Arkadiusz Stempin: Reset w relacjach polsko-niemieckich pozostawił niedosyt jak nieudana noc poślubna

Równo 85 lat od ataku Niemiec na Polskę znana elitom wiedza o zbrodniach nad Wisłą pozostaje wciąż nieznana niemieckim masom zakotwiczonym w popkulturze – pisze politolog i historyk.

Publikacja: 01.09.2024 17:23

Olaf Scholz

Olaf Scholz

Foto: AFP

„Nasi niemieccy partnerzy muszą w końcu przyjąć na siebie odpowiedzialność polityczną, historyczną, prawną i finansową za skutki napaści na nasz kraj” – tak pisał przed półtora roku premier Mateusz Morawiecki. Jego kilkustronicowy artykuł ukazał się w tygodniku „Der Spiegel”. Pomimo najgorszych relacji na linii Berlin–Warszawa od przełomu 1989 r. najbardziej opiniotwórcze medium nad Renem udostępniło łamy polskiemu premierowi. Zarazem argumentacji, dlaczego Polska domaga się od Niemiec 1,3 bln euro wojennych reparacji. W mikrowymiarze zaprzeczałoby to rozpowszechnianej przez PiS tezie, że polski głos jest nieobecny nad Renem. Rachunek Berlinowi rząd Morawieckiego wystawił jednak bez podstawy prawnej i bez konsultacji w zakresie prawa międzynarodowego. Najpewniej w świętym przekonaniu, że odmowa posłuży rządzącej prawicy za polityczny kapitał w pożądanym umocnieniu obrazu niemieckiego wroga. Bębenek emocji podbito tak mocno, że po zmianie rządów każde negocjacje z Niemcami na ten temat musiały wywołać rozczarowanie.

I wywołały. Proeuropejski rząd Donalda Tuska nie forsował już fantasmagorycznych reparacji. W kontekście wojny na wschodzie i zagrożenia UE przez imperializm Putina zakończenie polsko-niemieckiej zimnej wojny jawiło się jako nakaz chwili. Zaraz po swoim pierwszym przemarszu po czerwonym dywanie z premierem Tuskiem i odebraniu wojskowych honorów w Warszawie kanclerz Scholz wyłożył na stół pakiet: stworzenie funduszu na rzecz żyjących jeszcze ofiar II wojny, upamiętnienie polskich ofiar w Berlinie oraz wsparcie we wzmocnieniu wschodniej flanki NATO, w tym polskiej granicy. Reset we wzajemnych relacjach pozostawił jednak spory niedosyt jak nieudana noc poślubna. Proponowany przez kanclerza fundusz na rzecz garstki żyjących 40 tys. polskich ofiar II wojny (200 mln euro) wywołał w oczach Tuska jedynie gniew. Tak jak mglistość we wdrożeniu przedsięwzięcia do politycznej praktyki. „To polityczny błąd, co gorzej, brak szacunku wobec garstki kombatantów w podeszłym wieku”, wyrokował, zupełnie słusznie, Bogusław Chrabota. Bo oto biologia, nie eksperci w Berlinie, miałaby rozwiązać problem.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Panie Scholz, szacunek zamiast lekceważenia

Eksperci w Berlinie wprawdzie zakasali rękawy, ale każdy miesiąc zwłoki potwierdza sugestię naczelnego „Rzeczpospolitej”.

Znana elitom wiedza o Polsce pozostaje nieznana niemieckim masom

Z kolei perspektywa upamiętnienia w Berlinie wszystkich polskich ofiar wojny i okupacji to horyzont czasowy rzędu pięciu–dziesięciu lat. Pierwotna inicjatywa, prosto z serca niemieckiego społeczeństwa, w międzyczasie zyskała aprobatę parlamentu i rządu. Okrzyknięte roboczo „miejsce pamięci” ma zadośćuczynić skromnej obecności Polski w niemieckiej kulturze pamięci. O skalę „skromności” można kruszyć kopie.

Niedostateczna wiedza Niemców o historii Polski i wspólnej przeszłości „jest jednocześnie opinią prawdziwą i błędną”, pointuje polonofil i szef Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt prof. Oliver Loew. Znana elitom wiedza pozostaje nieznana niemieckim masom zakotwiczonym w popkulturze. Statystyczny piekarz z Hamburga przebywa na Ibizie i nurkuje w morzu, kiedy członkowie establishmentu Berlina regularnie pojawiają się w Warszawie na rocznicy wybuchu wojny lub Powstania Warszawskiego. W tym roku był to prezydent kraju Frank Walter Steinmaier. Wprawdzie media nad Renem informują o obydwu rocznicach, ale lwia część Niemców w szczycie urlopowym puszcza to mimo uszu.

Czytaj więcej

Jędrzej Bielecki: Prezydent Niemiec w pokłonie przed powstańcami. Ale gestu Brandta nie powtórzył

Zresztą i w ciągu roku skrupulatnie omija każde wydarzenie poświęcone Polsce. W szkołach temat wojny i okupacji w Polsce nie stanowi jednostki lekcyjnej. W latach 90. i na początku XXI w. lukę tę wypełniali kombatanci niemieckich obozów. Przyjeżdżali do niemieckich szkół, siadali naprzeciwko uczniów i opowiadali swoje tragiczne wojenne losy. Dziś już ich albo nie ma, albo nie są w stanie podołać trudom podróży za Odrę. Niepomiernie wzrosła u naszych sąsiadów rola edukatora państwowego i mediów.

Latarnia empatii w centrum Berlina

Dlatego pomnik, klasyczny monument, silnie zakotwiczony w polskim kulturowym DNA, stanie w centrum Berlina przy stacji metra Anhalter Bahnhof. Z kolei Dom Polsko-Niemiecki, zaplanowany rzut beretem od Urzędu Kanclerskiego i Opery Krolla (tam 1 września 1939 r. Hitler wydal rozkaz do ataku na Polskę), służyłby jako centrum edukacyjne. Punkt ciężkości opowieści ma leżeć na sześciu latach wojny i okupacji, wplecionych w tysiącletnie dzieje obydwu krajów, organicznie na siebie zachodzące. Uzupełniałaby to szeroka oferta edukacyjna i kulturalna jako idealna platforma do spotkań młodzieży.

„Latarnia empatii, której przez lata w Niemczech tak bardzo brakowało” – określa całość projektu prof. Loew. Nim stanie pomnik i niemiecka „latarnia empatii”, konsul generalna RFN z Gdańska Cornelia Piper zaapelowała o stworzenie w trybie pilnym tymczasowego, symbolicznego miejsca pamięci. I zaproponowała rozpisanie konkursu na dzieło sztuki.

Po naszej stronie należałoby na śmietnik wyrzucić wszelkie kalki niemieckie fałszujące rzeczywistość nad Renem. Günter Papst, spiritus movens współpracy rodzinnego Schwalbach z Olkuszem, opowiada, jak przed przyjazdem delegacja z małopolskiego miasta dopytywała się, „czy w Niemczech nic jej nie grozi”. Także pandemia nadwątliła wiele partnerskich kontaktów, jak między Bochnią a Saar Louis w Palatynacie. Długo machano sobie jedynie ręką z ekranu. W październiku po pięciu latach do Bochni przyjeżdża grupa 50 strażaków.

Wsparciem Ukrainy i „nową polityką wobec Rosji wyszliśmy naprzeciw polskim oczekiwaniom jak nigdy dotąd w przeszłości” – twierdzi były ambasador RFN w Warszawie Rolf Nikel

Ceniony historyk Timoty Garton Ash słusznie twierdzi, że to elity nadają kierunek, ale prawdziwy dialog między państwami tworzą obywatelskie społeczeństwa. To ich przedstawiciele najbardziej skorzystają na ultranowoczesnym, łukowatym moście kolejowym, który długością 260 metrów w Kostrzyniu nad Odrą połączył obydwa kraje. Pierwszy na świecie most z wykorzystaniem włókien węglowych, bardzo ekologiczny, łączy w sobie symbolikę i użyteczność. Szkoda tylko, że nie skorzystają z niego pułki rodaków latami pracujących przy szparagach, ogórkach czy w winnicach między Odrą a Renem. Zastąpiły ich ukraińskie ręce.

Niemcy są drugim największym dostarczycielem do Ukrainy sprzętu wojskowego i pomocy finansowej

Wsparciem Ukrainy i „nową polityką wobec Rosji wyszliśmy naprzeciw polskim oczekiwaniom jak nigdy dotąd w przeszłości” – twierdzi były ambasador RFN w Warszawie Rolf Nikel. Jakkolwiek wspólny plan odbudowy Ukrainy na tle samego przebiegu wojny i geopolitycznej rozgrywki jawi się dość amorficznie. Zmiana rządu w Warszawie nie oznacza, że także w innych kwestiach: energii atomowej, polityki migracyjnej czy reformy UE – kość niezgody zastąpi fajka pokoju. Już po przejęciu władzy przez demokratyczną koalicję jej rząd nie wydał prokuraturze niemieckiej ukrywającego się w Polsce Ukraińca, który, jak wynika z równoległych i niezależnych od siebie śledztw, wysadził w powietrze Nord Stream 1 i 2. Mieszkający w Pruszkowie płetwonurek zbiegł do Ukrainy. „Jak Polacy mieliby wydać bohatera?” – konkludowano w Berlinie.

Pomimo że trop do największego aktu sabotażu w powojennych Niemczech prowadzi do Ukrainy, z niejasną przy tym rolą prezydenta Zełenskiego, kurs wsparcia dla rządu w Kijowie nie uległ zmianie. RFN figuruje na drugim miejscu jako największy dostarczyciel do Ukrainy sprzętu wojskowego i pomocy finansowej. Wypominanie Niemcom, że zaraz po agresji Putina zaoferowali napadniętemu krajowi 5 tys. hełmów, nosiłoby dziś znamiona infamii. Rząd niemiecki przekazał z zasobów Bundeswehry trzy z dwunastu systemów Patriot. Także zaplanowane na przyszły rok cięcia wydatków w pomocy dla Ukrainy nie oznaczają regresu wsparcia. Wprawdzie budżet obronny wzrośnie o 1,5 mld euro i zamknie się sumą 53 mld, ale bezpośrednia pomoc dla Ukrainy zmaleje z 8 mld (2024) do 4 mld euro (2025). Cięcia wynikają z ortodoksyjnego podejścia wolnych liberałów (FDP) do dyscypliny budżetowej.

Czytaj więcej

Niemcy zapowiadają pomoc dla Ukrainy. Wyślą 5 tys. hełmów

Rekompensatę mają zapewnić plany grupy G7, która z zamrożonego w europejskich bankach rosyjskiego kapitału przekaże Ukrainie odsetki w formie kredytu w wysokości 50 mld euro. Przycięcie wydatków na wsparcie Ukrainy dyktuje także sam rozwój wypadków w Niemczech. Na progu jesieni odbędą się wybory w trzech landach na wschodzie kraju. W sondażach lideruje prawicowo-populistyczna AfD, a dobrymi wynikami chełpi się populistyczna lewica Bündnis Sahra Wagenknecht (BSW). Obydwie formacje silnie gardłują za porzuceniem wsparcia dla Ukrainy, ponownym zbliżeniem z Rosją i powrotem do importu stamtąd gazu. BSW chciałaby nawet od Ukrainy odszkodowanie za zniszczenie gazociągu Nord Stream. Co absolutnie wyklucza rząd Scholza.

Imperatyw kardynała Richelieu

Od następnego roku niemiecka dywizja pancerna, stacjonująca dotychczas pod Würzburgiem w Bawarii, wzmocni wschodnią flankę NATO i zostanie włączona do międzynarodowego korpusu stacjonującego w Szczecinie, którego dowództwo przejmie polski generał. 

Niemal 80 lat od zakończenia II wojny światowej, przy ciążącej jeszcze hipotece przeszłości i różnicy stanowisk na wiele bieżących kwestii, ale także w obliczu osiągnięć na kamienistej drodze pojednania i w kontekście zagrożenia rosyjskiego, Polska i Niemcy stale powinni pamiętać o imperatywie stymulującym legendarnego kardynała Armanda de Richelieu. Ten książę katolickiego Kościoła jako premier kraju nie wahał się zawrzeć sojuszu z mahometańską Turcją i protestancką Szwecją przeciwko katolickim Habsburgom. Dla dobra Francji i jej racji stanu.  

Autor

Arkadiusz Stempin

Politolog i historyk, profesor w Uczelni Korczaka w Warszawie i na Uniwersytecie Alberta Ludwika we Fryburgu Bryzgowijskim

„Nasi niemieccy partnerzy muszą w końcu przyjąć na siebie odpowiedzialność polityczną, historyczną, prawną i finansową za skutki napaści na nasz kraj” – tak pisał przed półtora roku premier Mateusz Morawiecki. Jego kilkustronicowy artykuł ukazał się w tygodniku „Der Spiegel”. Pomimo najgorszych relacji na linii Berlin–Warszawa od przełomu 1989 r. najbardziej opiniotwórcze medium nad Renem udostępniło łamy polskiemu premierowi. Zarazem argumentacji, dlaczego Polska domaga się od Niemiec 1,3 bln euro wojennych reparacji. W mikrowymiarze zaprzeczałoby to rozpowszechnianej przez PiS tezie, że polski głos jest nieobecny nad Renem. Rachunek Berlinowi rząd Morawieckiego wystawił jednak bez podstawy prawnej i bez konsultacji w zakresie prawa międzynarodowego. Najpewniej w świętym przekonaniu, że odmowa posłuży rządzącej prawicy za polityczny kapitał w pożądanym umocnieniu obrazu niemieckiego wroga. Bębenek emocji podbito tak mocno, że po zmianie rządów każde negocjacje z Niemcami na ten temat musiały wywołać rozczarowanie.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Nizinkiewicz: PiS przykrywa sprawę Czarneckiego protestem i straszy wewnętrzną wojną
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Buras: Co ma Wołyń do rozszerzenia UE
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Troska o dobrostan zwierząt jest częścią polskiej historii. Czas na kolejny krok
Opinie polityczno - społeczne
Jan Środoń: Boże, broń nas przed taką reformą. Jak skutecznie naprawić PAN?
Opinie polityczno - społeczne
Ćwiek-Świdecka: Sprawdziany zachęcą do gimnastyki? Ciekawa koncepcja walki ze zwolnieniami z WF-u
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne