W komunikacie rzeczniczki prasowej Ministerstwa Edukacji czytamy m.in.: „Mamy sygnały, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach. (…) Poprosiliśmy kuratorów oświaty o sprawdzenie, czy takie sytuacje miały miejsce w ich regionie i jaka była na nie reakcja dyrektorów szkół. Jeżeli potwierdzi się, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach lub sami brali w nich udział, powodując zagrożenie w czasie epidemii i zachowując się w sposób uwłaczający etosowi ich zawodu, będą wyciągnięte konsekwencje przewidziane prawem. Nie ma także naszej zgody na zachęcanie dzieci oraz młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań”.
To piękna lekcja
W jednym komunikacie połączono nie bez powodu kilka kwestii – od namawiania uczniów do udziału w protestach Strajku Kobiet przez udział nauczycieli w takich protestach i powodowanie zagrożenia w czasie epidemii, co miałoby uwłaczać etosowi zawodu nauczyciela, i wreszcie zachęcanie dzieci i młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań. Zabieg retoryczny tak samo sprytny jak łatwy do rozszyfrowania. Chodzi o położenie akcentu na chuligaństwo jako element rzekomo dominujący w protestach młodzieży i tym samym zdezawuowanie niezadowolenia młodzieży i obarczenie nauczycieli odpowiedzialnością za te wystąpienia.
Tymczasem, jak można było zaobserwować, ekscesy chuligańskie były marginesem protestów i nie mogły zdominować pokojowego charakteru (co nie znaczy pozbawionego siły, ekspresji i emocji) protestu w całym kraju. Ponadto, a może przede wszystkim, jakoś nie mogę sobie wyobrazić, aby znalazł się choćby jeden nauczyciel, który namawiałby do chuligaństwa. Nauczyciele, pomimo podejmowanych wobec nich dwa lata temu w okresie ich strajku działań propagandowych mających na celu obniżenie prestiżu zawodu, są grupą cenioną, z autorytetem i zaufaniem.
Co mówią przepisy o prawach i obowiązkach nauczycieli? Artykuł 54 ust. 1 konstytucji gwarantuje każdemu (zatem także nauczycielom i uczniom) wolność wyrażania poglądów, a art. 57 zapewnia prawo do organizowania i uczestniczenia w pokojowych zgromadzeniach. W Ministerstwie Edukacji szczególnie powinni o tym wiedzieć. Karta nauczyciela stanowi w art. 6, że nauczyciel obowiązany jest m.in. dbać o kształtowanie u uczniów postaw moralnych i obywatelskich zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów. Zgodnie zaś z prawem oświatowym celem edukacji jest m.in. kształtowanie u uczniów postaw prospołecznych, a także wspieranie dziecka w rozwoju ku pełnej dojrzałości fizycznej, emocjonalnej, intelektualnej, duchowej i społecznej.
Czy w myśl tych przepisów można zakazać nauczycielowi rozmowy z uczniami o bieżącej sytuacji politycznej w kraju? Nikt nie może mu zabronić podejmowania tematów, które są ważne dla młodzieży. Nie można też zabronić nauczycielowi przedstawiania własnych opinii i poglądów.
Przede wszystkim trzeba także wiedzieć, czego zdaje się Ministerstwo Edukacji nie zauważa, że młodzi ludzie mają własne poglądy i nikt nie musi im ich narzucać. Uczniowie mogą wyrażać swój bunt także na ulicach, a dorośli nie są od tego, by zakazywać postaw obywatelskich ani mówić, jakie hasła można wznosić. Dochodzę do języka protestów, który jest tak krytycznie oceniany przez rządzących. Rzeczywiście nie jest to język znany z dotychczasowych manifestacji. Na tłumnych protestach KOD w 2016, 2017 r. śpiewano „Odę do radości”. Ale w tamtych marszach uczestniczyli 50– 60-latkowie, którzy idąc powoli, wspominali swoją młodość ze stanu wojennego i się rozchodzili. Teraz dynamika protestów jest zupełnie inna. Także język. Ale to nie jest wina protestujących ani nauczycieli. Trzeba sięgnąć do źródła tych protestów, żeby znaleźć winowajcę.