W całym Bhutanie nie było osoby, która byłaby w tej sprawie neutralna. Wszyscy wydawali mi się hipokrytami. Musiałam wyjechać, żeby znów uwierzyć w ludzi.
Czym się teraz zajmujesz?
Jestem zastępcą redaktora w startupie mediowym Onward Nepal. Nigdy nie pracowałam w mediach elektronicznych, to dla mnie nowość. Poza tym ludzie w Nepalu pracują aż sześć dni w tygodniu! (śmiech)
Masz wrażenie że sprawa, którą opisałaś, zmieniła Bhutan?
Nie wiem. Dom Shachy Wangmo został, pomimo naszej walki, zlicytowany. Ludzie mówią jednak, że pokazałam im, że można krytykować władzę, a nawet prezesa Sądu Najwyższego. Że są normalnymi ludźmi, a nie bogami, którym wszystko wolno. Pokazałyśmy, że władzę można kontrolować. Nie można więc powiedzieć, że poniosłyśmy kompletną klęskę.
A ciebie ta sprawa jakoś zmieniła?
Na pewno straciłam dużo wiary w ludzi i poznałam ciemną stronę Bhutanu. Dzięki temu szybko dorosłam. Mam 31 lat, a czuję się, jakbym była starsza o dekadę. Wiesz, Bhutańczycy nie lubią ludzi, którzy nie podążają ustalonym szlakiem, próbują iść własną drogą. Wiele osób mówi, że teraz będzie mi trudno znaleźć pracę w Bhutanie. Dziennikarze w Bhutanie mieli przy okazji mojego procesu szansę na przesunięcie granicy; pokazanie, że mogą sobie pozwolić na więcej. Zamiast ją wykorzystać, zostawili mnie samą.
Kiedy jestem w Bhutanie, za każdym razem dziwi mnie fakt, że ludzie otwarcie krytykują władze, chociażby za korupcję, a równocześnie okazują uwielbienie dla króla.
Jesteśmy narodem rojalistów. Postrzegamy naszych władców jako oświeconych i łaskawych. Dopiero kiedy pojawiła się demokracja, afera korupcyjna goni aferę. Rodzina królewska cieszy się ogromnym szacunkiem. Zawsze, kiedy dzieje się coś złego, ludzie zwracają się do króla, jego pytają o zdanie, bo jest uważany za nieomylnego. Choć oczywiście krytykowaliśmy decyzję króla, który postanowił wprowadzić monarchię konstytucyjną. Mówił, że musi to zrobić, bo skąd Bhutańczycy mają mieć pewność, że władca zawsze będzie dobry i mądry. Ale mój król jest poza wszelką krytyką. Mogę krytykować władze, ale nie króla. Nigdy nie dał mi żadnych powodów, aby to zrobić.
Wiele osób na twoim profilu na Facebooku sugerowało, że to ty powinnaś kiedyś zostać premierem Bhutanu.
Nie chcę mieć nic wspólnego z polityką. Nigdy nie chciałam pracować w administracji, choć to marzenie większości młodych ludzi. Ta praca daje poczucie bezpieczeństwa – ubezpieczenie i pewną pensję na koniec miesiąca. Sektor prywatny nie jest jeszcze tak rozwinięty. W Bhutanie bezrobocie jest na poziomie 2 proc. Mimo to młodzi zmagają się z podobnym problemem, jak w innych rozwijających się państwach: każdy pracodawca chce doświadczonego pracownika a oni, choć mają kwalifikacje, bo pokończyli dobre szkoły, nie mają doświadczenia. Poza tym jest masa innych problemów: alkoholizm, narkotyki. Wiesz, że według Światowej Organizacji Zdrowia mamy jeden z najwyższych odsetków samobójstw w stosunku do liczby mieszkańców?
To może być zaskakująca wiadomość dla kogoś, kto kojarzy Bhutan tylko i wyłącznie z polityką Szczęścia Narodowego Brutto (instrument, za pomocą którego jakość życia mierzona jest w sposób całościowy, a nie tylko, jak w przypadku wskaźnika PKB, ekonomiczny – przyp. red.), zapoczątkowaną ponad 30 lat temu przez ojca obecnego króla. To państwo kojarzy się ludziom raczej z magiczną krainą Shangri-la w środku Himalajów, gdzie ludzie żyją w harmonii z naturą, szczęśliwi i nieskalani zdobyczami cywilizacji.
No tak, w końcu żyjemy w kraju buddyjskimi, więc powinniśmy być szczęśliwi (śmiech). Ale wielu młodych ludzi wcale tak nie uważa. Naszym rodzicom było łatwiej, bo nie mieli jak kwestionować swojej tożsamości. Nie było telewizji, radia, internetu i telefonów. Teraz dużym problemem jest to, że rodziny coraz częściej nie mieszkają razem, młodzi nie chcą zostawać na wsiach, mieszkają w miastach z krewnymi. Rodzice tracą nad nimi kontrolę. Dużym problemem jest bieda, którą widać na ulicach. Młodzi mają problemy ze swoją tożsamością, z przynależnością narodową, inaczej niż kiedyś postrzegają to, kim powinni być jako Bhutańczycy. Trochę jak w latach 70. w USA, kiedy zbuntowało się młode pokolenie Amerykanów. Tak samo jest teraz w Bhutanie: młodzi ludzie szukają własnej drogi. To ma też związek z dostępem do technologii, każdy chce być kimś. Jeśli nie jesteś kimś, nie jesteś nic wart.
To chyba nie jest najłatwiejsze w tak kolektywnym jak wasze społeczeństwie?
W Bhutanie nie ma tradycji koncentrowania się na „ja" i to ma bezpośrednie przełożenie na nasze zdrowie psychiczne. Ludzie nie wiedzą, jak sobie z tym radzić. Poza tym mówienie o sobie postrzegane jest jako słabość. Jeśli dzieje się coś złego, młodzi nie mają z kim porozmawiać, chociażby o nadużyciach, maltretowaniu, depresji czy swojej orientacji seksualnej. Mamy dużo problemów z chorobami psychicznymi, schizofrenią, chorobą dwubiegunową i nie wiemy jeszcze, jak sobie z tym radzić. Dlatego chcę się zająć prewencją samobójstw. Już teraz prowadzę stronę o zdrowiu psychicznym, planuję też utworzenie całodobowej gorącej linii.
Tak widzisz teraz swoją rolę?
Chciałabym, aby o zdrowiu psychicznym mówiono w moim kraju normalnie, bez tabu, aby młodzi ludzie mieli poczucie, że nie muszą być na siłę szczęśliwi.
A skąd ta presja, że muszą?
Ze społeczeństwa. Dla Bhutanu to specyficzny czas, czas próby. Zostaliśmy wystawieni na działanie świata, gdzie myśli się tylko o sobie. Polityka Szczęścia Narodowego Brutto polega na tym, aby szukać harmonii między kolektywem a indywidualizmem. Mamy dobre podstawy, własną filozofię. Jestem bardzo dumna z bycia Bhutanką. Gdybym dostała szansę ponownych narodzin, wybrałabym Bhutan. ©?
Namgay Zam urodziła się w 1985 r. w Nepalu. Jest bhutańską dziennikarką i aktywistką. Karierę dziennikarską rozpoczynała w 2007 r. jako prezenterka radiowa. Pracowała m.in. jako redaktorka i prezenterka programu bhutańskiej telewizji publicznej (BBS), w gazecie „Business Bhutan" oraz w stacji radiowej Radio Valley. Prowadzi stronę www.namgayzam.com.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95