Co gorsza, nie wszystkie są od razu dostrzegalne. Niektóre grasują w naszym wnętrzu. Część pustoszy najświatlejsze umysły, zapełniając ubytki eklektyczną miazgą. W świecie dekodowanym przez nową zawartość mózgowia nie ma autorytetów ani barier, wszystko wydaje się w zasięgu ręki, największe nonsensy uchodzą za prawdy objawione. Ideologiczne waśnie potrafią odgrodzić jednych od drugich rowem nie do przebycia, a litery prawa – przeistoczyć się w substancję o właściwościach ektoplazmy, która wydostaje się z twarzoczaszki medium, lśni tajemnym blaskiem, wszelako nic to nie znaczy. Medium może zaś zaimprowizować dowolny seans spirytystyczny, jako że prawo to właśnie ono.
Najbardziej mnie boli, gdy tego typu osobliwości rejestruje się na obszarze, który oschły język ustaw pragmatycznych nazywa „działem administracji rządowej sprawiedliwość". No, ale dosyć smętnych metafor.
Ja to rozumiem inaczej
Chyba nie byłam jedyną osobą skonfundowaną felietonem sędziego Arkadiusza Krupy „Nie ma już szans, by wrócić do punktu wyjścia" („Rzeczpospolita" z 22 sierpnia). Zaniepokoiło mnie już preludium poświęcone apelowi Stałego Prezydium Forum Współpracy Sędziów, aby sędziowie nie wyrażali zgody na objęcie stanowisk i funkcji w trybie znowelizowanej ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych (dalej: u.s.p.). Inaczej rozumiem lojalność wobec swojego środowiska w walce o priorytety, chociażby miotały mną wątpliwości co do używanych środków. Spory o taktykę walki rozgrywałabym w kręgu wewnętrznym. Inaczej wyobrażam sobie również własny komunikat, że mam kwalifikacje i czuję gotowość do awansu lub wyróżnienia w pracy. Nie wyobrażam sobie autoreklamy metodą podrywania autorytetu współzawodników. Mam odrazę do czarnej propagandy. Czytając tekst po raz pierwszy, analizy wynurzeń pana sędziego w tej konstelacji nie ukończyłam. Przygnębiona, przeskoczyłam do kolejnego wątku. Zaczynał się mniej obrazoburczo: od próby ustalenia terminu, w którym rozpoczął się proces psucia polskiego prawa. Oczywiście, że nie stało się to dwa lata temu. Raczej też nie akurat wtedy, gdy w poprzedniej kadencji parlamentu, tuż przed jej upływem, zrelatywizowano zasadę, że sędziowie, a przy okazji i prokuratorzy za wykroczenia odpowiadają wyłącznie dyscyplinarnie (DzU z 2015 r., poz. 1309). Efekt zepsutego prawa wywołuje każda inicjatywa ustawodawcza wynikająca z pobudek populistycznych, przygotowywana na Wojtkowe oko w zaciszu gabinetów politycznych, puszczana potem w eter na chybił trafił w nadziei, że niedoedukowani wyborcy kupią ją na pniu.
Grzywna w drodze mandatu karnego nakładana na sędziego za jego zgodą, jeżeli udowodni mu się popełnienie wykroczenia drogowego, rzeczywiście może być poczytywana za dziurkę w idei ległej u podstaw art. 181 konstytucji, jednakże nie w nim samym. Z przepisu tego nie da się wywieść twardej zasady, która gwarantowałaby sędziom, nie wspominając o prokuratorach, immunitet materialnoprawny przekształcający odpowiedzialność wykroczeniową w dyscyplinarną. Na wspólnym, jakkolwiek by było, poletku obserwowaliśmy większe anomalie. Dość wspomnieć weryfikację kadry prokuratorskiej w 1990 r. bez ustawowych przepisów proceduralnych. I karykaturę procedury weryfikacyjnej w prokuraturze na szczeblach regionu (poprzednio: apelacji) oraz centrali z mocą od 4 marca 2016 r., skutkującą niespotykanymi od dekady desantami kadrowymi między szczytem drabiny a dołem.
Nie przesadzajmy z wrażliwością na nasze krzywdy, bo znów ktoś nas złapie za słówko. Polamentujmy lepiej nad dziurami w prawie przekładającymi się na fakty obiektywne, rozsadzającymi fundamenty systemu, uchwytnymi dla przeciętnego Kowalskiego.