Francja oddala się od Europy

Francuzi są sfrustrowani. Połowa klasy średniej z trudem wiąże koniec z końcem, poparcie dla Unii Europejskiej spada, społeczny sprzeciw wobec reform przerodził się w masowe protesty, a prezydent Emmanuel Macron jest coraz bardziej osamotniony na arenie międzynarodowej.

Aktualizacja: 04.05.2019 18:40 Publikacja: 03.05.2019 09:30

Bunt „żółtych kamizelek” popierało trzy czwarte Francuzów. Osłabił on pozycję Macrona i sprawił, że

Bunt „żółtych kamizelek” popierało trzy czwarte Francuzów. Osłabił on pozycję Macrona i sprawił, że wstrzymał on dalsze reformy, a nawet cofnął niektóre z dotychczasowych

Foto: AFP

To jest absolutnie kłamstwo! Ogromna większość Francuzów popiera Unię Europejską! Ten sondaż nie istnieje! Tylko 20 procent głosuje na Front Narodowy, a nawet to ugrupowanie nie chce już wyjścia z Unii. To wszystko jest nieprawda! – Jacques Attali, jeden z najbardziej znanych francuskich intelektualistów, przez dziesięć lat najbliższy doradca Francois Mitterranda, człowiek, który wprowadził później do świata wielkiej polityki Emmanuela Macrona, nie chce dłużej rozmawiać z „Plusem Minusem". I rzuca słuchawką.

Przede mną leży jednak wydanie największego poważnego dziennika Francji „Le Figaro" z 5 kwietnia, a w nim sondaż czołowego instytutu badania opinii publicznej Odoxa, który jasno pokazuje, że już tylko 29 proc. Francuzów „wiąże nadzieje na przyszłość" z Unią, 31 proc. odnosi się do niej wrogo, a 40 proc. podchodzi do integracji obojętnie. To rzeczywiście szok dla kraju, który od założenia w 1951 r. Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali był najbardziej wpływowym, obok Niemiec, graczem w zjednoczonej Europie i zrobił najwięcej dla jej powstania. Jeszcze w 2003 r. 61 proc. Francuzów wiązało z integracją nadzieje na lepsze jutro, ale od tamtej pory, jak pokazuje wykres Odoxa, ten wskaźnik systematycznie spada. Tak jakby sentyment do Unii kurczył się od momentu jej rozszerzenia na Wschód.

– Sondaż absolutnie wiernie oddaje stan francuskiego społeczeństwa. Od początku integracji jeszcze nigdy nie było takiego odwrotu opinii publicznej od idei zjednoczonej Europy. Te 29 procent to jest zasadniczo elektorat Emmanuela Macrona. Reszta Europy nie chce – mówi „Plusowi Minusowi" Dominique Moisi, intelektualista i założyciel Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (IFRI). – Od poszerzenia Unii Francja ma poczucie, że już Wspólnoty nie kontroluje. To rodzi ogromne frustracje – przyznaje Dominique Moisi.

Z Berlina wieje chłodem

Gdy w noc wyborczą w maju 2017 r. zwycięski Macron wyszedł na spotkania z ludem Francji u stóp Luwru, w tle słychać było dźwięki finałowej kantaty IX symfonii Ludwika van Beethovena, hymnu Europy. Zaraz potem prezydent poleciał do Berlina na znak, że chce tchnąć nowe życie w tandem francusko-niemiecki. Takich symbolicznych inicjatyw wobec wschodniego sąsiada było ze strony francuskiego przywódcy jeszcze kilka: we wrześniu 2017 r. Macron przedstawił na Sorbonie plan dogłębnej przebudowy Unii, w czerwcu 2018 r. na szczycie w Mesebergu próbował przekonać do takiej reformy kanclerz Merkel, a w styczniu 2019 r. podpisał z nią w Akwizgranie nowe wcielenie traktatu elizejskiego z 1963 r. Francuzi chcieli budowy zalążka europejskiego państwa federalnego w oparciu o unię walutową, myśleli o odrębnym budżecie dla strefy euro, wspólnym ministrze finansów, ale także o jednolitych regułach socjalnych i podatkowych, a nawet europejskiej armii.

Ale każda z tych inicjatyw spotkała się w Berlinie z uprzejmą, lecz zdecydowaną odmową. Nauczona doświadczeniem kryzysu migracyjnego z 2015 r. i spektakularnym wzrostem poparcia dla populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD), Angela Merkel poszła za oczekiwaniami swoich wyborców, a nie nadziejami Paryża. – Francuzi mają poczucie, że duet francusko-niemiecki przestał działać, że ich kraj przestał być uprzywilejowanym partnerem Niemców – uważa Dominique Moisi.

Szczytem obrazy była propozycja nowej szefowej CDU Annegret Kramp-Karrenbauer, która zaproponowała, aby Francuzi oddali stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ na rzecz Unii i zgodzili się na ostateczne przeniesienie oficjalnej siedziby Parlamentu Europejskiego ze Strasburga do Brukseli. – To było bardzo złośliwe – przyznaje „Plusowi Minusowi" wysokiej rangi polski dyplomata.

Zawód Niemcami, i przez to Unią, jest we Francji tym głębszy, że dotyczy też polityki wobec Europy Środkowej. Zaraz po dojściu do władzy w maju 2017 r. Macron stanął na czele „obozu liberalnego", który zwalcza „populistyczny autorytaryzm" w Europie Środkowej, w szczególności w Polsce. – Polacy zasługują na więcej – wspomniał latem 2018 r. w Sofii, odnosząc się do obecnego rządu w naszym kraju. Francuzom udało się wtedy rozbić jedność Grupy Wyszehradzkiej i zbudować w Radzie UE większość na rzecz zasadniczego ograniczenia możliwości wysyłania do innego państwa tzw. pracowników delegowanych.

Ale to było tylko punktowe zwycięstwo, wyjątek, który raczej potwierdzał porażkę francuskiej strategii. Bo Niemcy stanowczo odrzucili pomysł nie tylko izolowania Polski i szerzej Europy Środkowej, ale w ogóle budowy „Europy dwóch prędkości", w której kraje, które nie mają euro, są zepchnięte na margines. I nic dziwnego. – Wystarczy spojrzeć na mapę. Berlin leży 70 km od polskiej granicy. Izolowanie Polski nie ma dla nas żadnego sensu – mówi „Plusowi Minusowi" niemiecki dyplomata.

W Warszawie porażka Macrona nie mogła nie zostać przyjęta z satysfakcją. Gdy w kwietniu francuski prezydent na znak pojednania chciał wreszcie złożyć wizytę w Polsce, spotkał się z odmową. Polskie władze obawiały się, że Francuz może wykorzystać okazję do wsparcia opozycji przed wyborami do europarlamentu. To też sygnał większej pewności Warszawy, która nie musi już za wszelką cenę szukać poparcia Francji. Silniejsze powiązanie z Niemcami widać też na niwie gospodarczej – w ubiegłym roku wartość polskiego eksportu do Niemiec (62 mld euro) przewyższyła wartość eksportu Francji do Republiki Federalnej. A cała Grupa Wyszehradzka stała się już zdecydowanie ważniejszym partnerem handlowym Berlina niż sąsiad zza Renu.

Niemieckie władze są tego świadome. W ubiegłym roku szef dyplomacji Heiko Maas cztery razy udał się co prawda nad Sekwanę, ale tyle samo razy był też nad Wisłą. Po początkowym ochłodzeniu stosunków polsko-niemieckich po przejęciu władzy przez PiS jesienią 2015 r. relacje między oboma krajami stopniowo się poprawiają. Ich przyszłość w dużej mierze zależy od wyników październikowych wyborów w Polsce.

Klasa średnia się boi

Eric Andre Martin, specjalista od integracji w IFRI, uważa, że zmiana stosunku Francuzów do Unii wynika przede wszystkim z sytuacji wewnętrznej kraju, a nie zmiany równowagi sił we Wspólnocie. – W oczach Francuzów Unia Europejska stała się częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem. I to w dwóch fundamentalnych kwestiach: poczucia zagrożenia degradacją klasy średniej oraz polaryzacji kraju na główne centra miejskie i prowincję – mówi „Plusowi Minusowi".

Na początku kwietnia OECD opublikował dość szokujący raport o stanie klasy średniej we Francji. Jest ona zdefiniowana jako grupa osób, które zarabiają od 75 do 200 proc. mediany kraju wynoszącej nad Sekwaną 21,4 tys. euro rocznie. W takich widełkach mieści się przytłaczająca większość (68 proc.) społeczeństwa. To efekt jednego z najbardziej rozbudowanych na świecie funduszy zabezpieczeń socjalnych i zdrowotnych. Ale system przestał działać, bo aż 52 proc. osób należących do tak zdefiniowanej klasy średniej nie starcza do pierwszego – podaje OECD.

Wybitny francuski geograf Christophe Guilluy wykazał jednak, że załamanie francuskiego społeczeństwa ma też wiele wspólnego z rozbiciem jego spójności terytorialnej. Podczas gdy bogactwo koncentruje się przede wszystkim w kilku ośrodkach, jak Paryż, Bordeaux, Lyon czy Tuluza, i w kilku regionach, jak Île-de-France, Sabaudia czy Alzacja, to jednocześnie mieszkańcy znacznej części obszarów wiejskich, małych miasteczek, Owernii czy obszarów graniczących z Belgią mają coraz mniej perspektyw na przyszłość.

W 2003 r., u progu poszerzenia, poziom życia we Francji wynosił 113 proc. średniej Unii, aż o 67 punktów procentowych więcej niż w Polsce. Ale 14 lat później nasz kraj zredukował ten dystans aż o połowę, do 34 pkt. O ile w 2017 r. dochód na mieszkańca nad Wisłą skoczył do 70 proc. średniej Wspólnoty, o tyle nad Sekwaną spadł do 104 proc. To liczby, które w ogromnym stopniu tłumaczą frustrację Francuzów.

Trudno się więc dziwić, że – jak pokazuje wspomniany sondaż Odoxa – Francuzi już nie wierzą, że Unia może ich „ochronić" przed globalnymi zmianami ani zapobiec relatywnej degradacji ich pozycji. Tylko 43 proc. uważa, że Wspólnota jest „skuteczna" w walce z terroryzmem, 29 proc. tak samo sądzi o ochronie środowiska, 19 proc. o bezrobociu, a 18 proc. o kontroli imigracji i uszczelniania dochodów fiskalnych.

Tylko w ub.r. wzrost gospodarczy był w Polsce przeszło trzykrotnie szybszy niż we Francji, stopa bezrobocia trzykrotnie niższa, a dług państwa dwukrotnie mniejszy. Przez lata takie porównania francuscy eksperci często zbywali stwierdzeniem, że Polska „nadrabia zaległości cywilizacyjne", a więc tak naprawdę jej sukces nie jest żadnym osiągnięciem, tylko zwykłą koleją rzeczy, jeśli nie wynikiem „dumpingu socjalnego" i „delokalizacji produkcji" z Zachodu.

Dyrektor prestiżowego brukselskiego Centrum Europejskich Studiów Politycznych (CEPS) Daniel Gros w rozmowie z „Plusem Minusem" przypomina jednak, że obok Włoch to Francja pozostaje jedynym znaczącym krajem Unii, który do tej pory nie przeprowadził reform rynkowych, jakie mają już za sobą Niemcy, Wielka Brytania, Hiszpania czy Polska.

Po dojściu do władzy w maju 2017 r. Emmanuel Macron co prawda zaczął ambitny program zmian, w szczególności liberalizując zasady zatrudnienia i ograniczając obciążenia socjalne w niektórych najbardziej deficytowych sektorach (np. na kolei). Ale reforma podjęta jednocześnie na wszystkich frontach, i to źle wytłumaczona przez prezydenta uważanego przez większość Francuzów za aroganta, jesienią ub.r. wywołała gwałtowny bunt tzw. żółtych kamizelek popierany przez trzy czwarte narodu. Nagle okazało się, że „Jowisz" musiał zejść na ziemię i nie tylko wstrzymać dalsze reformy, ale niektóre wręcz cofnąć. Ogłoszony w grudniu pakiet subwencji, za którym poszły nowe obietnice socjalne w minionym tygodniu, spowoduje, że Francja znów przekroczy unijny limit deficytu budżetowego (3 proc. PKB). Prezydent zrezygnował też z symbolicznych zmian, jak ograniczenie o 5 proc. (120 tys.) w ciągu pięciu lat armii 6 mln dożywotnich funkcjonariuszy. To pokazuje, jak trudno mu będzie teraz powrócić do przebudowy struktur państwa.

Drugi płatnik netto Europy

Na początku kwietnia unijni dyplomaci przecierali oczy ze zdumienia, gdy okazało się, że Francja, jako jedyny kraj w Radzie UE, sprzeciwiła się podjęciu negocjacji z USA w sprawie liberalizacji handlu. Rozmowy miały złagodzić narastający spór z Waszyngtonem i zapewnić utrzymanie eksportu największej gospodarki Europy – Niemiec. Macron, który w tej sprawie został przegłosowany, tłumaczył, że chodziło mu o ochronę środowiska, nacisk na Donalda Trumpa, aby rozważył ponowne przystąpienie do Porozumienia Paryskiego. Jednak kilkanaście dni później, na szczycie w Brukseli, francuski prezydent znów okazał się osamotniony, i to w jeszcze ważniejszej sprawie: przyznania Brytyjczykom dłuższej zwłoki na rozwód z Unią.

Takie sytuacje mogą się powtarzać. Z punktu widzenia gospodarczego, jak i politycznego Francja staje się wyjątkiem w zjednoczonej Europie. I to raczej nie pozytywnym. Z grona członków OECD tylko w Finlandii wydatki sektora publicznego są większe – sięgają aż 56,8 proc. PKB wobec 41,7 proc. w Polsce i 43,7 proc. w Niemczech. Obciążone wysokimi podatkami francuskie firmy z coraz większym trudem mogą więc konkurować na jednolitym rynku i albo przenoszą produkcję za granicę, albo naciskają na rząd, aby – jak w sprawie przewozów drogowych – chronił wewnętrzny rynek przed konkurencją.

Londyński Royal United Services Institute podał kilka dni temu, że w ub.r. we Francji sprzedano 7,6 mld przemyconych papierosów, proporcjonalnie najwięcej w całej Unii. To dobry przykład, jak trudno jest funkcjonować w ramach jednolitego rynku państwu, które ma znacznie bardziej rozbudowany system podatkowy niż jego sąsiedzi.

Innym przejawem takich problemów jest nabierająca rumieńców debata we Francji na temat udziału kraju w unijnym budżecie. Przez wiele lat Paryż wychodził tu z grubsza na zero, w znacznej mierze z uwagi na ogromny udział wspólnej polityki rolnej w wydatkach Brukseli. Jednak poszerzenie Unii na Wschód i zmiana struktury budżetu Unii to zmieniły. Dziś Francja stała się drugim płatnikiem netto we Wspólnocie, wpłacając przeszło 10 mld euro rocznie więcej do europejskiej kasy, niż z niej otrzymuje. A po 2020 r. może być jeszcze gorzej, szczególnie jeśli Wielka Brytania rzeczywiście wyjdzie ze zjednoczonej Europy. Annegret Kram-Karrenbauer, nowa szefowa CDU, mówi otwarcie, że chce ograniczyć wydatki na politykę rolną, jeśli w ogóle jej nie zlikwidować.

Francja zaczyna też być osamotniona politycznie. Zarówno na poziomie europejskim, jak i wewnątrz kraju, Macron po zwycięskich wyborach prezydenckich wylansował się bowiem jako lider „liberalnego obozu europejskiego", który może powstrzymać z jednej strony Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, a z drugiej „nacjonalistów" i „populistów" z Polski czy Węgier. Jednak dwa lata później, od Włoch po Austrię, liczba krajów, gdzie do władzy doszły ugrupowania dystansujące się od integracji, zwiększa się. Próba izolowania Polski także się nie udała. Wśród dużych krajów Unii Paryż tak naprawdę może liczyć teraz głównie na rządzoną przez socjalistów Hiszpanię, i to – jak pokazały negocjacje handlowe z USA, tylko do pewnego stopnia.

Ruch antyestablishmentowy

Ale to wewnątrz kraju europejska debata jest dla francuskiego prezydenta najbardziej niepokojąca. Wynik drugiej tury wyborów prezydenckich, w których Macron dostał 66 proc. głosów, przesłonił niewygodne wyniki pierwszej tury, w której połowa Francuzów głosowała na ugrupowania odrzucające integrację.

Zwykle antyeuropejski front we Francji postrzegany jest przez pryzmat ugrupowania Marine Le Pen. Jednak 10 marca, w odpowiedzi na opublikowany m.in. w „Rzeczpospolitej" apel Macrona o reformę Unii, lider radykalnie lewicowej Francji Niepokornej Jean-Luc Mélenchon opublikował w dzienniku „Libération" własny pomysł na integrację, zakładający albo „wypowiedzenie europejskich traktatów" wraz z innymi krajami Unii i zbudowanie całkowicie nowej struktury, albo przynajmniej taki jednostronny ruch ze strony Francji. – Problem Macrona polega na tym, że zniszczył umiarkowaną opozycję tak na lewicy, jak i na prawicy, i jeśli poniesie porażkę, to na rzecz partii radykalnych, głównie Zjednoczenia Narodowego – uważa Dominique Moisi.

Aby do tego nie dopuścić, prezydent sięga po coraz bardziej radykalne środki. Igra z możliwością doprowadzenia do twardego brexitu przede wszystkim dlatego, że porażka Brytyjczyków pokazałaby, do czego prowadzi wyjście z Unii, i osłabiła Le Pen.

Pierwszym od przejęcia władzy realnym testem siły prezydenta będą majowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Macron wystawił tu, zdawało się, mocną kandydatkę. Listę jego partii En Marche otwiera Nathalie Loiseau, była minister ds. europejskich, a wcześniej szefowa prestiżowej Narodowej Szkoły Administracji (ENA), osoba, która sprawy integracji zna na wylot.

Ale sondaże pokazują, że Jordan Bardella, 23-letni chłopak z podparyskich przedmieść bez wyższego wykształcenia, którego Marine Le Pen zdecydowała się postawić na czele listy swojego ugrupowania w eurowyborach, idzie w sondażach łeb w łeb z Loiseau, jeśli jej nie wyprzedza. Bo też coraz mniej Francuzów identyfikuje się z kandydatami postrzeganymi jako część brukselskiego establishmentu. Wielu woli kogoś „autentycznego", „swojego", kto zdoła obronić interesy kraju w Brukseli. Bo Unia dla Francji stała się „obca".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu