Ignacy Jan Paderewski – gdy pianista staje się politykiem

Jako premier Ignacy Paderewski miał stanowić swoisty pomost między skłóconymi Piłsudskim i Dmowskim. Jego atutem było ogromne międzynarodowe uznanie i szerokie kontakty. Wadą – brak większego doświadczenia politycznego i bałaganiarstwo artysty.

Publikacja: 12.04.2019 17:00

Rok 1927. Ignacy Jan Paderewski z żoną Heleną z domu Rosen, która miała duży wpływ na męża, ale wywo

Rok 1927. Ignacy Jan Paderewski z żoną Heleną z domu Rosen, która miała duży wpływ na męża, ale wywoływała u współczesnych mu raczej negatywne emocje

Foto: NAC

Pewnego razu młody chłopak Ignaś Paderewski bardzo się ucieszył. Ojciec trochę zaoszczędził i kupił mu piękne nowe ubranie. Było czym się cieszyć – w domu przyszłego kompozytora się nie przelewało. W nowym, szykownym stroju Ignaś czym prędzej poleciał i... wszedł na drzewo. Prawie na samej górze wisiała apetyczna gruszka. Jak było do przewidzenia, chłopak poślizgnął się, spadł z drzewa, doszczętnie niszcząc nowy nabytek. XIX wiek nie był bynajmniej czasem bezstresowego wychowania, tak że przerażony młodzieniec czekał na karę ojca. Gdy ten o wszystkim się dowiedział, rzekł: „A więc, Ignasiu, spotkał cię niefortunny wypadek; okazałeś się bardzo lekkomyślny i samolubny. Nie ukarzę cię jednak, ale będziesz musiał długo czekać na nowe ubranie – i to będzie twoja kara – kara dostateczna. Innej ci nie wymierzę".

Dorosły Paderewski do końca życia pamiętał ten epizod. Gdy go wspominał, podkreślał, jak wielką jego ojciec wykazał wówczas rozwagę i sprawiedliwość. Czasem o człowieku więcej niż dziesiątki czynów mówią właśnie takie wspomnienia. A wybitny pianista był człowiekiem nader prawym i wrażliwym. Po odrodzeniu II RP włączył się czynnie w jej życie publiczne, szybko dochodząc do najwyższych funkcji. Jednak nowe, przybrane przez niego szaty polityka, też bardzo szybko się zniszczyły. Dlaczego tak się stało?

Paderewski kierował rządem praktycznie przez cały 1919 r. – od 16 stycznia do 9 grudnia. To wtedy zaczęto budować nową Polskę – kształtować jej granice, organizować prawo, administrację. Andrzej Chwalba w najnowszej książce poświęconej temu okresowi napisał: „W roku 1919 szukano odpowiedzi na pytanie: jak żyć bez zaborców i okupantów, jak skutecznie jako państwo funkcjonować?".

Do udzielenia odpowiedzi na to pytanie nie wystarczyłby zwykły przeciętny biurokrata na czele rządu. Potrzebny był ktoś gwarantujący większy, może wręcz artystyczny rozmach działania. Jeżeli bowiem spróbowalibyśmy zebrać najważniejsze problemy, z którymi musiał borykać się w tym czasie rząd, to ich lista okazałaby się bardzo długa. Trwała konferencja pokojowa, w trakcie której decydował się ostateczny kształt granic II RP. Na miejscu był co prawda Roman Dmowski, ale Paderewski (piastujący również funkcję ministra spraw zagranicznych) też musiał się zjawić. Na miejscu natomiast trwała ostra walka między prawicą a lewicą, przeprowadzono pierwsze demokratyczne wybory do Sejmu Ustawodawczego, a różnoracy politycy dopiero zaczynali się odnajdywać w roli parlamentarzystów swojego niepodległego państwa. Trzeba było pilnować procesu zrastania się trzech różnych zaborów, a także opanować sytuację finansową. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, jakim politykiem był w tych trudnych okolicznościach Paderewski.

Celebryta swoich czasów

Polityków dyletantów jest aż zanadto. Nie mam do tego ani ochoty, ani przygotowania, ani też temperamentu. Władza mnie nie nęci, powaga ojca narodu nie pociąga, pośledniejsze stanowisko pożytecznego syna Ojczyzny najzupełniej mi wystarcza" – pisał Paderewski w roku 1910 w liście do Romana Dmowskiego. Czy po kilku latach zmienił zdanie? Okoliczności wszakże diametralnie się zmieniły, a pianista zdołał zapewne zarazić się politycznym bakcylem. Jego żona Helena Paderewska wspominała, jak mąż, godząc się na przyjęcie misji sformułowania rządu, miał stwierdzić: „To największe poświęcenie, jakiego człowiek może się podjąć dla swojego kraju. Wiem, w tym momencie jestem wręcz pewien, że ceną tego urzędu będzie miłość moich rodaków i być może moje dobre imię". W tym czasie jednak rzeczywiście wydawał się idealnym kandydatem. Miał stanowić swoisty pomost między skłóconymi Piłsudskim i Dmowskim. Miał coś jeszcze: ogromne międzynarodowe uznanie i szerokie kontakty. Kapitał trudny wręcz do przecenienia w tamtym momencie dziejowym. Najlepiej to przedstawiał Adam Grzymała-Siedlecki: „Sale, w których koncertował, natłaczały się do ostatniego ćwierćmetra kwadratowego, a po ostatnim jego akordzie estrada przeistaczała się w nieprzebrany ogród kwiecia. Niezdawkowa jego umysłowość i czar w sposobie bycia sprawiały, że towarzystwa »księcia pianistów« szukała elita umysłowa każdego kraju".

Chyba nigdy nie chciał stać się zwykłym politykiem, takim przyziemnym specem od politycznej kuchni. Wbrew wcześniejszym deklaracjom celował raczej w stronę „ojca narodu", kogoś stojącego trochę ponad bieżącymi partyjnymi sporami. Może rzeczywiście teatralnie wzdychał, że jego premierostwo go pogrąży, ale tak naprawdę marzył o czymś wręcz przeciwnym: że otworzy mu ono drogę do prezydentury kraju. Przez lata przyzwyczaił się do owacji, święcenia triumfów. Był zresztą doskonałym mówcą, bardzo dokładnie przygotowującym się do każdego wystąpienia.

Czy posiadał konkretne poglądy polityczne? Chyba nie do końca sprecyzowane. To nie był ideolog, który porządkował każdy szczegół w swoim świecie. Zwykle klasyfikuje się go jako umiarkowanego prawicowca (zdecydowanie odcinał się choćby od antysemityzmu Romana Dmowskiego). W pewnych sprawach miał też zdecydowane przekonania: wbrew endecji opowiadał się choćby za koncepcją federacyjną w polityce zagranicznej. Doceniał też rolę parlamentu.

Warto przytoczyć jedną jego wypowiedź. W lipcu 1919 roku Sejm zajmował się ratyfikacją traktatu wersalskiego. W ocenie większości historyków delegacja polska osiągnęła tyle, ile wówczas było możliwe do osiągnięcia. Niemniej posłowie toczyli ostrą dyskusję. Paderewski tłumaczył, że nie można było wrócić do czasów przedrozbiorowych, choćby dlatego, że prawa z upływem lat się zmieniają. „Wie może o tym najlepiej" – dodawał – „ten Sejm prawodawczy, który sam zmienia, doskonali i ustanawia prawa na chwałę Rzeczypospolitej. Myśmy nieco chorzy jeszcze; nie mówię tu rzecz prosta o Was, wybrańcy narodu, bo Wy macie zdrowie i siłę i wiecie, czego chcecie. Zresztą krytykować Was nie śmiałbym". Na to podniósł się ze swojego miejsca w Sejmie Wojciech Korfanty i zapewne trochę ironicznie pogroził premierowi, krzycząc „No, no!" Mistrzowi nie mogło to się spodobać, zwłaszcza po wygłoszeniu tak pięknej wypowiedzi. Paderewski potrafił się obrazić, na pewne zachowania bywał wrażliwy, ale zarazem w stosunkach politycznych starał się zachowywać szlachetność. Nie miał przykładowo oporów, aby chwalić swojego poprzednika, wciąż czynnego politycznie w PPS Jędrzeja Moraczewskiego.

Pamiętajmy, że był też ówczesnym celebrytą. Imały się go więc różnorakie plotki. Kiedy przeprowadził się do Zamku Królewskiego w Warszawie, po mieście zaczęły krążyć (rzecz jasna, z gruntu fałszywe) informacje, że zamierza się niedługo koronować...

Na Zachodzie furora, w Polsce – sceptycyzm

W jakże wielu opowieściach o Paderewskim premierze, szczególnie akcentowane bywają dwie sprawy: bałaganiarstwo i zgubny wpływ żony. Pani Helenie poświęcimy więcej w pełni zasłużonego miejsca za chwilę, teraz skupmy się na tym pierwszym. Rzeczywiście, często wytykano naszemu pianiście niefrasobliwość. A to, że gubił notorycznie dyplomatyczne noty. A to, że mylił się w personaliach, nominując na ministra pracy nie tego Pepłowskiego, którego miał (ustalono, że nominuje inżyniera Pepłowskiego, a on nominował przez pomyłkę warszawskiego prawnika o tym samym nazwisku).

Po przytoczeniu takich historyjek, ich narratorzy mrugają porozumiewawczo do czytelników. Jednak zważmy sami: z jakiego to powodu mielibyśmy wymagać od wybitnego artysty, żyjącego w świecie muzyki kompozytora, pieczołowitości godnej księgowego? I tak naprawdę powstały chaos nie był problemem bałaganiarstwa samego mistrza, ale raczej braku sprawnego aparatu państwowego, który bez problemu mógłby nad tym zapanować. Rolą stosownych urzędników było przecież przypilnowanie szefa, jego dokumentów i nominacji. Ale to objaw szerszego problemu – nie tylko na tym polu II RP na początku działała trochę chropawo. Może większe pretensje wypada mieć o to, że średnio potrafił zorganizować pracę samego rządu. Spóźniał się, zapominał, nie wprowadzał dyscypliny jako zwierzchnik. Szczególnie utyskiwał na to ówczesny minister spraw wewnętrznych, dla odmiany skrupulatny aż do śmieszności Stanisław Wojciechowski. Po latach zapamiętał zwłaszcza szczególny bezład w sytuacji, gdy mistrz wyjeżdżał za granicę. Wtedy naprawdę nie było do końca wiadomo, kto i jakie bieżące decyzje powinien podejmować.

Błyszczał niewątpliwie na arenie międzynarodowej. Wyniki konferencji pokojowej, jak już wskazano, można uznać za udane. Jego biograf Roman Wapiński podkreśla ogromne zasługi – zarówno jeśli chodzi o treść traktatu w Wersalu, jak też uzyskanie zgody Rady Ministrów Spraw Zagranicznych wielkich mocarstw na czasową okupację byłej Galicji. Kompozytor potrafił się znaleźć w każdej sytuacji. Oto pewnego razu na posiedzeniu Wielkiej Czwórki zajmowano się sprawą Górnego Śląska. Prezydent USA Woodrow Wilson nie wiedział, czy popierać stanowisko Polski czy Niemiec. Wtedy zagadał stojącego na uboczu Paderewskiego, że przecież w zamian za ustępstwa terytorialne Niemcy zostaną zobowiązani do świadczeń na rzecz Polski. Paderewski wyraził wątpliwość, czy Niemcy potem dotrzymają swoich obietnic. Wilson się zapalił: – Ależ naturalnie! Niemcom z 1919 roku można wierzyć, wszak to już nie imperialiści – to marksiści. Paderewski z dziwnym, specyficznym wyrazem twarzy przyznał mu rację. Zaraz jednak dodał, że Niemcy to nawet podwójnie marksiści. Wilson zdziwił się: – Jak to podwójni, co to znaczy? – Podwójnie, bo oni są bismarksiści – odrzekł kompozytor.

O ile na Zachodzie robił furorę, o tyle wśród polskich polityków na dłuższą metę wywoływał raczej sceptycyzm. Lewica obruszyła się już na to, że wystartował do Sejmu Ustawodawczego z listy prawicy. „A taki piękny, ponadpartyjny miał być" – zdawali się utyskiwać socjaliści. Z dystansem patrzyli na kompozytora również ci dwaj najwięksi. Piłsudski po latach oceniał, że o ile diagnozę sytuacji mieli zbliżoną, o tyle znacząco różnili się co do metod. Paderewski miał nadmiernie wierzyć w zapewnienia mocarstw sojuszniczych. Naczelnik natomiast zupełnie odmiennie, wolał stosować politykę faktów dokonanych. A co myślał Dmowski? Twierdził, że „on jest nie byle jaki człowiek, ale ma straszny talent do otaczania się hołotą. Niebezpieczni są ludzie lubiący pochlebstwo, bo zawsze znajdą kanalie". Skoro już mowa o otoczeniu mistrza, czas przejść do najważniejszej osoby – jego towarzyszki życia.

Żona – rozkapryszona i wścibska

Pani Paderewska wywoływała skrajne, zazwyczaj negatywne emocje. I to w różnych kręgach. Zarówno młody Jan Lechoń poświęcił jej złośliwy pamflet, jak też dostojny profesor Ludwik Krzywicki nazywał ją po latach „babą rozkapryszoną, wścibską i intrygantką". Na początku trzeba zastrzec jedno. Nie wnikniemy w serca historycznych postaci, ale najprawdopodobniej Paderewscy bardzo się kochali. Przypomnijmy, że pianista odbił Helenę wcześniejszemu mężowi, zresztą bez nadmiernych dramatów ani scen. Stanowili od wielu lat udane małżeństwo. Jakież przy tym znaczenie ma polityka? Jednak z perspektywy tej ostatniej sytuacja wyglądała inaczej.

W źródłach znajdziemy nieskończenie wiele utyskiwań. Choćby takie, że małżonka premiera tworzyła z kilkoma przyjaciółkami dookoła niego nieformalną kamarylę. Nie ukrywajmy, nie miała żadnych oporów, aby wpływać na politykę. I jeszcze jedno, jak na tamte zamierzchłe czasy nie miała w ogóle czegoś, co dziś można byłoby określić jako „poczucie obciachu".

Przytoczmy kilka relacji. Najpierw Wincentego Witosa, notabene bardzo chętnego do podśmiewania się w swych wspomnieniach z różnorakich dziwactw „panów inteligentów". Zapewne również ze złośliwą satysfakcją po latach wspominał, jak latem 1919 roku odwiedził z innym posłem Paderewskiego w Zamku (gdzie mistrz już mieszkał). Narada trwała, gdy raptem drzwi się otworzyły i wparowała żona. – Ignaś, proszę cię, chodź tu zaraz!. Pan Ignacy przerwał rozmowę i wybiegł z sali. Goście zupełnie zaskoczeni nie wiedzieli, jak się zachować. Czekali, czekali i nic. Dopiero po dłuższym czasie, gdy już obrażeni wychodzili, premier przybiegł z powrotem, przepraszając i tłumacząc, że pani Helena miała do niego pilny interes.

Podobnie wyglądają relacje innego ówczesnego posła Macieja Rataja. Gdy przyszedł umówiony do Zamku na spotkanie, nie znał jeszcze pani Heleny ani jej zwyczajów. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy naraz z jednej z komnat wyłoniła się jakaś tajemnicza dama, w bardzo rannym stroju, zupełnie nieuczesana i zaczęła pytać: „A pan do kogo?". Kto jak kto, ale akurat przyszły marszałek Sejmu nie należał do osób, które łatwo pozwalały sobie wejść na głowę. Awantura wisiała w powietrzu, gdyż Rataj ani myślał sztubacko tłumaczyć się przypadkowo spotkanej osobie. Na szczęście zaraz pojawił się sekretarz premiera. Przed większym blamażem nie obyło się jednak przy innej okazji. Podczas politycznej narady, nagle ni stąd ni zowąd, do sali wchodzi pani Helena, z miną, jak to ujął Rataj „na pół przymilającą się, na pół rozgrymaszoną" i tak strofuje gości: „Dajcie już spokój mojemu mężowi, tak mi biedaka męczą... A czy długo jeszcze panowie będą radzić?".

Życzliwy Paderewskiemu Grzymała-Siedlecki przywołuje jeszcze jedną scenkę. Właśnie udało się podpisać traktat pokojowy. Zmęczony, ale szczęśliwy premier zaprasza gości do francuskiej restauracji. Rozpromieniony opowiada o całym zdarzeniu, o tym, jak jest doniosłe historycznie. Nagle pani Helena przerywa mu krańcowo znudzonym głosem: „Ignasiu, zwymyślaj kelnera, że tak długo nic nam nie podaje!". Przestaje dziwić słynna odpowiedź Dmowskiego na pytanie o to, co trzeba byłoby zrobić, żeby poprawić jego relacje z Paderewskim. Miał odpowiedzieć, że to bardzo proste – trzeba otruć panią Paderewską.

Nie chodzi w żadnym razie o to, aby robić z żony premiera wcielenie wszelakiego zła. Chyba naprawdę bardzo martwiła się o męża. O to, że grożą mu zamachy (późniejsze zabójstwo Narutowicza dowodzi, że obawy te niekoniecznie były bezpodstawne), z drugiej strony, że politykując, marnuje się jako pianista. A sam pan Ignacy był również bardzo mocno za żoną. Gdy odchodził, największy żal miał przede wszystkim o to, że tak bardzo jej – jego zdaniem – uwłaczano. Było w tym trochę racji. Dmowski, Lechoń, Witos, Krzywicki (i wielu innych) poza odegraniem wybitnej roli w naszych dziejach mieli jeszcze jedną wspólną cechę: byli wybitnymi, ponadprzeciętnymi złośliwcami. Nic dziwnego, że skoro pod nóż ich dowcipu wpadła osoba zachowująca się dosyć niekonwencjonalnie, w pełni wykorzystali tę okazję.

Schyłek kariery

Mijały kolejne tygodnie. Po załatwieniu sprawy traktatów pokojowych, Paderewski coraz bardziej się męczył na swym stanowisku, a inni coraz bardziej męczyli się z nim. Nad pozytywnymi jego cechami, jak to w życiu bywa, zaczęto przechodzić do porządku dziennego, a te negatywne zauważano jeszcze bardziej. Polska rzeczywiście potrzebowała w tym momencie dziejowym kogoś ponadprzeciętnego. Ale problem Paderewskiego polegał na tym, że miała już dwóch wybitnych mężów stanu, wówczas u szczytu formy: Piłsudskiego i Dmowskiego.

Temu pierwszemu samodzielność kompozytora coraz bardziej zaczynała przeszkadzać – zwłaszcza w kontekście rozbieżnych wizji polityki wschodniej. Posłów irytowały więc zaciągane za granicą lekką ręką pożyczki, które budżet państwa obsługiwał z coraz większym trudem. W obliczu tych oskarżeń do dymisji podali się wszyscy ministrowie. Paderewski próbował zaraz po tym (w grudniu 1919 roku) skompletować drugi rząd, jednak bezskutecznie. Rozżalony, zorientował się, że nie uzyska wymaganej większości. Tak skończyła się jego poważna polityczna kariera. Próbował czasami do polityki wracać, można wręcz stwierdzić, że czasami mu się to udawało. Nigdy nie stał się jednak ponownie jej pierwszoplanową postacią.

Zdzisław Czermański, relacjonując swoje późniejsze spotkanie z kompozytorem, wspomniał, jak po jego zakończeniu „Pan Paderewski odjechał do Morges boczną drogą". Tak też można streścić jego dalsze polityczne losy. Całe życie zapominał o tym, że ktoś, kto ma piękne, efektowne ubranie wybitnego artysty, nie pasuje nadmiernie do politycznych wspinaczek.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus". Jędrzej Bielecki: Jak Donald Trump zmieni Europę.
Plus Minus
„Kubi”: Samuraje, których nie chcielibyście poznać
Plus Minus
„Szabla”: Psy i Pitbulle z Belgradu
Plus Minus
„Miasto skazane i inne utwory”: Skażeni złem
Plus Minus
„Sniper Elite: Resistance”: Strzelec we francuskiej winnicy