Sondowanie czy spiskowanie?
To jeszcze nie wszystko. Równolegle prowadzono działania zakulisowe, które polegały na sondowaniu rozmaitych środowisk politycznych w Polsce w sprawie ich stanowiska w kwestii powrotu Marszałka do czynnej polityki. Objęto nimi korpus oficerski i przedstawicieli rozmaitych sił politycznych. Działania te prowadzili wierni Piłsudskiemu oficerowie, najczęściej legionowej i peowiackiej proweniencji. Może najbardziej wymownym przykładem były sondaże dokonane przez mjra Kazimierza Kierzkowskiego wśród komunistów, podchodzących zresztą doń z charakterystyczną dla tego środowiska gigantyczną podejrzliwością i obawą przed prowokacją. Czy ze strony piłsudczyków były to kroki konspiracyjne zmierzające do przygotowań zbrojnego zamachu stanu? Szukanie dowodów na takie postrzeganie przeszłości prowadziło wielu historyków niechętnych Piłsudskiemu na naukowe manowce i ku naciąganiu faktów. Stało się to między innymi udziałem Andrzeja Garlickiego, który niemal cały swój naukowy dorobek poświęcił Piłsudskiemu i budowanemu przezeń obozowi politycznemu. Inni badacze, jak chociażby amerykański historyk Joseph Rothschild, dowodów na konspiracyjne przygotowania przewrotu nie znaleźli, bo i znaleźć nie mogli. Konspirator w tym przypadku konspirować nie miał zamiaru i nie miał potrzeby. Sondowanie to jeszcze nie konspiracja. Kawiarniane zaś spotkania wiernych Marszałkowi piłsudczyków to wręcz rzekomego spisku zaprzeczenie. Poparcie w szeregach armii miał wystarczające, nawet jeśli na jej czele przed majem 1926 roku stali jego adwersarze, a nie adherenci. Trwający wciąż kryzys gospodarczy zwiększał stopień niechęci wielu środowisk do rządzących. Czas grał więc na korzyść Piłsudskiego, jak to często bywa w przypadku nieobecnych na politycznej scenie aktorów, o których trudno przecież zapomnieć ze względu na wcześniejsze dokonania. W tym przypadku dochodziła jeszcze legenda Komendanta rozlewająca się po ziemiach polskich co najmniej od czasów legionowej epopei.
Jesienny kryzys 1925 roku zakończył się jednakże polubownie. Premierem został giętki i inteligentny Aleksander Skrzyński, bez wątpienia jeden ze znamienitszych szefów polskiej dyplomacji w międzywojennym dwudziestoleciu. Piłsudski potrafił go zaakceptować, tym bardziej że na czele resortu spraw wojskowych stanął gen. Żeligowski, kresowianin, który wczesną jesienią 1920 roku nie odmówił Marszałkowi „buntu" zakończonego zajęciem ukochanego przez obu Wilna. Ministra wojny w warunkach stworzonych przez konstytucję marcową Piłsudski uważał zaś za jedynego w imieniu prawa prawdziwego obrońcę armii przed rozpasanymi politykami i partiami, do których odczuwał rosnącą niechęć, przed ową sejmokracją widzianą jako szalbierstwo godzące skutecznie w wartość absolutnie najwyższą – odrodzone po zaborach własne państwo z fundamentem w postaci wojska. Na kilka miesięcy sytuacja się uspokoiła, ale emocje bynajmniej nie opadły. Warto podkreślić, że w przededniu przewrotu mechanizm sondaży, nacisków i kawiarnianych manifestacji powtórzono.
Piłsudski aktywizował się publicznie. Wygłaszał odczyty, udzielał wywiadów, przyjmował u siebie w Sulejówku licznych gości. Na imieniny 19 marca 1926 roku strzelcy i żołnierze urządzili defiladę przed jego obliczem. Niespełna 19-letni Janusz Pajewski, w przyszłości wybitny historyk, wspominał, jak to z ojcem udali się na odczyt Marszałka pt. „O Wodzu Naczelnym i państwie", który odbył się miesiąc po wspomnianych imieninach w Kamienicy Książąt Mazowieckich na Starym Rynku w Warszawie. Po wyjściu Pajewski zapytał ojca. czy Piłsudski jest już człowiekiem przeszłości, czy też odegra jeszcze znaczącą rolę. Młodzian usłyszał krótką, acz znamienną i jakże trafną odpowiedź – „Ten człowiek tryska energią".
Wojsko bez map Warszawy
Marszałek nie bał się ryzyka. Już wcześniej wielokrotnie dał temu wyraz, tak w działaniach wojennych, jak i w życiu politycznym. Czy liczył na przysłowiowy łut szczęścia, które niejednokrotnie mu sprzyjało? Nie wykluczałbym i tego. Powołanie 10 maja 1926 roku gabinetu centroprawicowego zwanego Chjeno-Piastem podziałało na niego niczym czerwona płachta na byka. Rządy narodowej demokracji wspieranej przez inne ugrupowania prawicowe oraz Polskie Stronnictwo Ludowe Piast z Wincentym Witosem na czele kojarzyły się Piłsudskiemu i piłsudczykom przede wszystkim z polityczną oraz moralną odpowiedzialnością za zamordowanie pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Gabriela Narutowicza. Kojarzyły się także z niestabilną sytuacją w kraju, której wyrazem były krwawe starcia z robotnikami jesienią 1923 roku, partyjniactwem, sejmokracją i zatracaniem wartości, o jakie legioniści w swoim rozumieniu walczyli podczas Wielkiej Wojny. Do władzy doszli najwięksi i nieprzejednani wrogowie Marszałka, dla których nie miał on krzty szacunku. To właśnie przez nich trzy lata wcześniej wycofał się z aktywnego udziału w życiu politycznym w zacisze Sulejówka. Teraz powrócili, gotowi – w jego oczach – deptać imponderabilia i wiedzeni partykularnymi interesami szarpać na kawałki ledwie utkane płótno, a może i przysłowiowe Radziwiłłowskie sukno, uosabiające odrodzone po przeszło wieku niewoli i wciąż jeszcze słabe państwo.
Po Warszawie krążyć zaczęły plotki o inwigilowaniu przez agentów willi Piłsudskiego w Sulejówku. Nakład „Kuriera Porannego" z wywiadem Marszałka, w którym ostro i bardzo negatywnie wypowiadał się o nowym rządzie, został skonfiskowany, choć jak to w Polsce nieraz bywało, zdołał dotrzeć do części opinii publicznej. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Piłsudski postanowił działać stanowczo, decydując się na pójście o krok dalej niż jesienią 1925 roku. Kolejna manifestacja wiernych mu żołnierzy w Sulejówku nikogo już przestraszyć nie mogła, a co za tym idzie, byłaby zbyt słabym środkiem nacisku na nowy rząd. Teraz demonstracja wojskowa z Piłsudskim na czele miała się odbyć w samej Warszawie właśnie pod hasłem obrony armii i państwa. Jej rezultatem miało być wymuszenie ustąpienia rządu Witosa na warunkach, jakie podyktować miał Marszałek, który widział w takiej właśnie formie działania najprostszą i najskuteczniejszą drogę powrotu do władzy. Gdyby plan się powiódł, warunki dyktowałby Piłsudski i od niego zależałby układ sił na polskiej scenie politycznej. Pognębieni przeciwnicy zostaliby rozstawieni po kątach. Marszałek był świadom, że taki wariant spodoba się wielu Polakom, zwłaszcza tym wszystkim, którzy byli niezadowoleni z ostatnich lat rządów jego przeciwników. Była to grupa niemała. Chłopi i robotnicy wciąż odczuwali skutki kryzysu gospodarczego zwalczanego reformami Grabskiego, ale przecież dającego jeszcze o sobie znać. Piłsudski wiedział, że może liczyć nie tylko na swoich zwolenników w szeregach armii, ale i zdecydowaną większość sił lewicowych z Polską Partią Socjalistyczną na czele, niemałą część sił umiarkowanych oraz na niepodległościową inteligencję. Czy ową szykowaną demonstrację wojskową można traktować jako polityczny zamach stanu? Zapewne tak, bo zmiany miały być wymuszone siłą i dokonać się poza legalnymi kanałami, aczkolwiek bez uciekania się do użyciu siły czy ofiar śmiertelnych. Przeciwnicy tej tezy, szukający apriorycznie argumentów na rzecz szykowanego od dawna wojskowego, krwawego przewrotu podnoszą jeszcze i dziś, że przecież żołnierze maszerujący 12 maja 1926 roku na Warszawę z Piłsudskim na czele mieli w ładownicach ostre naboje. Marny to argument, któremu można równie dobrze przeciwstawić inny – dlaczego zatem oficerowie wierni Marszałkowi nie zaopatrzyli się nawet w mapy stolicy, gdzie jakoby zamierzali toczyć boje? Czyżby dobrze wykształceni sztabowcy Piłsudskiego po prostu o nich zapomnieli? To zbyt banalne. Walczyć nie zamierzano, a ustępstwa chciano wymusić ostentacyjną prezentacją gotowości do walki. To bynajmniej nie to samo. Na marginesie warto dodać, że improwizowany naprędce sztab gen. Dreszera został zaopatrzony w mapy dopiero w ostatnim dniu walk. Trudno natomiast stwierdzić, czy ślepe naboje w ogóle były na wyposażeniu jednostek wojskowych w tym czasie.
Sojusz Sowietów i Niemiec
Szukając przyczyn przewrotu, nie można zapominać o sytuacji międzynarodowej. Układy parafowane w Locarno, a podpisane 1 grudnia 1925 roku w Londynie, zwłaszcza zaś pakt reński, osłabiały pozycję Polski wobec Niemiec. Sojusz polsko-francuski wyraźnie tracił na wartości, przede wszystkim w swoim militarnym wymiarze. W Europie pojawiły się lepsze i gorsze granice. Te pierwsze uzyskały gwarancje nienaruszalności od mocarstw, te drugie gwarancji takich były pozbawione. Granica polsko-niemiecka należała niestety do tych drugich. Równie, a może jeszcze groźniejsze było kontynuowanie przez Niemcy i Związek Sowiecki polityki zbliżenia wyznaczonej w Rapallo w kwietniu 1922 roku. Jej ostrze godziło w porządek wersalski, przypominało granie na nosie Francji i Wielkiej Brytanii, ale przede wszystkim było groźne dla państw położonych między Sowietami i Republika Weimarską ze szczególnym wskazaniem na Polskę. W rozumieniu kremlowskich decydentów polityka rapallska skutecznie balansowała układy lokarneńskie, które miały zbliżyć Berlin do Paryża oraz Ligi Narodów. Odpowiedzią na Locarno był traktat berliński podpisany zaledwie trzy tygodnie przed zamachem stanu w Warszawie, bo 24 kwietnia 1926 roku. Przedłużał on i pogłębiał stypulacje ustalone w Rapallo. Dla Polski był szczególnie groźny, ponieważ jeszcze szerzej otwierał drzwi współpracy wojskowej Armii Czerwonej i Reichswehry. Wywiad polski miał tego świadomość.