–?Jest niestety na ten temat pewna teoria, ale o tym za chwilę. Zastanówmy się, jak to możliwe, że człowiek, który tydzień temu chodził na spacery do lasu, dziś wygląda tak, że doświadczony prokurator wziął go za stary, niemiecki szkielet.
Uśmiechnęła się do niego na znak, że co prawda była to złośliwość, ale przyjacielska. I podeszła do stołu. Oprócz stojącego na gazie gara z rosołem znajdowały się na nim jeszcze cztery pojemniki, dwa stalowe i dwa z szarego plastiku. Oraz otwarty laptop z wygaszonym ekranem, który stał w jednym rządku z pojemnikami, jakby bardzo chciał udawać jeden z nich.
–?Naukowa prawda wykuwa się w ogniu eksperymentów – powiedział niskim głosem Frankenstein. – A stoją za nią nie papier i ołówek, tylko rozżarzone węgle, miech i siła kowala.
–?I siła umysłu, rzecz jasna – uzupełniła Jagiełło, a że stała tyłem do Szackiego, niestety nie mógł zobaczyć jej miny.
Podniosła pokrywkę stalowego gara.
–?Oto obiekt naszych eksperymentów – powiedziała.
Prokurator nachylił się, w środku było dużo czerwonego mięsa i białych kości. Spojrzał pytająco.
–?Ja i moje mopsy jesteśmy stałymi klientami u rzeźnika – powiedział Frankenstein. – Od ręki załatwił to, co chciałem. Golenie cielęce ze stawami kolanowymi, mięsem i skórą, żebyśmy mieli wszystkie tkanki do obserwacji.
Frankenstein, mopsy i ich ulubiony rzeźnik. Szacki pomyślał, że to brzmi jak tytuł współczesnej powieści, w której dużo się gra formą, a autor wymyśla polszczyznę na nowo.
–?Wie pan, co to są trupie farmy? – spytała Jagiełło.
–?Na ogrodzonym obszarze zostawia się zwłoki i obserwuje, jak postępuje rozkład w zależności od szerokości geograficznej, temperatury, pogody, pory roku. Nieocenione przy późniejszym oznaczaniu czasu zgonu w miejscu zdarzenia.
Pokiwała głową z aprobatą.
–?„Trupia farma" to nazwa potoczna, oficjalnie nazywa się to ośrodek badań antropologicznych. Pracowałam pół roku w Tennessee, gdzie działa najstarsza farma. Co ciekawe, nigdy nie narzekają na brak zwłok. Większość zostaje przekazana przez rodziny dla celów naukowych, u nas niestety nie do pomyślenia. Tam sporo osób składa oświadczenie, że chcą, aby ich zwłoki zostały zjedzone pod krzakiem przez robaki dla dobra nauki.
Postukała palcem w jeden z garów, był to jakiś laboratoryjny sprzęt, wystawało z niego kilka kabli i kilka wskaźników. Wieczko było szczelnie zamknięte motylkowymi śrubami. Z niewiadomych dla Szackiego przyczyn pojemnik lekko drgał.
–?I właśnie od robaków zaczniemy.
–?Larw – poprawił Frankenstein z belferską manierą.
–?Larw pani lucilii caesar, po naszemu padlinówki cesarskiej, muchówki z rodziny plujkowatych. Kojarzy pan na pewno budzące wstręt głośno bzyczące bydlę z zielonym odwłokiem. Bardzo pożyteczna mała sprzątaczka, która w szybkim tempie zje wszystko, co szpeci krajobraz. Odchody, padlinę, jakieś śmierdzące resztki organiczne. Ludzie powinni jej pomnik wystawić, zamiast odwracać się z obrzydzeniem. Lucylka składa jaja w padlinie, z jaj wykluwają się larwy, jedzą obfity posiłek i zamieniają się w poczwarkę, z której potem wychodzi mucha. Najbardziej interesują nas larwy, ponieważ to one ucztują na martwej tkance. Są genialnymi smakoszami. – Jagiełło wypowiadała się ze szczerym zachwytem i przez chwilę Szacki myślał, że to ironia, ale nie, jej zachwyt był zupełnie serio. – Zjedzą wszystko, co martwe i gnijące, ale nie ruszą żywej, zdrowej tkanki. Dlatego wykorzystuje się je do oczyszczania chorych ran.
–?Potrafią w tydzień zjeść człowieka do suchych kości? –?zapytał, bojąc się, że resztę dnia spędzi, słuchając wykładu z entomologii.
–?Teoretycznie tak, ale trzeba sobie zadać trochę trudu. Lucilia składa w padlinie około stu jaj, z których po kilku godzinach wychodzą żarłoczne larwy. Tyle tylko że zanim te larwy zamienią się w muchy, minie dziesięć dni. Więc jeśli mamy mało czasu, musimy mieć na początku dużo owadów.
Wyobraźnia Szackiego przełożyła to na praktyczny język kryminalistyki.
–?Na przykład miesiąc wcześniej wrzucamy gdzieś kawał świni, czekamy, aż się zlecą muchy, a potem zamykamy towarzystwo i czekamy, aż się dwa razy wymieni pokolenie, dorzucając mięsa w razie potrzeby. Prosta matematyka. Nawet zakładając umieralność na poziomie pięćdziesięciu procent, na początku wystarczy dziesięć much, żeby w następnym pokoleniu mieć pięćset, a w kolejnym dwadzieścia pięć tysięcy.
–?Tak jest. Jeśli potem dorzucimy tam ludzkie zwłoki, zżerać je będzie kilkadziesiąt tysięcy larw, wystarczy, żeby w kilka dni zrobić porządek. Do tego pojemnika – Jagiełło położyła dłoń na stalowej kadzi – trafiło wczoraj kilo cielęciny z kością i dziesięć much.
Przerwała, zauważając jego minę. Miał nadzieję, że pośród wielu talentów pani Jagiełło nie ma telepatii, bo właśnie wyobrażał sobie, jak razem z profesorem polują przy leśnym parkingu na muchy padlinówki, chodząc na czworakach wokół ogromnego gówna jakiegoś odżywiającego się karkówką tirowca.
–?Założyliśmy – podjęła po chwili – że jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, to zadbał też o odpowiedni klimat. Im wyższa wilgotność i temperatura, tym większa szansa przetrwania dla jajeczek i tym bardziej żywotne larwy. Dlatego utrzymujemy w tym garczku sprzyjające warunki. Proszę spojrzeć na efekt po zaledwie kilku godzinach. – Odkręciła motylki na pokrywie i skinęła na niego.
Podszedł niechętnie, nie cierpiał robali.
Jagiełło otworzyła wieko, ze środka od razu wylazła tłusta, lśniąca na zielono mucha, wyglądała na zmęczoną. Próbowała odlecieć, ale opadła na blat obok garnka jak pijana i niemrawo poszła dalej. W tej samej chwili z impetem spadła na nią zwinięta gazeta. Szacki drgnął, nie spodziewał się tego.
–?Królowa matka nie będzie nam już potrzebna – powiedział zimno Frankenstein, zabierając gazetę. Na blacie został mokry ślad.
Szacki nachylił się nad garem i wstrzymał oddech, ale i tak straszny smród zepsutego mięsa zaatakował wszystkie jego receptory węchowe. Żołądek podszedł mu do gardła. Wnętrze gara tętniło życiem. Setki szarawych larw wiło się szaleńczo, jakby walcząc o dostęp do padliny, efekt był taki, że wystająca z cielęciny biała kość drgała jak w konwulsjach. Było to naprawdę obrzydliwe.
Jagiełło sięgnęła głęboko do gara, fartuch podjechał w górę jej ramienia, ale nie odsłonił żadnego innego kawałka garderoby. Z błyskiem ciekawości w oku włożyła rękę w kłębowisko larw i wyciągnęła cielęcinę, drugą dłonią otrzepała mięso z tłustych robaków. Jeden wylądował na marynarce Szackiego. Prokurator zrzucił żyjątko paznokciem.
–?I co pan sądzi? – zapytała.
–?Jeśli faktycznie ktoś zadał sobie wcześniej trud i wyhodował w jakiejś jamie stada much, w co wątpię, to może być to. Jak na kilogram cielęciny, wiele tego nie zostało. – Faktycznie z kości zwisały tylko resztki mięsa. – A pani co sądzi?
–?Sądzę, że ten eksperyment mi się przyda do pracy, ale panu nie pomoże.
–?Dlaczego?
–?Dlatego że larwy lucilii pięknie obgryzają kości, ale zostawiają tkankę łączną. Co oznacza, że gdyby to one rozprawiły się z naszym pacjentem, kości ciągle byłyby połączone stawami i ścięgnami. Zamiast kupy suchych kości mielibyśmy kościotrupa, eksponat na wystawę osobliwości.
–?Swoją drogą trzeba będzie zrobić coś takiego, jak dostaniemy jakiegoś młodego trupa – wtrącił Frankenstein. – W starym stawy są już zwyrodniałe, na nic się nie przyda. Piękna pomoc naukowa będzie.
Pani doktor uśmiechnęła się promiennie do swojego mentora. Cóż za pyszny pomysł!, mówił jej wzrok.
Szacki nie skomentował. Fakt, że państwo powierzyło edukację młodzieży wariatom, był oczywiście niepokojący, ale kodeks nie przewidywał za to sankcji.
–?Niestety z tego samego powodu padł eksperyment australijski – powiedziała, wrzuciła mięso z powrotem do gara, rękawiczki do kosza i podeszła do komputera. – Poprosiłam znajomego, żeby kawałek cielęciny podrzucił do mrowiska mrówek ognistych, czyli solenopsis invicta. Dość paskudny, wszystkożerny insekt. I wcale nie taki trudny do zdobycia. Przyznaję, że rozprawiły się z obiadem znacznie szybciej i czyściej niż larwy. Rach-ciach, nawet zaśmierdzieć nie zdążyło. Zjadły też skórę, kostkę wylizały do czysta. – Kliknęła, na ekranie w małym oknie widać było lekko rozpikselowany obraz z kamery internetowej, małe czerwone mrówki krzątały się wokół kawałka kości. – Byłoby pięknie, gdyby nie to, że znowu chrząstki okazały się dla naszych maleństw ciężkostrawne.
Zamknęła komputer, podeszła do gara z rosołem, zamieszała.
–?Hipoteza trzecia: mos teutonicus.?Szacki spojrzał pytająco.
–?Myślałam, że prawnicy znają łacinę.
–?Znają. – Szacki wyprostował się, też chciał być tym robiącym wrażenie. – Mos teutonicus to po polsku „niemiecki zwyczaj". Tylko nie rozumiem, jaki ma związek z rozkładem zwłok.
–?Akurat w tym wypadku przetłumaczyłabym słowo „zwyczaj" jako „obrządek". Germańscy rycerze wymyślili to w czasie krucjat, żeby nie chować wysoko urodzonych na ziemi niewiernych. Kiedy pryncypał zmarł, dzielili go na części, gotowali dotąd, aż ciało oddzieliło się od kości, i zabierali kości na Północ, gdzie urządzano pochówek.
–?Kroniki milczą na temat tego, co działo się z mięsem – wtrącił Frankenstein. – Ale być może w obozie był to dzień obfitej kolacji. Warto wspomnieć, że sam król Francji, Ludwik IX Święty, został po śmierci ugotowany w Tunisie, na dodatek w winie. Jakieś jego rosołowe kości ciągle można oglądać w relikwiarzach, nie pamiętam gdzie...
–?Niestety to też ślepa uliczka. – Jagiełło wyciągnęła szczypcami z gara białą cielęcą goleń, trzymały się jej resztki rozgotowanego, szarego mięsa. – Z wielu przyczyn. Przede wszystkim zwłoki raczej nie zostały podzielone, musiałby to zrobić doświadczony chirurg, żeby na kościach nie zostały żadne ślady. A trudno wyobrazić sobie kocioł tak ogromny, żeby włożyć tam w całości dorosłego faceta, by gotować go przez wiele dni.
–?Tak długo?
–?Żeby rozpuścić chrząstkę. A i tak wątpię, by udało się ją rozpuścić do końca. Może gdyby kocioł był hermetycznie zamknięty, gdyby ciśnienie zwiększyło temperaturę.
–?Za dużo „gdyby".
–?Właśnie. Poza tym zawsze by coś zostało, co trzeba by albo opalić palnikiem, albo zeskrobać. Tak czy owak, zostałyby ślady. Resztki mózgu trzeba by wyskrobać z czaszki. Niestety musimy porzucić to eleganckie rozwiązanie.
Delikatnie włożyła kość z powrotem do bulgoczącego wywaru. Szacki pomyślał, że stary profesor powinien się teraz pojawić z włoszczyzną.
–?Ale ma pani jeszcze jakieś hipotezy? – zapytał.
–?Niestety jest pewna teoria.
–?Dlaczego niestety?
–?Za chwilę. Tymczasem możemy płynnie, dosłownie płynnie, skreślić hipotezę czwartą, czyli kwas. Oglądał pan „Rewers" Lankosza? Janda rozpuszcza tam Dorocińskiego w kwasie solnym, czyli po naszemu chlorowodorowym. A potem kosteczki grzebie na mieście. Postarali się jak zwykle scenarzyści w polskim filmie, ponieważ kwas rozpuszcza wszystko, z kośćmi włącznie.
–?Szkoda – powiedział Szacki. – Obrót kwasem solnym jest kontrolowany z uwagi na możliwość wykorzystania w produkcji narkotyków, łatwo byłoby namierzyć nabywcę.
–?Dlatego użyłbym raczej kwasu nadchlorowego – wtrącił Frankenstein. – Bardziej żrący, silniej działa, jedyny problem to toksyczne opary.
Prokurator Teodor Szacki nie skomentował, czekał na ciąg dalszy. Zaczynał się obawiać, że siedzi tutaj tylko po to, żeby na koniec się dowiedzieć, że niestety, nie mają drodzy naukowcy pojęcia, jak to możliwe, że w tydzień ktoś przekształcił spacerującego po lesie faceta w rozlatujący się szkielet.
–?Proszę – powiedziała Jagiełło i wręczyła mu suchy kawałek starej kości.
–?Co to? – zapytał.
–?Dwie godziny temu to była śliczna cielęcina – wyjaśnił Frankenstein. – Różowa, pachnąca, może nie sznyclówka, ale gulasz by pan zrobił.
Prokurator Teodor Szacki wpatrywał się w pokazaną mu kość jak paleontolog w szczątki nieznanego dotąd nauce dinozaura.
Zygmunt Miłoszewski (ur. 1976) jest jednym z najpopularniejszych polskich autorów literatury kryminalnej. Jego powieść „Bezcenny" opowiadająca o zaginionym obrazie Rafaela skradzionym przez Niemców z polskich zbiorów w czasie wojny była jednym z największych bestsellerów ubiegłego roku. Popularność przyniosła pisarzowi seria powieści z cyklu o prokuratorze Teodorze Szackim: „Uwikłanie" (2008) i „Ziarno prawdy" (2012). Pierwszą z nich na ekran przeniósł Jacek Bromski, drugą w reżyserii Borysa Lankosza wkrótce zobaczymy na ekranach