Nie czekając dłużej na wezwanie, wyruszam do swego pułku. 24 godziny w pociągu – ujechaliśmy nie więcej jak 30 kilometrów. Zbombardowane tory. Dalej jadę rowerem wyfasowanym na jakiejś stacyjce. Łuny pożarów. Zatłoczone wozami drogi. Przejazd nocą przez płonący Międzyrzec, dniem przez bombardowaną Białą Podlaską. Nurkujące nad szosą niemieckie bombowce. Uskoki na pole, w kartofliska. W rowach przydrożnych trupy koni i ludzi. Mężczyzna w kałuży krwi, z twarzą jakby oksydowaną spalinami bliskiego wybuchu. Dziecko z odłupanym z czoła kawałkiem czaszki. Przed Brześciem nocleg w wiejskiej szkole. Palący wstyd pod pełnym pogardy spojrzeniem młodej nauczycielki, pytającej: „Dlaczego pan ucieka, panie poruczniku? Gdzie pan zostawił swoich żołnierzy?"
Ostatni etap z Kowla do Łucka w wojskowej ciężarówce. W Łucku koszary zbombardowane, puste. Nie ma nawet wartownika przy bramie. W jednym z budynków znajduję kapitana, którego znam z widzenia. On mnie też. Siedzi przy telefonie. Wita mnie jak zbawienie:
– Przedwczoraj pułk wymaszerował do Włodzimierza. Pełnię tu służbę sam, od 36 godzin, bez chwili odpoczynku. Przekazuję ją panu.
Wyciąga się na łóżku polowym i momentalnie zasypia. Odbieram pierwszy telefon. Dzwoni komendant posterunku policji w Kiwercach. Na polu na północ od Kiwerzec lądował przymusowo polski samolot. Pilot Leopold Skwierczyński pieszo dotarł do posterunku. Nie ma benzyny. Prosi o pomoc. Jaki niezwykły przypadek! Lopek Skwierczyński, aktor, nasz współlokator z ulicy Narutowicza w Łodzi!
Dyżurny telefonista informuje mnie, że na miejscowym lotnisku nie ma nikogo. Hangary spalone, pole przeorane bombami. W mieście są jakieś oddziały wojskowe, ale w przemarszu. Nie ma z nimi łączności telefonicznej. W starostwie i w urzędzie wojewódzkim nikt nic nie wie. Wreszcie uzyskuję połączenie z komendantem obrony przeciwlotniczej. Przekazuję mu meldunek. Ma do dyspozycji samochód, benzynę zaraz wyśle.
Ranek 14 września przynosi próby opanowania chaosu. Generał Skuratowicz obejmuje dowództwo garnizonu, mianuje pułkownika Haberlinga komendantem miasta. Prócz mnie przydziela mu do dyspozycji dwóch młodszych oficerów zawodowych i dwóch rezerwistów. Jednym z nich jest miejscowy prokurator Krzywiec. Komenda miasta zajmuje budynek Funduszu Pracy przy ulicy Kordeckiego. Generał przydziela nam jakiś zabłąkany pluton pod dowództwem sierżanta do służby wartowniczej. Przechodzące przez miasto oddziały przekazują nam wziętych do niewoli Niemców, przeważnie lotników. Wkrótce jest ich około 40. Roboty jest coraz więcej. Uciekinierzy proszą o zakwaterowanie. Oficerowie domagają się wyżywienia i pieniędzy na wypłatę żołdu dla swoich żołnierzy. Policjanci przyprowadzają podejrzanych o szpiegostwo. Towarzyszą im rozfanatyzowani świadkowie. Ktoś zaświecił latarkę elektryczną na rozkopanej ulicy – dawał znaki niemieckim lotnikom! Ktoś został przyłapany przy krótkofalówce – po sprawdzeniu okazuje się, że jest to zwykły odbiornik. O spaniu nie ma mowy.
17 września odbieram meldunek: wojska sowieckie przekroczyły granicę wschodnią, zajęły Zdołbunów, zbliżają się do Równego. Przekazujemy meldunek generałowi Skuratowiczowi. Rozkazuje połączyć się telefonicznie z naczelnym dowództwem w pałacu Janusza Radziwiłła w Ołyce. W naczelnym dowództwie nikt się nie zgłasza do telefonu. We Włodzimierzu Wołyńskim nikt nie odpowiada. Łączymy generała z Kowlem, z pułkownikiem Leonem Kocem, który też nie otrzymał żadnych rozkazów, ale nawiązał łączność z generałem Sosnkowskim, prowadzącym zgromadzone pod swoimi rozkazami oddziały z rejonu Przemyśla na Lwów. W Łucku zderzają się teraz dwie fale wycofujących się polskich jednostek wojskowych, taborów i uchodźców – z zachodu i ze wschodu.
Generał Skuratowicz wydaje rozkazy. Wyprowadza wszystkie zdolne do walki oddziały w kierunku na Horochów i Radziechów z zamiarem doprowadzenia ich do generała Sosnkowskiego. Komenda miasta ma pozostać jak najdłużej na miejscu z zadaniem zabezpieczenia mostów na Styrze, kierowania wszystkich uzbrojonych oddziałów w ślad za generałem Skuratowiczem, spychania taborów z głównych szos na boczne drogi oraz ochrony ludności i tysięcy zapełniających miasto uciekinierów przed rozpoczynającą się grabieżą, a jeńców niemieckich przed samosądem.