Tabloidy lansują modę na późne ojcostwo reklamowane jako spełnienie życia – świadome i dojrzałe. A młodzi duchem, świeżo upieczeni ojcowie z zachwytem rozprawiają o szczęściu z kołyski. Na kolorowych okładkach wzruszony Ryszard Kalisz tuli w ramionach maleńkiego synka. W telewizjach śniadaniowych Adam Michnik wychwala nowo odkryte uroki opieki nad niemowlęciem.
I niby łza się w oku kręci, że to natura tak się pomyliła, powołując do prokreacji ludzi młodych, a, co gorsze, za nic mając gender i płonące staniki, tylko nad kobietami ustawiła dziecioodporny sufit menopauzy. Ale za łzą pojawia się wątpliwość: czy naprawdę zarządzanie zmianami pieluch może sprawić przyjemność mężczyźnie w wieku mędrca? Czy aby nie stoi za tym jednak coś z zupełnie innej bajki?
Z doświadczeń psychologów wynika, że scenariuszy późnego ojcostwa może być wiele. A część z nich nie ma nic wspólnego ani z chęcią, ani z suwerenną decyzją posiadania potomka, choć i takie przypadki ponoć się zdarzają. Szczególnie wtedy, gdy ów mężczyzna pozostawał jak dotąd bezdzietny. Znacznie częściej decyzją taką kieruje miłość, frustracja albo i jedno, i drugie. Posiadanie młodej kochanki czy żony, wola przełamania kryzysu wieku średniego lub starsza niż portret Doriana Graya próba zawrócenia czasu ku wiecznej młodości. Pozostałe wypadki można uogólnić, twierdząc, że współcześnie dojrzewamy później, a w młodości mamy inne priorytety. I nawet trzydziestolatkom niespieszno dziś do rodzicielstwa.
– Przestawiliśmy naszą rzeczywistość na tyle, że granica dojrzałości przesuwa się mocno do przodu – uważa psychoterapeuta Jacek Czerwieniec. – A niektórzy nie dojrzewają nigdy. Tym samym do posiadania doświadczenia, czasu i cierpliwości, bezcennych w wychowaniu dzieci, również dochodzimy z opóźnieniem. Jeśli zatem udało się nam dotrzeć do etapu, gdy możemy dać dziecku kawałek siebie, może wiązać się to z przyjemnością, pasją i oddaniem. Takie przypadki zapewne się zdarzają – twierdzi ostrożnie.
Kryzysowa narzeczona
Piotra spotykam w przedszkolu mojej córki. Prowadzi firmę kateringową pod Warszawą. Ma około sześćdziesiątki i trzyletnie bliźnięta z trzydziestoletnią Magdą.
– Była zima 2008 – mówi. – Gdzieś nad ranem obudził mnie duszący lęk i świadomość, że to koniec, że już nic mnie w życiu nie spotka. I że nie jest to miejsce, w którym chcę być. W pracy rutyna, żona traktuje mnie uprzejmie jak zbędny przedmiot, dzieci żyją już swoim życiem. Niby stabilnie, a bez żadnych emocji. Głucho, taka śmierć – opowiada. – Znajomy miał pomysł na firmę, więc zostałem wspólnikiem, a potem poznałem Magdę. Łagodną i troskliwą. Prowadziła księgowość i marzyła o dziecku. Zacząłem z nią życie od nowa. – Czy jestem szczęśliwy? – patrzy w okno. – Nie wiem, to duże słowo – mówi po chwili. – Ale gdy budzę się nad ranem, to wiem, że jestem w miejscu, w którym chcę być. I o to chodzi.
Decyzję o posiadaniu dziecka w nowym związku z młodą kobietą psycholog Wojciech Eichelberger uważa za „szlachetne zobowiązanie" mężczyzny, a Jacek Czerwieniec nazywa to „dobrą miną do złej gry" .