Sędzia Barbara Piwnik została na wniosek prokuratora wyłączona ze składu orzekającego w rozpoczętym właśnie procesie o brutalną zbrodnię w Warszawie sprzed dwóch lat. W uzasadnieniu wniosku o wyłączenie sędzi prokurator wskazał, że w przerwie pierwszej rozprawy 8 kwietnia sędzia miała rozmawiać z oskarżonym – na sali był tylko on i konwój, a prokuratorowi i adwokatom poleciła wyjść. Treści rozmowy można się tylko domyślać – zaznaczył prokurator we wniosku, a owe domysły ma wspierać notatka Służby Więziennej.
Sama sędzia powiedziała „Rzeczpospolitej”, że nie wie, dlaczego została wyłączona, a zakomunikowano jej tę decyzję, gdy wróciła z urlopu. A co do rozmowy, odpowiedziała: „Gdybym uważała, że są okoliczności, żeby mnie wyłączyć, to sama złożyłabym taki wniosek”.
Owszem, jest też taki tryb i sędziowie nierzadko z niego korzystają. Nie mam oczywiście wiedzy, czy była taka rozmowa bez udziału adwokatów, a tym bardziej o czym. Wiem, że sędzia powinien raczej tego unikać, a jak są nawet jakieś kwestie wstydliwe, to można je omówić ogólnymi słowami. A rozmowy na boku czy za zamkniętymi drzwiami mogą budzić pytania i podejrzenia. Prawdę mówiąc, taka demonstracja wobec prokuratury i adwokata może świadczyć raczej o niezręczności sędzi.
Ale za niezręczność też się płaci. Jak wskazał choćby Sąd Najwyższy w ostatniej sprawie dotyczącej wyłączenia sędziego frankowicza, należy unikać sytuacji, że sędzia może być postrzegany jako kierujący się innymi względami niż wyłącznie merytoryczne, i rzeczywista zasadność tej obawy nie ma znaczenia – rozstrzygająca jest możność jej powstania i obiektywnie niepodważalny charakter.
Generalnie samo wyłączenie sędziego nie znaczy zatem ani o jakimś przewinieniu zawodowym, to po prostu dmuchanie na zimne i ukłon w stronę przejrzystości sądów. Problem pojawiłby się wtedy, gdyby za wątpliwościami co do bezstronności jakiegoś sędziego stały poważniejsze nieprawidłowości – albo miał on zbyt wiele takich wyłączeń na wniosek stron postępowania.