Podobno system wyborczy w USA jest niezrozumiały nawet dla samych Amerykanów. Dlaczego tak się dzieje?
Andrzej Bryk: System elektorski jest skomplikowany, ale niezwykle logiczny. Jego historia sięga początku XIX w. Wtedy wyzwaniem było pogodzenie interesów poszczególnych stanów, czyli zabezpieczenie federalnej struktury USA, z jednoczesnym zachowaniem zasad demokratycznych. Gdyby zdecydowano się na system wyborów powszechnych, to największe ośrodki – takie jak Boston, Filadelfia czy Nowy Jork – miałyby decydujący wpływ na wynik. A to byłoby niezgodne z republikańskim systemem USA. Dlatego na prezydenta głosuje się w poszczególnych stanach. Tutaj powstał kolejny dylemat – czy o wyniku wyborów ma decydować większość stanów. Wtedy zasada demokratyczna zostałaby osłabiona ze względu na dysproporcję ich liczebności. Kompromisem okazał się system elektorski. Zabezpiecza interesy poszczególnych stanów i ogółu mieszkańców USA. W każdym stanie jest określona liczba elektorów – w zależności od populacji stanu. Największe mają po kilkadziesiąt elektorów, proporcjonalnie do liczby mieszkańców, najmniejsze po jednym. Liczba elektorów jest równa liczbie kongresmenów z poszczególnych stanów. Do tej liczby dodano dwa głosy reprezentujące senatorów. Dlatego jest możliwe, że kandydat wygra wybory, nawet jeśli większość stanów zagłosuje na jego przeciwnika.
Teoretycznie było więc możliwe, że wygra kandydat, na którego zagłosowała mniejszość ogółu Amerykanów.
System elektorski stawia nacisk na to, żeby wybory rozgrywały się w poszczególnych stanach, a nie były arytmetycznym odzwierciedleniem ogółu ludności USA. Z tego powodu kandydaci prowadzą kampanię w każdym ze stanów. Oczywiście, w większości z nich wybory są w dużym stopniu przesądzone już wcześniej. Większość stanów jest kulturalnie i historycznie albo republikańska, albo demokratyczna. I tak, nie ma wątpliwości, że w takich stanach jak Nowy Jork czy Kalifornia wygra Clinton, a w Teksasie – Trump. O wynikach decydują tzw. swing states – czyli te niezdecydowane. Tradycyjnie są to Floryda – która przesądziła o wygranej George'a W. Busha w 2000 r., ale też Ohio, Pensylwania czy Karolina Północna. To przede wszystkim wynik wyborów w tych stanach decyduje, kto zostanie nowym prezydentem USA.
O ostatecznym wyniku wyborów, w których walczyli Bush i Al Gore, zadecydował jednak Sąd Najwyższy.