Znalazło się na niej 49 Francuzów, 41 Hiszpanów, po 32 Niemców i Anglików, 31 Brazylijczyków, 26 Argentyńczyków, 24 Włochów, po 15 Belgów i Portugalczyków, 12 Holendrów i tylko dwóch Polaków: Robert Lewandowski oraz Piotr Zieliński.
To jest subiektywna lista dziennikarzy. Być może ktoś znalazł się na niej niezasłużenie, a ktoś inny został niesprawiedliwie pominięty. Ale zestawienie pokazuje prawdziwy obraz siły w światowym futbolu.
Polska zajmuje odległe miejsce i żadne rankingi FIFA tego nie oddają. Co z tego, że podczas losowania do mundialu w Rosji jako reprezentacja z najlepszej dziesiątki na świecie (można się było z tego śmiać) znaleźliśmy się w pierwszym koszyku, skoro i tak jako jedni z pierwszych odpadliśmy z rozgrywek.
Fakt, że Polacy od roku 2006 w miarę regularnie biorą udział w turniejach finałowych mistrzostw świata lub Europy, jest i tak wyczynem. „Biorą udział” to stwierdzenie oddające stan rzeczy. Uczestniczą, bo sam udział jest już sukcesem. Na nic więcej nas nie stać.
W meczach z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną wystąpiło 18 zawodników. Z Holendrami nie mieliśmy szans, bo między piłkarzami obydwu drużyn była zbyt duża różnica w wyszkoleniu technicznym. Oni piłkę pieścili, a nam ona przeszkadzała. W Polsce utalentowanym chłopcom trenerzy zakazują „kiwania się”, bo to podobno anachroniczne. Nie ma więc dryblerów w stylu Brychczego, Deyny, Lubańskiego, Gadochy, Okońskiego, czyli piłkarzy, którzy potrafili z piłką przy nodze minąć kilku przeciwników, a potem strzelić lub podać partnerowi.