Wspaniałe oszustwo Franklina Delano Roosevelta

Jak to możliwe, że choroba Heinego-Medina dopadła silnego i wysportowanego mężczyznę, jakim był 39-letni Franklin D. Roosevelt? Informacja na pierwszej stronie „New York Timesa" z 16 września 1921 roku o nagłej przypadłości polityka demokratów wstrząsnęła Ameryką. Nagrodzoną Pulitzerem książkę Davida M. Oshinsky'ego „Polio. Historia pokonania choroby Heinego-Medina" wydaje w lipcu Prószyński i S-ka.

Publikacja: 26.06.2015 01:18

Roosevelt stał się mistrzem kamuflażu, szczególnie po powrocie do polityki. Na zdjęciu wykonanym w S

Roosevelt stał się mistrzem kamuflażu, szczególnie po powrocie do polityki. Na zdjęciu wykonanym w Seattle we wrześniu 1932 roku w czasie kampanii prezydenckiej dekoracja z kwiatów ułożona na automobilu i chora dziewczynka na wózku przysłaniają aparaty ortopedyczne, które nosił na nogach.

Foto: AP/East News

Przed odjazdem do letniej rezydencji na wyspie Campobello Roosevelt zatrzymał się na zlocie harcerskim, który miał miejsce niedaleko jego rodzinnego domu w Hyde Park. Chwytająca za serce fotografia przedstawia go maszerującego wraz z dziesiątkami umundurowanych chłopców. Jest to jego ostatnie zdjęcie, na którym porusza się bez pomocy innych. Z obozu harcerskiego popłynęli z przyjaciółmi do Campobello. Podróż była ciężka ze względu na dużą falę i mgłę. „Uważałam, że wyglądał na zmęczonego, gdy wyjechał", napisała jego sekretarka Missy LeHandi.

Wyspa Campobello znajduje się w zatoce Fundy, przy południowym brzegu Nowego Brunszwiku w Kanadzie, niedaleko amerykańskiego stanu Maine. Piętnastopokojowy dom Rooseveltów zbudowany był nad wodą, na skalnej działce o powierzchni 10 akrów. Franklin i Eleonora Rooseveltowie otrzymali go jako prezent ślubny od jego matki. Gdy Roosevelt powrócił 7 sierpnia 1921 roku do domu, rodzina była tam już od miesiąca. Decydując się na zapomnienie o swoich kłopotach, rozpoczął aktywne wakacje – kąpał się w morzu, żeglował i pił co wieczór.

Kolejny dzień rozpoczął się jak zwykle od rodzinnej przejażdżki żaglówką. W drodze powrotnej zauważył języki ognia na sąsiedniej wysepce i spędził kilka godzin na ich gaszeniu. Gdy wrócił na Campobello, został wyzwany przez dzieci do wzięcia udziału w wyścigu. „Ochoczo się zgodził", wspominała jego wówczas piętnastoletnia córka Anna Roosevelt, najstarsza z dzieci. „Wyścig składał się z dwumilowego biegu przełajowego w poprzek wyspy, następnie należało przepłynąć długie i wąskie jezioro, wskoczyć do zimnej wody zatoki Fundy i w końcu tą samą drogą powrócić do domu". Franklin spędził potem późne popołudnie w mokrym kostiumie kąpielowym, czytając gazety i odpowiadając na listy. I wtedy nagle dziwnie się poczuł. Była to mieszanka drętwienia, głębokiego bólu mięśni i przerażających dreszczy. „Nigdy wcześniej tak się nie czułem", wspominał.

Zmordowany i trzęsący się Roosevelt poszedł na górę, aby się przebrać. „Po chwili", jak wspomina jego żona, „stwierdził, że jest chory i postanowił nie jeść z nami kolacji, lecz położyć się do łóżka i porządnie się wygrzać". Następnego dnia rano obudził się zbolały, z gorączką i powłóczył lewą nogą. „Dałem radę doczłapać się do łazienki i ogolić", wspominał. „Przekonywałem siebie, że problem z nogą wynika z przeforsowania mięśni".

Pozdrowić ojca przez drzwi

Wezwano lokalnego lekarza. Diagnoza była uspokajająca – infekcja połączona z fizycznym przeforsowaniem. Brzmiało to logicznie. Nawet najpoważniejsze przypadki choroby Heinego-Medina, dopóki nie pojawi się paraliż, mogą być pomyłkowo interpretowane jako zwykła grypa. Jednak stan zdrowia Roosevelta szybko się pogarszał. Ból wzrastał, gorączka trwała, a drętwienie obejmowało obydwie nogi. Jego skóra była tak wrażliwa, że nie był w stanie zakładać piżamy, drażnił go nawet niewielki wiatr. Zaczął wpadać w panikę i, jak potem przyznał, czuł się bliski śmierci. „Nie wiem, co się ze mną dzieje", powtarzał. „Po prostu nie wiem".

Wezwano kolejnego lekarza, Williama Keena, starego chirurga z Filadelfii, który przypadkiem spędzał urlop w położonym niedaleko miasteczku Bar Harbor w stanie Maine. Keen przynajmniej zrozumiał, że u chorego pojawił się pewien rodzaj paraliżu. Za przyczynę uznał „skrzep z krwi [pochodzący z infekcji pęcherza], który ulokował się w pobliżu dolnej części rdzenia kręgowego i czasowo zablokował możliwość ruchu, ale nie możliwość czucia". Prognozy były pozytywne, powiedział Eleonorze, że jej mąż powinien wrócić do zdrowia w ciągu kilku tygodni. Keen zarekomendował też solidne masaże i ćwiczenia gimnastyczne dla wzmocnienia osłabionych mięśni. Jego rachunek na 600 dolarów – „dość wysoki" zdaniem rodziny – pojawił się po kilku dniach.

Podczas weekendu Roosevelt stracił władzę nad swoim ciałem od pasa w dół. Eleonora usiłowała masować mu nogi zgodnie z instrukcją lekarza. Ból był jednak nie do zniesienia. Jeden z krewnych napisał do niej, naciskając na kolejną konsultację medyczną. Jego zdaniem „ten sympatyczny starszy facet", napisał o Keenie, „nie był specjalistą od takich dolegliwości i wiara w jego diagnozę może być nieuzasadniona". Szybko więc ściągnięto do Campobello specjalistę Roberta Lovetta, profesora chirurgii ortopedycznej Uniwersytetu Harvarda i szpitala dziecięcego w Bostonie. Jego ostatnia książka „Leczenie paraliżu dziecięcego" była wtedy i pozostaje obecnie jedną z obowiązkowych lektur o tym zagadnieniu.

Lovett bez problemu rozpoznał chorobę Heinego-Medina. Był ostrożnym optymistą w kwestii przyszłości pacjenta. „Powiedziałem im bardzo szczerze, że nikt w tej chwili nie jest w stanie tego ocenić, że wyraźnie nie jest to najostrzejszy przypadek i że pełne lub częściowe wyzdrowienie (...) jest możliwe", stwierdził. (...)

Choć w Campobello pracowało kilkoro służących, prawie cała opieka nad chorym spadła na barki jego żony Eleonory, która rzadko go opuszczała. Było to bardzo wyczerpujące, czasem budzące obrzydzenie zajęcie, gdyż paraliż objął funkcjonowanie pęcherza moczowego i jelit. Eleonora spała w jego pokoju na składanym łóżku, myła go, cewnikowała, robiła lewatywy, podawała środki przeciwbólowe i ostrożnie przewracała go z boku na bok. Ostrzeżona o możliwości zarażenia ich pięciorga dzieci pozwalała im wyłącznie podchodzić do drzwi pokoju Roosevelta, skąd mogły zajrzeć i pozdrowić ojca. (...)

Głupio chorować na dziecięcą chorobę

Pod koniec września rodzina Rooseveltów opuściła Campobello i powróciła do Nowego Jorku. W celu ukrycia złego stanu Franklina podróż została starannie zaplanowana. Gdy przenoszono go na noszach z wynajętej łodzi do prywatnej salonki kolejowej, reporterzy byli trzymani odpowiednio daleko. „Każdy wstrząs był dla niego bolesny", wspominała Eleonora. Przez otwarte okno salonki dziennikarze zobaczyli rozpromienionego Roosevelta, podpartego poduszkami w łóżku, ze swoją nieodłączną fifką w ustach, głaszczącego ulubionego psa. Relacje były na ogół optymistyczne. Wprawdzie dziennikarze podali informację, że Roosevelt choruje na „paraliż dziecięcy", jednakże opisali go jako „uśmiechniętego", „czującego się lepiej" i przede wszystkim „zdrowiejącego". „Na pewno nie będzie chodził o kulach. Nie należy obawiać się permanentnego inwalidztwa po takim ataku", oświadczył jeden z jego medycznych konsultantów.

To dawało nadzieję. To dlatego Roosevelt i jego najbliżsi konsekwentne ukrywali przed opinią publiczną fakt jego poważnego inwalidztwa. Odzwierciedlało to również, wbijany klasom wyższym do głowy od urodzenia, stoicki pogląd, zgodnie z którym należy cierpieć po cichu i uśmiechać się w bólu. Wiązało się to również z zatajeniem faktu, że normalny zdrowy mężczyzna został powalony przez chorobę jak bezradne dziecko. „Mówię każdemu, kto pyta, że masz bardzo poważny atak reumatyczny z powodu »nadmiaru kąpieli«", zapewniał Roosevelta jeden z jego krewnych w 1921 roku. „To strasznie głupio, że chorujesz na dziecięcą chorobę". (...)

Wielu znajomych uważało jego karierę polityczną za zakończoną. „On ma zaledwie 39 lat", mówili między sobą przyjaciele rodziny. „Jest za stary lub za młody, by taki okrutny zarazek mógł go wykluczyć z polityki. Ma za sobą wspaniałą karierę asystenta sekretarza marynarki USA za kadencji prezydenta Wilsona oraz kilka krótkich tygodni chwały i entuzjazmu tłumów, gdy z ramienia Partii Demokratycznej kandydował na stanowisko wiceprezydenta USA. Teraz jest kaleką. Czy jeszcze będzie mógł coś osiągnąć?".

Roosevelt mógł oczywiście spędzać czas w ukryciu z matką i innymi „oddelegowanymi" członkami rodziny. Znacznie trudniejsza była droga powrotu do życia publicznego, które tak łatwo nie przebaczało. Roosevelt mógł wykazać się odwagą i siłą woli, ale te cechy mogły nie wystarczyć. W jego przypadku, jeżeli chciał osiągnąć sukces publiczny, musiał ukryć swoje dolegliwości. Owszem, był zarażony polio, ale niezbyt poważnie; cierpiał, to prawda, ale nie był inwalidą; chorował, ale krótko i wyzdrowiał.

Takie zachowanie nie było rzadkością. Osoby publiczne, w tym wielu amerykańskich prezydentów, regularnie ukrywały swoje problemy medyczne. (...)

Zadanie Roosevelta było trudniejsze ze względu fakt, że jego stan zdrowia był trwały i widoczny. W konsekwencji stał się mistrzem kamuflażu, szczególnie po powrocie do świata polityki. Na mocy dżentelmeńskiej umowy z dziennikarzami nie fotografowano go w wózku inwalidzkim lub w innych trudnych sytuacjach. Aparaty ortopedyczne, które nosił na nogach, ukrywał pod długimi pelerynami lub kocami. Ochrona osobista przygotowywała jego publiczne wystąpienia, konstruując przenośne rampy dla wózków i umieszczając uchwyty do rąk przy mównicach. Inscenizacja była tak skomplikowana, napisał jeden z historyków, że „w obsłudze scenografii i rekwizytów rywalizowała z zawodowym teatrem". Niektórzy twierdzą, że „otoczka" stwarzana czasem wokół współczesnych prezydentów wywodzi się z czasów Franklina D. Roosevelta.

Podstęp się udał. Niewielu Amerykanów się dowiedziało, jaką walkę musiał staczać Roosevelt, aby stawać na nogi, przemawiać na stojąco lub przemieszczać się z jednego miejsca do drugiego. Nowojorski satyryk i muzyk Hugh Gallagher, również ofiara choroby Heinego-Medina, tak pisał na ten temat: „Wśród tysięcy politycznych rysunków i karykatur Roosevelta żaden nie pokazywał go jako upośledzonego fizycznie. W rzeczywistości na wielu z nich był człowiekiem akcji, biegnącym, skaczącym, działającym". Gallagher nazwał to „jego wspaniałym oszustwem".

Roosevelt powrócił do pracy jesienią 1922 roku. „Ja też miałem nieszczęśliwy okres", powiedział choremu przyjacielowi w rzadkiej wypowiedzi na temat swojej choroby. „Po sześciu miesiącach w łóżku z wielkimi trudnościami zacząłem się poruszać, gdyż moje nogi były całkiem niesprawne. One zaczynają funkcjonować, wprawdzie wolno, lecz pewnie, i chociaż noszę na nich aparaty ortopedyczne, jestem w doskonałym stanie fizycznym".

W rzeczywistości nogi reagowały bardzo słabo. Jego ramiona, ręce i plecy osiągnęły wyjątkową siłę i wytrzymałość wskutek nieprzerwanego ćwiczenia prób wstawania i poruszania się. Jego niegdyś silne mięśnie nóg zanikły. Używał aparatów ortopedycznych wykonanych ze stali i skóry, nakładanych na nogi – od biodra do kostki. Mógł w nich przejść kilka chwiejnych kroków, trzymany pod ramię przez osobę towarzyszącą i używając laski. (...)

Latem 1924 roku Roosevelt dostał list od mieszkającego w stanie Georgia Georga Fostera Peabody'ego na temat osoby, która także przeszła przez chorobę Heinego-Medina. Roosevelt i Peabody byli starymi przyjaciółmi. Razem studiowali w Harvardzie i planowali wspaniałe kariery w polityce i biznesie. (...)

Osobą, o której pisał, a która przeszła polio, był Louis Joseph. Zachorował mniej więcej w tym samym czasie co Roosevelt, ale na tym podobieństwa się kończyły. Joseph był młodszy, miał dwadzieścia kilka lat, a jego paraliż był mniej poważny. Twierdził, że pływając w kojącej, ciepłej wodzie źródlanej, doprowadził do odbudowania mięśni nóg. Miał naprawdę silne nogi i mógł znów chodzić tylko z pomocą laski.

Historia ta zaintrygowała Roosevelta. (...)

Nie chcę stąd wychodzić

List wysłany przez Peabody'ego nie przekazał wszystkich informacji. Peabody był jednym z właścicieli upadającego kurortu – właśnie tego, w którym Louis Joseph prowadził zwycięską walkę z chorobą Heinego-Medina. W 1924 roku ośrodek przeżywał ciężki kryzys. Główny budynek o nazwie Meriwether Inn był wiktoriańską ruderą z 46 na ogół niezamieszkanymi pokojami. Wokół znajdowało się 15 samodzielnych domków, również wymagających remontu. Ośrodek wyróżniało źródło silnie zmineralizowanych wód podziemnych o temperaturze 31 stopni Celsjusza. Przy dobrej reklamie kurort miałby duży potencjał, by zaprezentować się jako uzdrowisko z ciepłym klimatem i południowym czarem, podobne do Saratoga Springs. Odpowiednio nagłośniona wizyta Roosevelta mogła na pewno dopomóc w rozruszaniu biznesu.

Wydawało się, że Warm Springs w stanie Georgia miało już lepsze dni za sobą. (...) Roosevelt nie przejmował się zbytnio estetyką miejsca. Szukając sposobu wyleczenia się z polio, pojawił się w październiku 1924 roku na maleńkiej stacji kolejowej Bullochsville (wkrótce nazwa została zmieniona na Warm Springs). Towarzyszyły mu żona Eleonora, sekretarka Missy LeHand i jego afroamerykański służący Irvin McDuffie. Otoczenie stacji, czyli nieutwardzone drogi, rozlatujące się domy i wszędzie oznaczenia segregacyjne „dla białych" i „dla kolorowych", nie było w stanie zniechęcić Roosevelta. „Rzeczywiście piękna okolica", stwierdził.

Eleonora była innego zdania. Niewiele rzeczy, poza optymistycznymi marzeniami Franklina o wyzdrowieniu, podobało się jej w Warm Springs. Budynek Meriwether Inn był śmietnikiem. Przydzielony Rooseveltom domek rozpadał się i jak wspominała, „przez pęknięcia widać było światło dzienne". Wiejskie życie na południu uważała za „ciężkie, biedne i paskudne". Rasizm był przerażający, a tubylcy, choć przyjaźni, byli jak na jej gust zdecydowanie zbyt prymitywni. „Pewnego razu pojechałam kupić kurczaki", wspomniała w swojej autobiografii. „Pamiętam moje przerażenie, gdy się okazało, że nie dostanę zabitych i oskubanych, lecz muszę je zabrać żywe do domu. W Warm Springs biegały po ogrodzie, zanim kucharz nie zaczął ukręcać im łbów przy głośnym gdakaniu pozostałych i w końcu wrzucił je do garnka. Jakoś nie sprawiło mi przyjemności zjedzenie tego obiadu".

Eleonora szybko wyjechała. Franklin i reszta pozostali na kilka tygodni. Wprawdzie ośrodek zamykano na zimę, ale basen pozostawał otwarty. Pragnący rozpocząć kurację Roosevelt spotkał się Louisem Josephem. Był to szczupły, młody człowiek, poruszający się powoli, rozważnie, podpierając się laską. „Nie nosi pan aparatów ortopedycznych?", zapytał Roosevelt. „Już nie potrzebuję", odparł Joseph. Szczegółowo opowiedział swojemu gościowi o swoich doświadczeniach w Warm Springs, opisując też cykl ćwiczeń, które umożliwiły mu rehabilitację nóg.

Źródło nie zawierało magicznego eliksiru. Wyróżniała je wyłącznie temperatura oraz wysoka zawartość soli mineralnych (magnezowych i wapniowych), które powiększały siłę wyporu. W efekcie chorzy na polio mogli dłużej utrzymywać się w wodzie, łatwo balansując ciałem. Roosevelt czuł ciepło rozgrzewające jego mięśnie i sole mineralne zmniejszające jego ciężar. „Jak cudownie", krzyknął. „W ogóle nie chcę stąd wychodzić".

Joseph poradził mu: „Proszę spróbować poruszać nogami. To jest specjalna woda. Pływa się łatwo". Stojąc zanurzony w wodzie aż do ramion, Roosevelt starał się lekko unieść prawą, silniejszą nogę, trzymając się brzegu basenu. Noga poruszyła się dzięki żelaznej woli pacjenta i dużej sile wyporu wody. Roosevelt był zachwycony. Lekarze ostrzegali go, że postęp rehabilitacji jest mało prawdopodobny, ale Louis Joseph już dowiódł, że się mylą, i Roosevelt miał zamiar zrobić to samo. Po kilku tygodniach mógł się chwalić: „Chodzę po basenie wypełnionym czterema stopami wody bez aparatów ortopedycznych i bez kuli. Poruszam się prawie tak dobrze, jak by nic się nie stało z moimi nogami".

Pierwsza wizyta w stanie Georgia napawała Roosevelta ogromnym optymizmem w walce z chorobą. Nigdy bowiem nie zrezygnował on z marzeń o samodzielnym poruszaniu się, ale też nigdy nie był tak pewny wyzdrowienia jak w tym momencie, w którym wszystko wydawało się możliwe. Wierzył, że znalazł doskonałe miejsce do rehabilitacji i opuścił Warm Springs ze zdecydowaną, aczkolwiek błędną wizją swojej przyszłości. „Mam zamiar odbyć długą rozmowę z panem George'em Fosterem Peabodym", napisał do swojej matki. „Jestem przekonany, że możemy tu stworzyć znakomity ośrodek leczenia paraliżu dziecięcego i chorób pokrewnych".

Podczas swojego pobytu w Warm Springs Roosevelt spędził kilka dni z reporterem z gazety „Atlanta Journal", który postanowił napisać reportaż o mężnej walce znanego polityka z morderczą chorobą. Nie zapomniał również o tym, że pozytywny efekt jego tekstu może dobrze wpłynąć na sytuację ekonomiczną stanu Georgia. Artykuł pojawił się w dodatku niedzielnym i był udostępniany pismom w całych Stanach Zjednoczonych pod tytułem „Franklin Roosevelt płynie po zdrowie". Tekst przedstawiał Warm Springs jako mekkę inwalidów, oferującą słoneczne dni, kurację i nadzieję.(...)

Efekt był łatwy do przewidzenia. Gdy Roosevelt powrócił do Meriwether Inn po kilku miesiącach, spotkał na miejscu sześcioro pacjentów po chorobie Heinego-Medina, natomiast wielu planowało przyjazd. I to był problem, bowiem budynek nie był przystosowany dla takich osób, a zwykli goście byli przerażeni. Niektórym widok pacjentów sprawiał przykrość, inni obawiali się „zarażenia" polio. „Normalni goście patrzyli na nas jak na pokraki", stwierdził jeden z chorych. „Napisano petycję domagającą usunięcia nas z hotelu i okolicy".

Roosevelt zrobił, co mógł, by odseparować obie grupy. Przeniósł chorych do pustych domków, zorganizował im jadalnię w podziemiach hotelu i nadzorował budowę małego basenu ukrytego przed resztą gości. W międzyczasie poinformował Peabody'ego, że ma ochotę zakupić całą posiadłość. Eleonor Roosevelt i O'Connor byli temu bardzo przeciwni. Oboje uważali, że jest to inwestycja wysokiego ryzyka i przekonywali go o tym głęboko, raniąc jego ambicję. (...) Decyzja Roosevelta była jednak nieodwołalna. W kwietniu 1926 roku podpisał umowę kupna ośrodka. „Miałem miłą wizytę państwa Peabody", powiedział matce. „I wygląda na to, że kupiłem Warm Springs". Kupił hotel, domki, źródła i otaczający ośrodek teren za 200 tysięcy dolarów. Były to dwie trzecie jego osobistego majątku i dwa razy więcej, niż Peabody zapłacił za ośrodek przed kilku laty. Eleonora już nie protestowała, gdyż zrozumiała, jak wiele ten zakup dla niego znaczył. Jeden z biografów Roosevelta stwierdził: „Pierwszy raz w życiu Franklin w pełni zaangażował się w sprawę, która miała przynieść korzyści nie tylko jemu, ale również innym".

Zgodnie z radą Basila O'Connora Roosevelt przekształcił ośrodek w organizację non profit o nazwie Georgia Warm Springs Foundation, która mogła otrzymywać nieopodatkowane wpłaty i dotacje charytatywne. Od tej chwili rozwój fundacji był jedną z największych pasji jego życia. Odwiedzał ośrodek dziesiątki razy, zbudował tam dom znany później jako „mały Biały Dom". W nim zmarł na wylew 12 kwietnia 1945 roku. Kochał głęboko Warm Springs i zdaniem Eleonory, gdyby w 1928 roku nie wybrano go gubernatorem stanu Nowy Jork, zostałby dyrektorem tego uzdrowiska. (...)

Roosevelt wygrał wybory na gubernatora w 1928 roku o włos. Natomiast Smith przegrał przytłaczającą większością wybory prezydenckie, również w stanie Nowy Jork. Gdy Roosevelt przyjechał z szoferem, by oddać swój głos, został otoczony przez dziennikarzy. „Chłopcy, proszę nie filmować i nie fotografować wychodzenia z samochodu", poprosił i reporterzy posłusznie go posłuchali.

„Wspaniałe oszustwo" rozpoczęło się. Jego powrót do polityki był w toku.

David M. Oshinsky jest autorem nagradzanych wielokrotnie książek poświęconych historii Stanów Zjednoczonych. Pracuje na Uniwersytecie Teksańskim i Uniwersytecie Nowojorskim.

Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska