Wielu sądziło, że warszawska wizyta Didiera Reyndersa, unijnego komisarza ds. sprawiedliwości, który zasłynął z krytyki polskiego rządu i domagał się wycofania wniosku premiera z Trybunału Konstytucyjnego, stanowi zapowiedź przełomu w stosunkach z UE. Snuto scenariusze, że sytuacja na polsko-białoruskiej granicy zmieni stosunek unijnych komisarzy do Polski i poskutkuje odblokowaniem funduszy na Krajowy Plan Odbudowy.
Czwartkowe spotkanie Reyndersa ze Zbigniewem Ziobrą rozwiało te nadzieję. Komisarz, mówiąc o zagrożeniach dla praworządności, jakie niesie ze sobą wtrącanie się polityków do sądownictwa, dał jasno do zrozumienia, że Bruksela utrzymuje niezmienny kurs wobec Polski i nie zamierza łączyć kwestii praworządności z sytuacją na wschodniej granicy Unii. Jednak o odblokowaniu pieniędzy z Funduszu Odbudowy nie było nawet mowy.
Czytaj więcej
Unijny komisarz do spraw sprawiedliwości Didier Reynders spotkał się w czwartek w Warszawie z min...
Minister potraktował Didiera Reyndersa w podobny sposób jak rok wcześniej Věrę Jourovą, zapraszając ją do muzeum ofiar komunizmu na Mokotowie. Sarkastycznie zadeklarował, że Polska może przyjąć w ramach ustępstw wzorce wyboru sędziów obowiązujące w Niemczech, które są zgodne ze standardami UE. Chodzi o to, że część sędziów niemieckich wybierają posłowie do Bundestagu. Tym razem minister przekazał komisarzowi zdjęcia zniszczonej przez Niemców Warszawy, a rozmowa o rozbieżnościach i równym traktowaniu nie przyniosła żadnych konkluzji. I chyba nawet nie było na to szans.
Zbigniew Ziobro jest dziś postrzegany jako reprezentant radykalnego wobec Brukseli skrzydła rządu Mateusza Morawieckiego. Zwolennik doktryny „ani kroku wstecz”. Jeżeli Unia chciałaby szukać kompromisu, byłby to więc najgorszy adres, pod który mogłaby się udać. I unijni komisarze raczej dobrze zdają sobie z tego sprawę.