Piękne umysły

Co najmniej od czasów romantyzmu utarło się łączenie geniuszu z szaleństwem. Nie zawsze bywa tak ciężko – ale najwyraźniej za jasne postrzeganie prawdy często przychodzi zapłacić wysoką cenę.

Aktualizacja: 11.04.2015 13:04 Publikacja: 10.04.2015 03:01

Scena z filmu „Teoria wszystkiego": promotor Stephena Hawkinga, fizyk Dennis Sciama, rozdaje swoim doktorantom kartki z zestawem zadań do rozwiązania. – To oddzieli mężczyzn od pętaków – zapowiada groźnie. Na następnym spotkaniu zbiera rozwiązania i szydzi z nich bez litości. Hawking, który o zadaniach zwyczajnie zapomniał, jak zwykle się spóźnia. Wręcza profesorowi rachunki nabazgrane na odwrocie kolejowego rozkładu jazdy. – Jednego nie zdążyłem – tłumaczy. Sciama przegląda obliczenia i mina mu rzednie: najbardziej leniwy doktorant w grupie, najgorzej rokujący, przeszedł próbę jako jedyny. Ale też Hawking miał po swojej stronie atut niebagatelny – był geniuszem.

Dwa wyświetlane ostatnio na naszych ekranach filmy poświęcone są dwóm geniuszom XX wieku. W „Grze tajemnic" widzimy epizod wojenny z życia Alana Turinga, twórcy podstaw informatyki, natomiast „Teoria wszystkiego" opowiada o Stephenie Hawkingu, astrofizyku na wózku inwalidzkim, który zdążył stać się światową ikoną. Obydwa dokonania wybijają się z zalewu filmowej pulpy, gdzie z upodobaniem relacjonuje się przygody morderców, gangsterów, dilerów, płatnych zabójców i podobnych im rzeźników. Na tym tle szlachetne zmagania o odczytanie szyfrowanych komunikatów wroga podczas II wojny światowej czy prace nad przeniknięciem fenomenów wszechświata stają się cenną odmianą. Nie żeby była to wyraźna tendencja we współczesnym kinie, na to mamy za mało przykładów, ale wespół z „Pięknym umysłem" z 2001 roku można zaliczyć rzeczone filmy do nurtu „geniusz story", który oby miał więcej tak udanych realizacji.

Bohaterami wymienionych tytułów są przedstawiciele nauk ścisłych. Jak wiadomo, w naszych czasach pracuje większość fizyków, którzy działali na ziemi kiedykolwiek; w tej armii oprócz zwykłych, niczym niewyróżniających się robotników nauki zdarzają się indywidualności, które doprowadzają do przełomów. To im zawdzięczamy progres w nauce. Bohater „Pięknego umysłu" John Nash jest matematykiem, podobnie jak Alan Turing. Hawking zajmuje się astrofizyką i kosmologią, pracuje nad połączeniem teorii kwantowej z grawitacją, gdzie bez zawiłej i nieprzyjemnej matematyki nie ma wstępu. Wydaje się, że dokonania ścisłowców są bardziej spektakularne, a ich postaci ciekawsze do przedstawienia na ekranie.

Z filmów poświęconych wielkim naukowcom starszych generacji warto wymienić „Einsteina" z 2010 roku oraz „Miłość i ewolucję" z 2009. Pierwszy, jak sam tytuł wskazuje, opowiada o twórcy teorii względności, drugi zaś cofa się aż do XIX wieku, kiedy Karol Darwin formułował teorię ewolucji. Filmy te może nie dorównują wymienionym wcześniej, ale pokazani w nich fizyk i biolog należą do najpotężniejszych umysłów, jakimi dysponowała ludzkość. Jeśli ktoś zasługuje na miano geniuszy, to z całą pewnością ci dwaj.

Świat jest szyfrem

Film o Turingu „Gra tajemnic" obejmuje epizod z jego krótkiego żywota związany z łamaniem niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. „Piękna", wzdycha Turing, gdy pokazują mu zdobyty na Niemcach egzemplarz. O dokonaniach Polaków w łamaniu Enigmy nie ma w filmie ani słowa; inna sprawa, że Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski rozpracowali wersję maszyny z roku 1932, trójwirnikową. Po dodaniu przez Niemców czwartego wirnika liczba kombinacji Enigmy wzrosła niepomiernie; ponadto w okna zaglądała wojna, więc Polacy przekazali wyniki swoich prac Francuzom i Anglikom. W Wielkiej Brytanii utworzono specjalny ośrodek kryptologiczny w Bletchley Park, gdzie pod wodzą Alana Turinga łamano zabezpieczenia niemieckich szyfrów.

Oczywiście Bletchley dysponowało polskimi osiągnięciami, ale nie ma pewności, że Turing z nich skorzystał – miał zwyczaj nie przejmować się cudzymi rozwiązaniami i atakował problem od zera, po swojemu. Od początku jako fanatyk maszyn był zwolennikiem poglądu, że walkę z niemiecką maszyną może wygrać tylko inna maszyna, którą należy zbudować. Od razu też przystąpił do jej konstruowania. W filmie widzimy urządzenie obliczające składające się z obracających się tarcz, które jednak nie daje wyników w czasie rzeczywistym. Aby przemielić miliony kombinacji, ów prapraprzodek dzisiejszych komputerów potrzebuje dni; przełomowa idea przychodzi w knajpie, gdzie mało towarzyski Turing zostaje zaciągnięty przez kolegów.

Z kolei „Teoria wszystkiego" obejmuje okres życia Stephena Hawkinga od studiów i doktoratu aż do zdobycia ogólnoświatowej sławy. Tuż przed doktoratem zdiagnozowano u niego stwardnienie zanikowe boczne, które objawia się zanikiem neuronów odpowiedzialnych za motorykę. Sam mózg, myślenie, na tym nie cierpi. „Twoje myśli się nie zmienią, ale ostatecznie nikt nie będzie wiedział, jakie są", ostrzega go lekarz. Widać, jak Hawking potyka się o własne nogi, jak z mozołem wspina się po schodach, jak siada na swym pierwszym wózku.

Tę stopniowo postępującą degradację znakomicie odegrał Eddie Redmayne, naśladując nie tylko ułożenie ciała Hawkinga w wózku i charakterystyczny grymas twarzy, ale także coraz bardziej niewyraźną mowę. Odkryciom Hawkinga, że czarne dziury parują, że wszechświat nie miał początku itp., towarzyszy dramat szwankującego organizmu, który coraz gorzej reaguje na komendy mózgu. Dzięki jednak pomocy żony i przyjaciół, dzięki ogromnej sile woli Hawking wygrał walkę o komunikowanie się ze światem. Nie umarł po dwóch latach, jak mu wieszczono, ale zdołał przekroczyć siedemdziesiątkę, po drodze stając się autorem głośnych prac naukowych, a także bestsellera „Krótka historia czasu", który uczynił go bogatym. „Nie znam człowieka o większej sile woli", powiedział o nim jeden z kolegów fizyków. Wielkim walorem tego świetnego filmu jest pokazanie środowiska naukowego z jego koryfeuszami: Dennisem Sciamą, Kipem Thornem czy Rogerem Penrose'em.

Podobnie znakomicie został zagrany przez Russella Crowe'a matematyk John Nash, postać cechująca się uporem i pogardą dla osiągnięć poprzedników. „Nabieranie ogłady towarzyskiej przychodzi mi z wielkim trudem", powiada. W początkowych partiach „Pięknego umysłu" nie kryje się z poczuciem megalomanii („patałachy" to jedno z łagodniejszych określeń, jakich używa wobec konkurentów). Jest typem, który w całej rozciągłości odpowiada definicji Roberta Oppenheimera: „Geniusz zna odpowiedź, zanim padnie pytanie". Bezkompromisowy, wierzący tylko w liczby, na pomysł swego życia wpada – trochę podobnie jak Turing – w knajpie, analizując strategie podrywu pięknej blondynki, która się tam pojawia.

Z biegiem czasu jednak pracujący na najwyższym poziomie umysł popada w stany schizofreniczne, Nashowi zdaje się, że widzi i rozmawia z fikcyjnymi osobami. Jedną z nich jest jego oficer prowadzący, dla którego rozszyfrowuje komunikaty sowieckiej siatki szpiegowskiej rozsiane po gazetach. Wnętrze jego gabinetu, a potem szopy w ogrodzie, gdzie skrycie kontynuuje badania, o ścianach obwieszonych wycinkami z gazet z poznaczonymi fragmentami, odnośnikami do nich itp., jest pięknym pod względem graficznym oddaniem chaosu, który opanował umysł właściciela. Nash widzi szyfry wszędzie, cały świat jest szyfrem, nie ma czasu na jego odczytanie, jeden człowiek nie jest do tego zdolny. Gdy dowiaduje się o swej chorobie, postanawia nie wracać w łapy medyków, którzy częstują go uderzeniami prądu, tylko sam opracowuje metodę. „To zadanie, a każde zadanie można rozwiązać".

Do końca życia, jeśli wierzyć filmowi, widział owe zjawy, ale je ignorował; nawet w 1994 roku, kiedy odbierał Nagrodę Nobla z ekonomii, obserwowały z dala jego triumf.

Być może tajemnica sukcesu artystycznego tych filmów polega na tym, że każdy z nich powstał z materiału literackiego. „Gra tajemnic" została oparta na wydanej u nas biografii Andrew Hodgesa „Enigma. Życie i śmierć Alana Turinga", w której o polskim udziale w rozszyfrowaniu Enigmy jest więcej niż w filmie i która przedstawia także dzieło Turinga. Biografie Hawkinga ukazały się w Polsce co najmniej trzy; za podstawę „Teorii wszystkiego" posłużyła ta autorstwa żony Hawkinga, dzięki czemu widz poznaje sporo szczegółów z życia codziennego bohatera i jego rodziny. „Miłość i ewolucja" to ekranizacja „Annie's Box", biografii Darwina pióra jego prawnuka, natomiast „Piękny umysł" zrealizowano po wydaniu książki Sylvii Nasar, aczkolwiek film odbiega od dokładnych kolei życia Nasha.

Jak funkcjonuje geniusz

Geniusza poznaje się po sprawności i błyskotliwości, z jaką rozprawia się z problemami, wobec których inni stają bezradni. Ale i obserwując takiego z zewnątrz, niejedno można wywnioskować. Z reguły samotnik, odzywa się z rzadka. „Wszyscy drażnią mnie w równej mierze" (Nash). Niekiepski w autoanalizie: „Ludzie mnie nie lubią" (Nash). A nie lubią, ponieważ wygarnia im, co myśli, nie oglądając się na konwenanse. Sfera konwenansów jest zresztą dla niego doskonałą tajemnicą i czymś, na co nie zważa. Przejawia się to głównie w kontaktach z płcią przeciwną: „Nie wiem, co się mówi, kiedy się chce kobietę zaciągnąć do łóżka, ale załóżmy, że już to powiedziałem" (Nash po raz trzeci). Reakcją damy jest policzek – działo się to bądź co bądź ponad pół wieku temu. Ale inna dama potraktowana podobnie bierze to za dobry dowcip – i ta zostanie jego żoną.

Arogancją wykazuje się także Turing, któremu podczas rozmowy na temat przyjęcia go do Bletchley wcale nie zależy na posadzie, a raz czy drugi wymknie mu się impertynencja. Do wojska miał stosunek niechętny; Hodges podaje, że kiedyś, będąc już w Bletchley, Turing zapragnął nauczyć się strzelania i w tym celu zgłosił akces do formacji militarnej. Po ukończeniu kursu stracił zainteresowanie, ale nadal ciągano go na parady i ćwiczenia. Wezwany przed oblicze oficera oświadczył, że przecież na pytanie, czy akceptuje prawo wojskowe, odpowiedział, że nie. Zszokowany oficer sprawdził w formularzu; istotnie, stała tam odpowiedź negatywna. To, co dla innych stanowiło czczą formalność, Turing potraktował serio.

Zagadką były dla niego stosunki międzyludzkie. Ktoś powiedział mu, że w jego zespole przydałoby się trochę luzu i wzajemnej sympatii; następnego dnia Turing zjawił się z torbą jabłek, które rozdał współpracownikom, i z wysiłkiem opowiedział dowcip. Problem sztywnych stosunków międzyludzkich potraktował z właściwą sobie powagą i zareagował jak na zadanie, z którym należy się uporać.

Geniusza można także poznać po sposobie żartowania i dowcipach, które rzuca. „Kosmologia jest to religia dla inteligentnych ateistów", tak Hawking czaruje Jane, osobę mocno wierzącą, zresztą przyszłą żonę. Kto się przebije przez opancerzenie geniusza, ma szanse dostać się do jego serca – bo do mózgu bez kompetencji naukowych wstęp jest utrudniony.

Nader ciekawie w omawianych filmach potraktowano kwestię wizualizowania problemów przy ich rozwiązywaniu. Nash, stojąc przed wielką tablicą w Pentagonie, na której wypisano sowiecki szyfr szpiegowski, od razu widzi asocjacje liczb, które mu się podświetlają. Liczby mówią do niego. Stoi tak dłuższy czas, rozwiązując zadanie w głowie. Po tym pokazie wychodzi bez słowa, zostawiając oniemiałych wojskowych. Hawking, naciągając sweter na głowę, zmuszony jest zaczekać na pomoc (jest już w zaawansowanej fazie choroby). Przez strukturę wełny widzi płonący kominek i nagle zdaje mu się, że to wnętrze czarnej dziury. Wiadomo, że filmowcy starają się pewne procesy pokazać przez obraz – ale metoda wizualizacji bywa z sukcesem stosowana przez bardzo zaawansowanych naukowców. Cała teoria względności oparta jest na wyobrażonych modelach i eksperymentach myślowych, którymi Einstein posługiwał się przez całe życie.

W biografii Richarda Feynmana, zatytułowanej nomen omen „Geniusz", znajdujemy fragment poświęcony wizualizacji: „Ci, którzy mieli okazję obserwować Feynmana w chwilach wytężonej pracy, byli pod silnym, wręcz niepokojącym wrażeniem fizycznego charakteru tego procesu, tak jakby mózg nie ograniczał się do szarej substancji, lecz angażował wszystkie muskuły ciała. Pewnego dnia sąsiad wszedł do pokoju Feynmana i zastał go leżącego na podłodze: pracował nad jakimś problemem, przewracając się z boku na bok". Feynman, uważany za najwybitniejszego fizyka XX wieku po Einsteinie, bez dyskusji zasługuje na film.

Geniusz jest przeważnie agnostykiem, Bóg ani go ziębi, ani grzeje. Mimo to w wypowiedziach geniuszy pojawia się dość często. W ostatnim zdaniu „Krótkiej historii czasu" Hawking zapewnia, że gdy dowiemy się, dlaczego wszechświat i my sami istniejemy, poznamy zamysł Boga. „Fizyk nie może sobie pozwolić, by jego obliczenia plątała wiara w istotę nadprzyrodzoną", usprawiedliwia się przed swą bardzo wierzącą żoną. „To argument nie przeciw Bogu, ale przeciw fizykom", odpowiada rezolutnie Jane. W pewnej dyskusji Hawking modyfikuje słynne słowa Einsteina o tym, że Bóg nie gra w kości: „Nie tylko gra, ale rzuca je tam, gdzie nie możemy ich znaleźć". Jak na człowieka niewierzącego jest to zadziwiająco bliskie religii podejście. O Bogu rozmyśla także John Nash: „Bóg musi być malarzem. W przeciwnym wypadku po cóż by stworzył tyle kolorów?", komentuje, przypatrując się pysznej amerykańskiej jesieni.

Całkowicie religijny charakter ma film „Miłość i ewolucja". Darwin bije się tu z myślami, czy opublikować swą teorię ewolucji, z której pozanaukowych konsekwencji zdaje sobie doskonale sprawę. Ci, którzy o niej wiedzą, nie pozostawiają złudzeń. „Zabiłeś Boga!", zaciera ręce Thomas Huxley, zajadły ateista, nazwany potem buldogiem Darwina, ktoś a la dzisiejszy Richard Dawkins. „Toczysz wojnę z Bogiem, ale jej nie wygrasz", przestrzega męża Emma Darwin, podobnie głęboko wierząca jak Jane Hawking. Sam Darwin latami cierpi na dolegliwości gastryczne na tle nerwowym; akt obrazoburstwa, którego ma się dopuścić, nie daje mu spokoju. W końcu arcydzieło jest gotowe, autor bierze stos kartek i kładzie przed żoną ze słowami: „Powinien to przeczytać boski przyjaciel". Emma czyta „O powstawaniu gatunków" przez całą noc; rano pakuje rękopis do wysyłki. – Niech Bóg wybaczy nam obojgu – wzdycha, ale nie zagradza książce drogi na rynek. Pierwszy nakład zostaje wykupiony jednego dnia.

Odrębna rasa?

Jak John Nash w swojej szopie łamie szyfry świata, tak Darwin w podobnym przybytku preparuje gołębie. Służący ukręca im łby, po czym gotuje w celu wypreparowania szkieletu. Smród, pierze, na sznurkach rozwieszone truchła. Droga do nieskazitelnego sformułowania teorii prowadzi przez setki i tysiące uśmierconych okazów różnych gatunków; w laboratorium przypominającym raczej księstwo czarownika wudu trwają dociekania, jak urządzony jest świat żywych istot na ziemi. Przy okazji niejako Darwin przeżywa śmierć ukochanej córki Annie; jej ducha widzi równie wyraźnie jak Nash swoich wyimaginowanych prześladowców.

Najsłabszy ze wspomnianych filmów, włoski „Einstein", przez trzy godziny w dość nudny sposób pokazuje żywot twórcy teorii względności. Ukazano go przez klisze zakorzenione w świadomości potocznej: rozwiany włos, spokojny charakter, gra na skrzypcach, nie waha się dobrodusznie ironizować w polemikach. Na przyjęcie wydane przez drugą żonę dla nielubianych berlińczyków schodzi we fraku i gaciach, co ma świadczyć o ekscentryczności. Pracując, rzuca się na kartki zapełnione wzorami, rozścielone na podłodze i rozwieszone po ścianach, mnie je w bezsilnej złości, zaczyna od nowa. Podobnie pracuje Nash wypisujący flamastrem schematy i kolumny wzorów na szybach okiennych.

Widz dopuszczony został jedynie do zewnętrznych okoliczności pracy geniusza, nie tłumaczy mu się, na czym polega jej sedno – ale tak jest w mniejszym lub większym stopniu również w pozostałych filmach. Sądząc po tych przykładach, geniusze nieprędko przestaną fascynować resztę ludzkości, która genialna nie jest. Ich nadludzkie zdolności umysłowe czynią z nich indywidua w rodzaju współczesnych magów, których należy podziwiać, ale trochę się ich bać. Skoro przyczynili się do wyprodukowania broni zmiatającej z powierzchni ziemi całe miasta, to nie wiadomo, do czego naprawdę są zdolni. To, że zajmują się tajemniczymi dla przeciętnego zjadacza chleba kwestiami, takimi jak początek wszechświata, kwantowanie grawitacji czy struktura czasoprzestrzeni, niczego nie zmienia. Być może jest to forma kamuflażu, choć zaklęcia formuł naukowych czy runy wzorów matematycznych, od których robi się ciemno przed oczami, i tak skutecznie blokują dostęp szerszej publiczności.

Czy wobec takiego dictum geniusze są odmieńcami ludzkości, odrębną rasą, która wykształciła się w jej łonie? W fantastyce naukowej istnieje odłam utworów poświęconych tytanom umysłu, rasie, która przyjdzie po homo sapiens, nazwanej homo superior. Obrazuje to doskonale powieść Johna Stapledona „Dziwny John", z której wynika, że osobniki takie, dzięki telepatii i nadludzkiemu intelektowi panujące nad otoczeniem, nie bardzo poczuwają się do komitywy z ludzkością. Dojrzewają wolniej, mają kłopoty z komunikacją i trudności z przyswajaniem ludzkiej diety, uświadamiają sobie własną odrębność i samotność, a ludzkość traktują jak antropolodzy z innej planety.

Nadludzkie cechy wywołują niekorzystne efekty uboczne: delikatność fizyczną, kalectwo. Nieraz „dziwne Johny" kończą w przytułkach dla obłąkanych. Zauważmy, że prawie każdy geniusz z naszej listy filmowej mieści się w tej definicji: Hawking pokręcony przez chorobę na wózku, Nash ulegający pewnej postaci schizofrenii, Turing zmagający się z własną pederastią, Darwin cierpiący na permanentny rozstrój żołądka. Jak gdyby genialność umysłu trzeba było okupić defektami fizycznymi organizmu.

Na razie jednak geniusze są chlubą społeczeństw, które ich wydały. Filmy o Turingu, Nashu, Darwinie i Hawkingu imponują pieczołowitością w podejściu do tematu, są realizatorskimi majstersztykami. W tym kontekście dziwi, dlaczego wolny kraj, na przykład Polska, nie poświęca własnym nielicznym geniuszom żadnej uwagi, nie próbuje ich lansować, chwalić się nimi przed światem w myśl zasady, że nie wypadliśmy sroce spod ogona, skoro mamy czy mieliśmy takich tytanów ducha. Nasi geniusze świadczą o nas. Nie tylko niosą żagiew postępu w nauce, ale czasem pomagają dobrą radą, jak Hawking odpowiadający na pytania podczas fety ku jego czci pod koniec „Teorii wszystkiego":

– Panie profesorze, mówił pan, że nie wierzy w Boga. Czy ma pan filozofię, która pomaga panu żyć?

– Nieważne, jak fatalne wydaje się życie, zawsze coś da się zrobić – odpowiada Hawking ze swego tronu.

Autor jest pisarzem SF, krytykiem i publicystą, specjalizuje się w tematyce naukowej i cywilizacyjnej

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy