W 1995 roku Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie, mierząc się w drugiej turze z Lechem Wałęsą. Różnica między kandydatami była niewielka. Postkomunista zdobył 51,72 proc. głosów. W kraju wybuchło oburzenie, kiedy okazało się, że Kwaśniewski kłamał w kampanii o swoim wyższym wykształceniu, którego nie posiadał. Do PKW wpłynęło ponad 140 tys. protestów. Wyborcy domagali się unieważnienia wyborów. Sprawę musiał rozstrzygnąć Sąd Najwyższy. Wskazywano m.in. na wyniki badań opinii publicznej, w których większość Polaków uznała, że wykształcenie prezydenta ma znaczenie. Sztab Kwaśniewskiego w kampanii przedstawiał swojego kandydata jako wykształconego, światłego Europejczyka w odróżnieniu od kontrkandydata, prostego robotnika.
Czy polityk może kłamać?
Zdominowany przez sędziów PRL skład sędziowski oddalił jednak protesty, uznając wybory za ważne. Sędziowie nie dali wyborcom szansy ponownego rozstrzygnięcia, czy kłamstwo dyskwalifikuje kandydata na najwyższy urząd.
Było to jedno z najbardziej haniebnych orzeczeń SN w historii III RP, które kształtowało rzeczywistość na kolejne dekady. W ten sposób bowiem sędziowie usankcjonowali kłamstwo w polityce i to w momencie newralgicznym dla państwa, kiedy społeczeństwo powoli wychodziło z traumy „zdemoralizowanego PRL”. W 1995 roku standardy etyczne w życiu publicznym dopiero się formowały. Sąd Najwyższy już na samym początku obniżał jakość państwa. Gdyby tzw. kłamstwo magisterskie zostało ukarane i powtórzono by wybory, granice moralne w polityce byłyby jasno określone, stanowiąc wyraźne ostrzeżenie dla przyszłych naśladowców Kwaśniewskiego. Niestety, standard ustalony wówczas przetrwał do dziś, osłabiając moralne fundamenty funkcjonowania państwa i jego polityków.
Czytaj więcej
Ministra ds. równości Katarzyna Kotula nie obroniła pracy magisterskiej. Mimo to na stronie Sejmu napisane było, że posiada dyplom Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Informacja o ukończeniu uczelni widniała też na stronie polityczki.
To nie kłamstwo, to błąd
Kłamstwo stało się w polityce przeoczeniem, nieistotnym błędem, z którym należy się godzić i przechodzić do porządku dziennego. Takich spraw w rzeczywistości politycznej mamy setki. I nie chodzi wyłącznie o wykształcenie ministry Katarzyny Kotuli, której najbliższa jest analogia do „klątwy Kwaśniewskiego”, ale też o tych wszystkich „absolwentów” Collegium Humanum, wyłudzaczy kilometrówek czy zapominających wpisywać darowane domy w oświadczeniach majątkowych.