Sztuka w strefie cienia

Są nacje, które z cieni tworzą całe spektakle, a tradycja tworzenia takich przedstawień sięga paleolitu.

Publikacja: 29.05.2015 03:01

Sztuka w strefie cienia

Foto: AFP

Większość sądzi, że sztuka to rzecz materialna. Otóż zdarzają się przypadki kreacji bezcielesnych, które pomimo swej nienamacalnej postaci przynoszą materialne zyski. Nie, nie piję do Amber Gold. Myślę o twórczości z udziałem cieni. Nie, nie mam na myśli niewidzialnego (dla ogółu) gremium decydującego o przetasowaniach na rynku sztuki. Nie zamierzam też dowodzić, że jesteśmy artystycznymi cieniasami – bo choć z kasą u nas cienko, umiemy z ubóstwa zrobić cnotę, za co dostaliśmy wyróżnienie na tegorocznym weneckim Biennale Architektury.

Mówię o obrazach malowanych cieniami. Dosłownie. Są nacje, które z cieni tworzą całe spektakle, ba! zrobiły z tego zjawiska narodową sztukę: Chiny, Jawa, Japonia i inne kraje Dalekiego Wschodu. Ten gatunek pojawił się w sposób naturalny jako konsekwencja dostępnej każdemu obserwacji. Tradycja cienistych przedstawień sięga paleolitu. Prawie wiek temu odkryto w górach Tassili na Saharze sceny polowania wyobrażonego tak, jakby to był teatr cieni. Na chropawej, nierównej ścianie jaskini przesuwa się korowód myśliwych goniących za zwierzyną. Układ płaskich, jakby wyciętych sylwet oddaje dramaturgię zmagań; gesty polujących i ruchy uciekających są wystarczająco wymowne, żeby odtworzyć przebieg wydarzeń.

Profil i tęsknota

Cienisty rodowód mają też profilowe figury w ceramice starożytnej Grecji. Co więcej, grecka legenda przywołana przez Pliniusza Starszego w „Historii naturalnej" wyprowadza z cienia wynalazek malarstwa i płaskorzeźby: pewna zakochana dziewczyna obrysowała na murze cień profilu ukochanego – żeby utrwalić jego obraz. A niby skąd wzięły się ludowe papierowe wycinanki, te wszystkie kurpiowskie kogutki i tańcujące ludzieńki? Z cieni. A tyrolskie sylwetowe scenki rodzajowe, dziewczątka z myśliweczkiem? A profilowe podobizny turystów na Montparnasse czy Montmartre, na poczekaniu wystrzygane przez domorosłych artystów? Wszystko to pochodne cienia. I światła, i życia...

Każde dziecko w pewnym momencie odkrywa nieustępliwą obecność ruchomej, przyklejonej do stóp plamy; spostrzega, że ten kleks naśladuje jego ruchy i gesty, zachowując jednak pewną niezależność – to wydłuża się bez dania racji, to znów się kurczy do lilipucich rozmiarów. Znaczy, jest plastyczny. Czy da się go okiełznać, podporządkować sobie jego kształt?

Ponad 30 lat temu Ewa Kuryluk namalowała szczególny autoportret – ukazała siebie widzianą z góry, w dziwacznym skrócie, zgiętą niemal do ziemi i obrysowującą konturem własny cień. Dalsza jej twórczość niejako wynika z tego eksperymentu – wielometrowe instalacje z miękkich tkanin pokrywają płaskie sylwety obrysowywane cienką linią. Mniej więcej w tych samych latach Józef Robakowski i Andrzej Lach Lachowicz fotografowali swoje cienie kładące się wydłużoną, zdeformowaną sylwetą na rozmaitych podłożach. Przecież inaczej wygląda cienista plama na trawie, inaczej na piasku. Cień, chociaż niematerialny, może zmieniać fakturę, przez to niejako nabierać ciała – co doskonale widać na zdjęciach.

Cienie mają wiele niuansów, nie tylko w wyglądzie, także w wymowie. Rok temu w warszawskim Zamku Ujazdowskim afroamerykańska artystka Kara Walker dała wyraz niezgodzie na niewolnictwo, wyzysk, rasizm. Dzieje kapitalistycznego mocarstwa ujęła w grę cieni, którą sfilmowała. Oczywiście nie ona pierwsza uczyniła cienie równoprawnymi bohaterami filmu (przypomnę choćby „Gabinet doktora Caligari" czy „Psychozę"), jednak jej kino obywa się w ogóle bez istot z krwi i kości. Jest tylko obraz złożony z cieni, ulotnych jak wspomnienie.

Skoro o tym mowa – rzeźbiarz Krzysztof Bednarski upamiętnił zmarłego kamieniarza i przyjaciela, wkomponowując jego profil w... krawężnik ulicy. Nikt podobizny nie zauważa, uwidocznia się bowiem ona tylko przez chwilę w ciągu dnia, gdy sprzyja słońce. Wtedy na ciemnym asfalcie rysuje się sylweta głowy o charakterystycznym kształcie; stopniowo odkształca się, wreszcie znika. Cień wraca do krainy cieni.

Na podobny koncept wpadł Tony Cragg, brytyjski twórca. Oglądałam wystawę jego z pozoru abstrakcyjnych prac, na pierwszy rzut oka przypominających fragmenty skały, lawy, korzenia. Konstrukcje tak dynamiczne, jakby za moment miały runąć lub pofrunąć. Nagle stanęłam jak wryta: zauważyłam cienie padające na ściany galerii. Toż to gęby, powykrzywiane gwałtownymi grymasami! Kondensat emocji, cienie-maski. Jak w japońskim teatrze.

Origami i światło

No właśnie – tu dochodzimy do najbardziej niezwykłej artystki wyczarowującej efemeryczne wizje z obiektów niczym niezapowiadających tego, co namaluje cień. Mieszkająca w Nowym Jorku Japonka Kumi Yamashita nie należy do znanych w Polsce twórców. Szkoda, bo jej dokonania zakrawają o prestidigitatorstwo. I wiedzę tajemną. Tylko ona wie, jak w jakim układzie przykleić do ściany trójwymiarowe cyfry (takie, jakich używa się np. do oznakowania drzwi), żeby oświetlone zamieniły się w profil dziewczyny stojącej przy schodach; w buzię dziecka; w postać siedzącą na krześle. Jasne, że chodzi o odpowiednio sterowane światło. Ale jak Yamahita dochodzi do tak zdumiewających efektów, ile prób wymaga od niej znalezienie odpowiedniego kąta i natężenia oświetlenia, aby na ścianie powstała figura?

Najpiękniejsze moim zdaniem prace Yamashity pochodzą z serii „Origami". To kilkadziesiąt na pozór identycznych papierowych kwadratów różniących się jedynie kolorami. Kawałki papieru są nalepione na ścianę; leciutko pofałdowane przy prawej krawędzi. Może wilgoć albo wada w strukturze papieru? Nie, to świadoma ingerencja autorki. Gdy zapala boczne światło, każdy skrawek rzuca cień – pojawia się profil. I nagle nic niemówiące ani nic nieznaczące kartoniki zamieniają się w twarze. Abstrakty stają się istnieniami. Piękny pomysł, metaforyczny: w pewnych (korzystnych) warunkach każdy z nas zyskuje twarz. Szkoda, że Kumi Yamashita potrafi dokonać tej sztuczki tylko z materię nieożywioną.

A swoją drogą, przytoczone powyżej koncepcje sztuki to najlepsze rozwiązanie na kryzysowe czasy, kiedy kultura spychana jest w strefę cienia. I dobrze, cień nic nie kosztuje, a może się stać plastycznym surowcem.

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu