Aram, Maciek, Sławek, Nurek. Jak mi was brakuje. Jak często o was myślę. Z jakim wciąż trudem co dzień na nowo oswajam się z myślą, że to się zdarzyło. To dla was chodzę co roku na Powązki. To dla was kładę świeże róże, nie przejmując się, że i tak zwiędną.
I wciąż widzę to samo. Jakież tańce nad waszymi grobami, jakie szalone korowody, ile złych emocji, żółci, zgryzoty, nienawiści. A wy wszyscy, nie mam wątpliwości, buntujecie się przeciwko temu w niebie. Krew was zalewa, że bez pytania, bez uszanowania waszego stanowiska uczyniono was osią narodowego sporu. Gdybyście mogli powiedzieć, co o tym sądzicie! Gdybyście mogli zaprotestować! Gdybyście...
Aram. Cichy, spokojny, serdeczny przyjacielu. Pisałeś postulaty razem z Maćkiem Grzywaczewskim w stoczni. Byłeś tam z robotnikami, by ich wesprzeć. Walczyłeś o wolność. Skromnie, bez zadęcia, w cieniu aroganckiego trybuna Wałęsy. Nigdy nie słyszałem, by się z tobą podzielił sukcesem. A powinien.
Maciek. Wyważony w słowie. Solidny. Odpowiedzialny. Byłeś ostoją nas wszystkich w spółdzielni Gdańsk. Dawałeś chleb Donaldowi, Jurkowi Borowczakowi, Merklowi, Walendziakowi, wielu, wielu innym. Również piszącemu te słowa. Byłeś u siebie w Gdańsku mężem zaufania. Potem, z pełną świadomością siły twojego elektoratu zaproszono cię do tercetu. A potem szybko z niego wypadłeś. Czy ktoś ci podziękował? Czy cię doceniono? Zasługiwałeś na więcej.
Sławek. Serdeczny przyjacielu zza miedzy. Jakże się różniłeś od swoich poprzedników z wytapetowanych dyplomami gabinetów. Ileż było w tobie miłości do zwykłej, szarej pracy, ileż wierności wobec człowieka, który dał ci szansę. Ile szczerej troski o sprawę. Od czasu pierwszego aresztowania w stanie wojennym, gdzieś na katowickiej rubieży, po dzień ostatni, kiedy wsiadałeś na pokład.