyciągam wnioski dosłowne. Dla mnie w pewnych sprawach nie ma brata-swata".

Postawa Józefa Mackiewicza budzi szacunek, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że bracia przede wszystkim rywalizowali ze sobą – pod względem pisarskim. Józef – młodszy, przez wiele lat musiał mieć kompleks brata-pracodawcy. Pisał przecież w Wilnie do redagowanego przez niego „Słowa", a po latach w Londynie do „Lwowa i Wilna". Spod oka musiał też spoglądać na polityczne awanse i wolty Stanisława, który zanim niespodziewanie wrócił do kraju, zdążył być nawet premierem rządu emigracyjnego. Ale to, co najważniejsze, było u nich jednakie: niezależność myślenia i odwaga płynięcia pod prąd.

Nie da się sprowadzić życia i twórczości Cata-Mackiewicza do udowodnionej współpracy z tajnymi służbami PRL, tak jak z Józefa Mackiewicza uczynić rycerza bez skazy. Jeśli nawet powrót Cata do kraju był rejteradą, to on sam w krótkim czasie stał się dla władz obywatelem niesłychanie kłopotliwym. Dowiódł tego wydając książkę u Giedroycia i wysyłając mu do Maisons-Laffitte artykuły o sytuacji w kraju podpisywane Gaston de Cerizay czy też składając swój podpis pod „Listem 34" będącym protestem intelektualistów przeciw cenzurze. Zresztą władze najprawdopodobniej wytoczyłyby mu proces, tak jak Melchiorowi Wańkowiczowi. Wymknął się im, umierając w roku 1966.

Józef Mackiewicz (zm. 1985, pół roku po nim zmarła Barbara Toporska) nie doczekał wprawdzie apogeum swojej popularności w kraju, gdzie stał się pisarzem kultowym dla opozycyjnie nastawionej części społeczeństwa, zwłaszcza młodego, ale przekonał się o istnieniu zapotrzebowania na jego książki. M.in. w 1981 roku zaczęto mówić o wydaniu w drugim obiegu któregoś z tytułów Józefa Mackiewicza, najlepiej takiego, który nie rozdrażniłby zanadto władzy. Propozycję tę pisarz zdecydowanie odrzucił, a Barbara Toporska w liście z 4 czerwca 1981 r. napisała: „Nie, na taki »powrót do kraju« Józef nigdy nie przystanie. Ja osobiście mam nadzieję, że sugestia wyszła od kogoś, kto jego dzieł nie zna, a kieruje się sugestiami zawartymi w tym nieszczęsnym uzasadnieniu nagrody literackiej »Kultury«, zredagowanym przez osobistego wroga J., Herl[inga] Grudz[ińskiego], w którym go nawet nazwał »mistrzem małej formy«. Bardzo wysoko cenię »małą formę«, rzecz jednak w tym, że to nieprawda. Bo właśnie J. uchodzi za mistrza eposu i najczęściej zestawiany jest z Tołstojem. Właśnie teraz w Londynie wznowiono »Drogę donikąd« i »Nie trzeba głośno mówić«. Ja najbardziej cenię z powieści »Lewą wolną«. Józef najbardziej swoje rozprawy historyczno-polityczne. Wybór więc duży dla czytelników łaknących lektury poza cenzurą".

I jeszcze jedno zdanie, z tego samego listu. Zdanie jak dzwon: „Pisarz jest odpowiedzialny nie tylko za to, co pisze, ale i za to, co przemilcza".

Krzysztof Masłoń jest krytykiem literackim „Rzeczpospolitej". Prowadzi dodatek „Rzecz o książkach".

Kazimierz Orłoś, siostrzeniec Józefa i Stanisława Mackiewiczów, jest człowiekiem zasad. Tylko dlatego czekaliśmy pięć lat, nim upubliczni arcyciekawe listy, jakie do jego matki – Seweryny z Mackiewiczów Orłosiowej – do Warszawy pisali z Monachium przez trzydzieści lat Józef Mackiewicz i jego żona Barbara Toporska, zwana w rodzinie ciotką Barbarą.

O listach tych Orłoś (podobnie jak jego wujowie), znakomity pisarz, autor m.in. „Cudownej meliny", „Pustyni Gobi", „Niebieskiego szklarza", opowiedział we wrześniu 2006 roku na Zamku w szwajcarskim Rapperswilu, gdzie tamtejsze Muzeum Polskie zorganizowało konferencję poświęconą życiu i twórczości autora „Drogi donikąd" i jego towarzyszki życiowej, też powieściopisarki („Siostry"), jak również poetki i malarki.

Było to wystąpienie pełne emocji, nieskrywanych wzruszeń, ukazujące prywatną sferę życia obojga pisarzy, jak również relacje tyczące innych członków tej rodziny, ze Stanisławem Catem-Mackiewiczem na czele. Pięć lat później mam oto przed sobą książkę z tymi materiałami „Zmagania z historią. Życie i twórczość Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej". A w niej wystąpienie Kazimierza Orłosia – „Józef Mackiewicz w świetle listów rodzinnych".

Listy te dowodzą, jak silnymi ludźmi byli Barbara Toporska i Józef Mackiewicz. Jak nie poddawali się zwątpieniu, jak dzielnie znosili zarówno niedostatek materialny, jak i potęgujące się wraz z wiekiem choroby (u Barbary w latach 60. wykryto nowotwór, co doprowadziło do amputacji piersi w 1978 r., Józef miał „arteriosklerozę ze wszystkimi pochodnymi, a więc nadciśnienie, zagrożenie oczu, niepokoje, depresje; do tego od czasu do czasu podagra i bóle ischiasowe"). Dopóki to było możliwe, nie opuszczał ich humor.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
Jakim kanclerzem będzie Friedrich Merz? Angela Merkel do końca kopała pod nim dołki
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Jakiego papieża potrzebuje Kościół
Plus Minus
Jacek Chwedoruk: Donald Trump chce walczyć z dwoma megatrendami
Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią