Sztuka latania

Spłodzić potomka po sześćdziesiątce... Czy to dojrzałość i mądrość? Czy raczej botoks duszy, egoizm i hedonizm? Czy Adam Michnik i Ryszard Kalisz będą mieli siłę biegać za swoimi młodszymi o 50-60 lat synami?

Aktualizacja: 27.12.2013 21:30 Publikacja: 27.12.2013 21:26

Sztuka latania

Foto: ROL

Tabloidy lansują modę na późne ojcostwo reklamowane jako spełnienie życia – świadome i dojrzałe. A młodzi duchem, świeżo upieczeni ojcowie z  zachwytem rozprawiają o szczęściu z kołyski. Na kolorowych okładkach wzruszony Ryszard Kalisz tuli w ramionach maleńkiego synka. W telewizjach śniadaniowych Adam Michnik wychwala nowo odkryte uroki opieki nad niemowlęciem.

I niby łza się w oku kręci, że to natura tak się pomyliła, powołując do prokreacji ludzi młodych, a, co gorsze, za nic mając gender i płonące staniki, tylko nad kobietami ustawiła dziecioodporny sufit menopauzy. Ale za łzą  pojawia się wątpliwość: czy naprawdę zarządzanie zmianami pieluch może sprawić przyjemność mężczyźnie w wieku mędrca? Czy aby nie stoi za tym jednak coś z zupełnie innej bajki?

Z doświadczeń psychologów wynika, że scenariuszy późnego ojcostwa może być wiele. A część z nich nie ma nic wspólnego ani z chęcią, ani z suwerenną decyzją posiadania potomka, choć i takie przypadki ponoć się zdarzają. Szczególnie wtedy, gdy ów mężczyzna pozostawał jak dotąd bezdzietny. Znacznie częściej decyzją taką kieruje miłość, frustracja albo i jedno, i drugie. Posiadanie młodej kochanki czy żony, wola przełamania kryzysu wieku średniego lub starsza niż portret Doriana Graya próba zawrócenia czasu ku wiecznej młodości. Pozostałe wypadki można uogólnić,  twierdząc, że współcześnie dojrzewamy później, a w młodości mamy inne priorytety. I nawet trzydziestolatkom niespieszno dziś do rodzicielstwa.

– Przestawiliśmy naszą rzeczywistość na tyle, że granica dojrzałości przesuwa się mocno do przodu – uważa psychoterapeuta Jacek Czerwieniec. – A niektórzy nie dojrzewają nigdy. Tym samym do posiadania doświadczenia, czasu i cierpliwości, bezcennych w wychowaniu dzieci, również dochodzimy z opóźnieniem. Jeśli zatem udało się nam dotrzeć do etapu, gdy możemy dać dziecku kawałek siebie, może wiązać się to z przyjemnością, pasją i oddaniem. Takie przypadki zapewne się zdarzają – twierdzi ostrożnie.

Kryzysowa narzeczona

Piotra spotykam w przedszkolu mojej córki. Prowadzi firmę kateringową pod Warszawą.  Ma około sześćdziesiątki i trzyletnie bliźnięta z trzydziestoletnią Magdą.

– Była zima 2008 – mówi. – Gdzieś nad ranem obudził mnie duszący lęk i świadomość, że to koniec, że już nic mnie w życiu nie spotka. I że nie jest to miejsce, w którym chcę być. W pracy rutyna, żona traktuje mnie uprzejmie jak zbędny przedmiot, dzieci żyją już swoim życiem. Niby stabilnie, a bez żadnych emocji. Głucho, taka śmierć – opowiada. – Znajomy miał pomysł na firmę, więc zostałem wspólnikiem, a potem poznałem Magdę. Łagodną i troskliwą. Prowadziła księgowość i marzyła o dziecku. Zacząłem z nią życie od nowa. – Czy jestem szczęśliwy? – patrzy w okno. – Nie wiem, to duże słowo – mówi po chwili. – Ale gdy budzę się nad ranem, to wiem, że jestem w miejscu, w którym chcę być. I o to chodzi.

Decyzję o posiadaniu dziecka w nowym związku z młodą kobietą psycholog Wojciech Eichelberger uważa za „szlachetne zobowiązanie" mężczyzny, a Jacek Czerwieniec nazywa to „dobrą miną do złej gry" .

– Jeśli wiążemy się z młodszą, atrakcyjną partnerką, bo podnosi to poczucie naszej wartości, decyzja o dziecku może być przymusem – twierdzi. –  Dla niej jest ono dużą wartością, więc on musi za tym iść, czy mu się to podoba czy nie. I tak stoi pod ścianą, zatem lepiej cieszyć się z tego, co się dzieje. Jest to jeden z bardzo prawdopodobnych scenariuszy.

Psycholog dodaje, że kryzys wieku średniego jest próbą podsumowania i przedefiniowania swego życia. Zrobienia tego, co jak dotąd nam się nie udało. Jeśli jednak tylko bezrefleksyjnie powtórzymy to życie z nadzieją, że tym razem wyjdzie – prawdopodobnie powtórzymy też fiasko. Bo przyczyny tego, co się nie udało – małżeństwo lub coś innego – są także w nas. Jeśli mężczyzna nie pochyli się nad przeszłością, niczego w sobie nie przebudowując i nie zmieniając, historia może się jedynie powtórzyć.

Nadejdzie kolejny kryzys i kolejny związek, który zatrzyma się w tym samym miejscu, co poprzedni. Co więcej, to, co na początku jest zakochaniem i zauroczeniem, potem pokazuje, jak mówi Czerwieniec, mniej atrakcyjne oblicze. A ludzie, znacznie różni wiekiem, mają też odmienne potrzeby, wartości i priorytety. Przyznaje jednak, że nawet w takim, wymuszonym przez partnerkę ojcostwie, można odnaleźć plusy i wartości, których dawniej nie było. Są wypadki, gdzie, mimo różnicy wieku, związek jest udany, a  dzieci szczęśliwe.

Schody do nieba

Dla dr Elżbiety Napory, psychologa z Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, w nowym związku nie ma mowy o dojrzałości mężczyzny.

– Jeśli ojciec zakłada nową rodzinę, co się dzieje z pozostawionymi dziećmi? Jaki wzorzec pozostawia po sobie dla nich, szczególnie dla synów? Opinie badaczy są zgodne: synowie naśladują w życiu konfliktowych ojców, rozwód zaś to jeden z  najtrudniejszych kryzysów życiowych dla całej rodziny. Przecież dojrzałość ojca to także dojrzałość psychiczna i społeczna. O jakiej zatem dojrzałości tu mowa?

Psycholog Wojciech Warecki obawia się z kolei wizji elastycznego tworzenia wciąż kolejnych i kolejnych rodzin. Jawi mu się ona wręcz katastroficznie.

– Pewien znajomy profesor regularnie zmienia stanowisko na wyższe, samochód na droższy, a żonę na młodszą – opowiada. – A to nic innego jak dobrze znany z Grecji hedonizm. Wariant życia polegający na bezustannym spełnianiu własnych potrzeb wszelkiej maści. I co się okazuje? Otóż człowiek jest tak zrobiony, że zawsze jak już ma pieniądze, to chce ich więcej, a jak ma nową, ładną żonę, to szybko chce innej i tak dalej. Dlatego, jeśli zaczniemy już wspinaczkę po tych spiralnych schodach własnych pragnień, czeka nas jedynie męka. Bo spełnienie wszelkich potrzeb prowadzi do kompletnej pustki, braku wartości i bezsensu życia. Od dawna wiemy, że absolutne spełnienie jest jak nieograniczona suma pieniędzy – do szczęścia niepotrzebne. A rodzina to najlepszy wynalazek, jaki nam dano – podkreśla. I dodaje: – Nie wiem, czy ktoś to wydrukuje, ale uważam, że prostą receptą na udane życie jest przestrzeganie zasad dekalogu. Bóg nie wymyślił go przecież dla własnej wygody, ale po to, by nam było dobrze.

Marek, radca prawny z Rzeszowa, został tatą Hani grubo po pięćdziesiątce. Wygląda na dekadę mniej, choć w opalonej nawet zimą na złoto twarzy śmieją mu się tylko źrenice i kąciki ust. Resztę unieruchamia botoksowy lifting. Codziennie rano pokonuje truchtem trzy kilometry, je głównie kiełki, a wagi pilnuje jak oka w głowie. Zdecydowali się z  żoną na drugie dziecko, bo starsza córka dorosła, dom opustoszał, a oni, oddaliwszy się od siebie – jak mówi, chcieli poczuć się młodzi jeszcze raz. Czy się udało?

– Połowicznie – twierdzi. – Mam małe dziecko i dzięki temu czuję się jak młokos, ale w przedszkolu i tak wciąż słyszę „pańska wnuczka". Koledzy z pracy używają życia, podróżując po całym świecie. A ja? Wciąż biorę nowe zlecenia, bo mała wymaga nakładów. Myślę też o jej przyszłości. Przecież na ostatnie wywiadówki mogę już chodzić w pampersach – mówi poważnie.

Wojciech Eichelberger uważa, że to raczej kobiety decydują się na późne macierzyństwo, by w ten sposób zmobilizować siły witalne i się odmłodzić. Mężczyźni są tu, jak mówi, „pod  mniejszą presją", a późne ojcostwo bywa dla nich dużym kłopotem. Nowe obowiązki raczej ich nie odmłodzą, ale mogą  zmobilizować do większej dbałości o siebie i o własne zdrowie. Co więcej, zdaniem psychologa, późne ojcostwo, jak każde zamierzone i odpowiedzialne rodzicielstwo, może podnieść poczucie męskiej wartości.

– Potrzeba sukcesu reprodukcyjnego jest u mężczyzn uwarunkowana biologicznie. Im więcej dzieci, tym poczucie wartości bywa wyższe – mówi.

– Czy nowe dziecko może odmłodzić związek? Eichelberger: – To ryzykowna strategia. Szacunkowo gdzieś w  50 procentach się udaje. Ważne, by taka decyzja była uzgodniona z partnerem, bo inaczej, szczególnie w późnym wieku, jej skutki mogą być odwrotne do zamierzonych.

Czas króla, czas kochanka

Zdaniem Jacka Czerwieńca późne dziecko, podobnie jak medycyna estetyczna czy sport, nie sprawi, że życie się zacznie od nowa. To ułuda, bo upływ czasu da się oszukać tylko przez chwilę. Przypomina, że każdy etap życia ma swój czas, który trzeba przyjąć  z godnością, nie próbując zawracać tego, co minęło. A w życiu potrzebna jest szczypta akceptacji – także tego, co się nie udało. Inaczej wciąż żyjemy w  konflikcie z samym sobą, a, żeby go zażegnać, ślepo decydujemy się na przykład na późne dziecko czy wkładamy jakieś  inne „nowe ubranie". Ale to droga donikąd.

Psychoterapeuta  tłumaczy, że życie mężczyzny składa się z kilku etapów. Między innymi jest etap wojownika, gdy młody człowiek testuje własne granice, poszukuje wartości i tego, kim sam jest. Na tym etapie, sprawdziwszy się sam, musi  potwierdzić swoją wartość, by nie szukać jej później u  przyszłej partnerki. Potem nadchodzi czas kochanka, gdy dojrzewa na tyle, by skończyć poszukiwania. Bo nie tylko już czegoś potrzebuje, ale potrafi się z kimś podzielić tym, co ma.  Docenia piękno świata i wie, jaką rolę odgrywa w nim kobieta. Wtedy wybiera partnerkę, która mu odpowiada, i zostaje ojcem. Następny etap to czas króla, gdy mężczyzna jest w stanie w mądry sposób być głową rodziny, zapewnić jej stabilność i bezpieczeństwo, a w szerszym wymiarze pełnić inne funkcje, na przykład społeczne. Wreszcie etap mędrca dzielącego się swą wiedzą i doświadczeniem. Okresy te i wartości nakładają się na siebie i zazębiają. Ale żadnego nie przeżyjemy w pełni, gdy poprzedni nie zostanie zamknięty.

O ile motywy płodzenia późnych dzieci wydają się niektórym moralnie podejrzane, o tyle w samej relacji dziecka z ojcem w wieku dziadka plusy i minusy wydają się równoważyć.

Zdaniem Wojciecha Eichelbergera gorszych relacji z dzieckiem możemy się spodziewać po ojcu zbyt młodym, który bardziej musi walczyć o byt materialny niż stosunki z potomstwem. Późny ojciec jest tu w lepszej sytuacji. Bywa on bardziej doświadczony, zrównoważony, ma więcej czasu. Gorzej, gdy schorowany i zmęczony, wymaga opieki, co dla późnego potomstwa może okazać się obciążające. Inną, trudną konsekwencją jest prawdopodobieństwo, że stary ojciec może umrzeć, zanim dziecko dożyje dorosłości.

Choć, zdaniem psychologa, taka świadomość może sprawić, że młody  szybciej dorośnie i usamodzielni się.

Innego zdania jest Jacek Czerwieniec: – Owszem, doświadczenie i cierpliwość to ważny kapitał – przyznaje. – Ale jeśli on zostaje ojcem tak późno, to, co się z nim dzieje potem, gdy dziecko ma dziesięć czy więcej lat  i trzeba mu pokazać świat, a ja tak właśnie rozumiem rolę ojca? Czy będzie mu towarzyszył, gdy młody spróbuje sprawdzać się i ryzykować? Przecież do tego potrzebna jest dawka energii i zapału, a w późnym wieku jest jej w nas coraz mniej. Czy taki ojciec pojedzie na rowerze, pójdzie w góry, by być partnerem w wysiłku? Czy w ten sposób pozwoli sprawdzać własne granice, kiedy to w młodym rodzi się samoświadomość? Przy całym wsparciu i życzliwości wychowanie to przecież nauka latania – mówi. – Obawiam się, że relacja ze starym ojcem może przypominać relację dziadka z wnukiem, skądinąd również potrzebną. A taka zamiana ról stworzy cały galimatias pełny rozmaitych niedostatków.

Dr Elżbieta Napora badała w 2012 roku grupę samotnych ojców z synami. Okazało się, że starszy ojciec lepiej i bardziej satysfakcjonująco porozumiewa się z synem młodszym, poniżej 16 lat, a gorzej ze starszym. Wiąże się to, zdaniem badaczki, z  większą ilością samodzielnych decyzji i poznawaniem swoich możliwości przez dorastającego syna. Z jej badań wynika też, że lepszymi partnerami w relacji są starszy syn z młodszym ojcem niż młodszy syn z ojcem starszym.

Pomysł późnego ojcostwa bardzo podoba się za to Wojciechowi Wareckiemu, bo samą młodość postrzega jako czas, gdy nie tylko  mamy „pstro w głowie", ale żyjemy w  chaosie i destabilizacji. Przypomina, że akty przemocy wobec dzieci zdarzają się głównie w młodych rodzinach. Przywołuje też Abrahama i Sarę – stuletnich biblijnych rodziców, którym wiek wcale nie przeszkodził dobrze wychować syna Izaaka. Oburza go już sama sugestia, że zdziadziały ojciec może być obciachem w przedszkolu.

– Dziecko nie zwraca uwagi na stan wątroby czy nerek. A ojcostwo to rzecz duchowa i płynie z tego, co człowiek w środku ma – mówi Warecki. – Zresztą starość, podobnie jak młodość, to nic innego jak stany umysłu. Starość przychodzi wtedy, gdy człowiek nie ma już planów na przyszłość – tłumaczy. – Ojciec zaś, nawet po sześćdziesiątce, może być staranny, zaangażowany, kochający, bo będzie uważał dziecko za dar od Boga czy losu. Może mieć też więcej cierpliwości i... pieniędzy niż młody. Cóż z tego, że nie pobiega za piłką lub nie pójdzie w góry? Ale kto inny opowiedziałby dziecku fantastyczną historię?

W cienistej dolinie

Zdaniem Wojciecha Wareckiego starszy człowiek docenia wartość ojcostwa szczególnie dlatego, że ma już pojęcie o życiu i większą świadomość tego, jakie jest ono kruche. O takiej  relacji traktuje film Richarda Attenborough „Cienista dolina", oparty na biografii C.S. Levisa, autora m.in. „Opowieści z Narnii". Oto angielski profesor literatury, zatwardziały stary kawaler (Anthony Hopkins) gości u siebie amerykańską poetkę Joy Gresham (Debra Winger), z którą dotąd przyjaźnił się korespondencyjnie.

Kobieta przyjeżdża z synem. By mogła zostać w Anglii, zawierają małżeństwo funkcjonujące z początku tylko na papierze. Ich życie toczy się leniwie, dopóki jeden dzwonek telefonu w kilka sekund nie zmiecie go w proch. Ona dowie się wtedy, że jest śmiertelnie chora. A on, zdawszy sobie sprawę, że ją kocha, podejmie rolę ojca dla jej dziecka. I, mimo że nie ma w tym zakresie ani wiedzy, ani doświadczenia, w niespodziewany dla siebie sposób zbuduje świetną relację i spełni się znakomicie.

Warecki twierdzi, że to nie moda na późne ojcostwo, ale właśnie jej krytykowanie wiąże się z wszechobecnym kultem młodości. Powołuje się na badania, z których wynika, że mamy najwyższą w Europie reprezentację młodych ludzi w mediach. Starych zaś pokazuje się niechętnie, głównie w roli „kwiatka do kożucha", narzekających i niezadowolonych.

Dla odległej od psychologii genetyki wiek ojca jest kwestią ambiwalentną. Działa tu bowiem kilka przeciwstawnych mechanizmów, dzięki którym starszy mężczyzna ma, zdaniem profesora Stanisława Cebrata, genetyka z Uniwersytetu Wrocławskiego, tylko nieco mniejsze szanse na zdrowe potomstwo niż młody. Z jednej strony, jak mówi, defekty genetyczne, wbrew stereotypom, częściej mogą być przenoszone przez mężczyzn niż przez kobiety. A to dlatego, że powstają one podczas produkcji nasienia, gdy przy podziałach komórek replikuje się informacja genetyczna. U mężczyzn zaś do takich podziałów dochodzi bez porównania częściej niż u kobiet, bo produkują oni miliony plemników wykorzystywanych w jednym wytrysku, podczas gdy komórek jajowych wytwarzanych jest znacznie mniej. Oznacza to także, że im mężczyzna starszy i dłużej produkuje nasienie, tym liczba powstałych defektów może być większa.

Z drugiej strony nie wygląda to jednak tak groźnie, jak brzmi. Okazuje się bowiem, że liczba plemników jest tak duża, że podlegają one bardzo ostrej selekcji, a te wadliwe są zwykle eliminowane. Innym mechanizmem obronnym jest wybór komórki jajowej, do której mają szanse dotrzeć tylko dobre, zdrowe plemniki poruszające się szybko i sprawnie.

Dlaczego natura nie postawiła mężczyźnie granicy prokreacji i przynajmniej w teorii pozwoliła mu zostawać ojcem właściwie do śmierci?

– Oto kolejny mechanizm – podsumowuje profesor Stanisław Cebrat. – Jeżeli mężczyzna zdołał osiągnąć sześćdziesiątkę, to został wypróbowany przez środowisko – przeżył. A zatem jego struktura genetyczna musi być  dobra i mocna. Przecież dopiero teraz żyjemy tak długo. Sto lat temu osiągaliśmy ledwie półwiecze.

Tabloidy lansują modę na późne ojcostwo reklamowane jako spełnienie życia – świadome i dojrzałe. A młodzi duchem, świeżo upieczeni ojcowie z  zachwytem rozprawiają o szczęściu z kołyski. Na kolorowych okładkach wzruszony Ryszard Kalisz tuli w ramionach maleńkiego synka. W telewizjach śniadaniowych Adam Michnik wychwala nowo odkryte uroki opieki nad niemowlęciem.

I niby łza się w oku kręci, że to natura tak się pomyliła, powołując do prokreacji ludzi młodych, a, co gorsze, za nic mając gender i płonące staniki, tylko nad kobietami ustawiła dziecioodporny sufit menopauzy. Ale za łzą  pojawia się wątpliwość: czy naprawdę zarządzanie zmianami pieluch może sprawić przyjemność mężczyźnie w wieku mędrca? Czy aby nie stoi za tym jednak coś z zupełnie innej bajki?

Z doświadczeń psychologów wynika, że scenariuszy późnego ojcostwa może być wiele. A część z nich nie ma nic wspólnego ani z chęcią, ani z suwerenną decyzją posiadania potomka, choć i takie przypadki ponoć się zdarzają. Szczególnie wtedy, gdy ów mężczyzna pozostawał jak dotąd bezdzietny. Znacznie częściej decyzją taką kieruje miłość, frustracja albo i jedno, i drugie. Posiadanie młodej kochanki czy żony, wola przełamania kryzysu wieku średniego lub starsza niż portret Doriana Graya próba zawrócenia czasu ku wiecznej młodości. Pozostałe wypadki można uogólnić,  twierdząc, że współcześnie dojrzewamy później, a w młodości mamy inne priorytety. I nawet trzydziestolatkom niespieszno dziś do rodzicielstwa.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów