Nie można było zapominać o amerykańskiej specyfice. Trzeba ją
dobrze znać, żeby wiedzieć, jak wielka jest w Stanach rola lobbingu. Ogromnej
wagi Kongresu i jego wpływu na bieżącą politykę amerykańską nie podważy nikt,
ale właśnie ta świadomość wymaga prowadzenia działań mających dopomóc w
przekonaniu Kongresu, by zaangażował się w jakąś konkretną sprawę. Zdaniem
specjalistów nie ma na świecie takiego drugiego parlamentu, który tak mocno
oddziaływał na bieżącą politykę państwa i prezydenta. W Stanach nie wystarczą
więc dobre kontakty z rządem. Niezbędne jest prowadzenie intensywnej pracy z
Kongresem i to z obu jego izbami. Jest to więc działanie obliczone na wielką
skalę, idące w tysiące ludzi, których trzeba obserwować, do których trzeba
wiedzieć, jak można dotrzeć w każdej chwili. Kongres jest opleciony doradcami,
zawodowymi lobbystami, a wszyscy mają swoje i interesy. Ale nie można się było
ograniczać tylko do Waszyngtonu. Polityka lokalna ma w Stanach ogromne
znaczenie, a to wymusza ciągłe wyjazdy również nie tylko poza ten „wielki
Waszyngton”, czyli poza Beltway, a więc obwodnicę Waszyngtonu DC, ale i do
wielu amerykańskich stanów.
To niezwykle ważne działanie miało na celu zainteresowanie
problemem i ułatwienie zrozumienia tego, po co trzeba rozszerzyć NATO. Chodziło
przede wszystkim o to, by mając ograniczone możliwości działania i ograniczone
środki, wykorzystać wszystkie możliwości, tak by żaden ruch nie był strzałem w
próżnię. Działania były więc prowadzone albo tam, gdzie trzeba było pozyskiwać,
bo nie było dla sprawy wystarczającego zrozumienia, albo tam, gdzie trzeba było
konsolidować, bowiem od przekonania kogoś o słuszności naszej sprawy do
zaangażowania go w pozyskiwanie senatorów droga jest jeszcze daleka i
wymagająca wielkiej pracy. Czyli niezbędna jest koncentracja i selektywność.
Podobnie było w działaniach na szczeblu centralnym.
O tym, że polskie działania były skuteczne, świadczy liczba
dziewiętnastu stanowych rezolucji na rzecz rozszerzenia NATO o Polskę. Takie
rezolucje działały na władze stanowe, którym było łatwiej prowadzić kampanię na
rzecz rozszerzenia NATO dalej.
Używano różnych argumentów
Zdaniem Jana Nowaka-Jeziorańskiego, byłego szefa Wolnej
Europy, polska grupa etniczna powinna się uczyć od mniej licznej, ale jakże
sprawniejszej (nie tylko z racji na posiadanie wielkich pieniędzy) etnicznej
grupy Żydów amerykańskich czy nawet żyjących w Stanach Kubańczyków, którzy
potrafią wywrzeć taki nacisk na Kongres, że nikt nie jest w stanie zmienić
obowiązujących ustaw restrykcyjnych wobec komunistycznej Kuby.
Cały czas prowadzona była akcja wysyłania do poszczególnych
senatorów dziesiątków listów z gratulacjami, z podziękowaniami za
zainteresowanie polską sprawą. Chodziło o to, by wciąż im przypominać o
deklaracji, o rozmowie, o sprawie. Jednocześnie w Stanach co dwa lata zmienia
się jedna trzecia składu Senatu. To więc wymagało wnikliwego obserwowania
kampanii wyborczej w 1996 roku i kształtowania odpowiadającego polskim
interesom stanowiska nowych senatorów, a wcześniej kandydatów.
Używano różnych argumentów. Zawsze były wcześniej starannie
przygotowane. I tak na przykład senator Hayek z Nebraski przypadkiem w czasie
rozmowy odkrył, że jego babka była rodem z Poznańskiego. Tak go ta informacja
uzyskana od polskiego ambasadora ucieszyła i zainteresowała, że stał się
gorącym orędownikiem rozszerzenia.
Tworzone były mapy poparcia
Prowadzone były bardzo dokładne zapiski dotyczące mapy
rozłożenia stanowisk związanych z senatorskim poparciem. Wciąż trzymano ręce na
pulsie, tak by móc dopasować się do sytuacji. Czy to poprzez poszukiwanie
znajomych wśród lokalnego biznesu, czy to stworzenie indywidualnych ścieżek
tak, by mieć przed oczyma sylwetki, wiedzieć na co reagują pozytywnie, a co
może być zagraniem niekorzystnym. Pierwsza taka mapa powstała w grudniu 1994
roku na zorganizowanej pół roku po przyjeździe ambasadora Jerzego Koźmińskiego
naradzie konsularnej. Na tej mapie zmieniali się ludzie, ale też coraz bardziej
na korzyść Polski zmieniała się sytuacja , czyli liczba pozyskanych. Na mapie
było pięć grup:
-
Zaangażowani od początku (Mikulski, Braun) - byli nie tylko
za, ale też walczyli o sprawę i można było założyć, że nie przestaną być za.
-
Ci, którzy po prostu byli za.
-
Wahający się, ale bardziej na tak, szczególnie po przyparciu do muru.
-
Wahający się raczej na nie.
-
No, i ci, co chcieli głosować na nie.
Każdą grupę trzeba było
podchodzić inaczej. Cały czas trzeba było pracować nad piątą, by się nie
powiększała przez ściąganie zdecydowanych czy też niezdecydowanych. Jednak
czasami lepiej było poświęcać więcej energii ludziom z trzeciej i czwartej
grupy niż tym z piątej. To nie było tak, że był przepływ senatorów tylko na
tak, zdarzało się odwrotnie. A zaczęło się wcale nie od 67 jednoznacznie
zdeklarowanych senatorów. Wprawdzie poprawka Brauna miała 82 „za”, ale mówiła
ona poparciu rozszerzenia, ale nie o konkretach.
Metody działania były różne: od wywierania
presji, poprzez przypominanie, naciskanie. Korzystano z kolejnych kampanii
wyborczych (które mają miejsce co dwa lata), wychwytywano elementy dobrych
koncepcji, starano się ukręcać złe, niekorzystne dla polskiej racji stanu w
zarodku. Zrodził się bowiem pomysł, żeby przyjęcie do NATO połączyć z wejściem
państwa kandydującego do Unii Europejskiej. O tym nowym pomyśle strona polska
dowiedziała się w czasie... meczu piłkarskiego rozgrywanego między młodymi
pracownikami Departamentu Stanu, Pentagonu i ich znajomymi. Dzięki
wcześniejszej wiedzy o tej inicjatywie udało się przedsięwziąć akcję
uprzedzającą, tak by nie dopuścić do realizacji tego niekorzystnego dla Polski
zamierzenia. Mecze były zresztą niezłym źródłem wielu interesujących
informacji. Uczestniczyli w nich praktycznie wszyscy młodzi dyplomaci z
ambasad, a ich zadania były jasno i konkretnie precyzowane. Chwytano się
wszelakich najbardziej nawet egzotycznych sposobów.
Polski wkład w doprowadzenie do
rozszerzenia NATO był ogromny
Przekształcono Partnerstwa dla
Pokoju w organizację aktywną. Koncepcja byłego doradcy prezydenta Cartera
Zbigniewa Brzezińskiego (luty 1994), żeby ustalić stosunki z Rosją na innej
płaszczyźnie niż dyskusja na temat rozszerzenia NATO, była bardzo pomocna.
Wystąpienie Andrzeja Olechowskiego w Stambule z zaprezentowaniem koncepcji
strategicznych, to były filary nowej struktury bezpieczeństwa i rozszerzania
NATO.
Nie wszystkim się podobało
podnoszenie zagrożenia ze strony Rosji, bo powiększało jedynie liczbę punktów
zapalnych w kontaktach z nią. NATO jednak było cały czas postrzegane jako
wehikuł integracji z Zachodem. W styczniu 1995 ogłoszono 10 punktów – poszerzenie
NATO stwarza szansę ułożenia nowych stosunków z Rosją. Nowych również i dla Polski.
Specjalne stosunki NATO –Ukraina ogłoszono w marcu 1995.
Nie wszystko było poukładane jak
w szwajcarskim zegarku. Większość spraw dojrzewała na bieżąco. Ciągła presja,
zmieniające się elementy koncepcji amerykańskich, stały udział w debatach,
kształtowanie opinii publicznej i politycznej, jednocześnie dbałość o wizerunek
Polski. To wymagało działań prewencyjnych, reaktywnych, kiedy działo się coś
złego, aktywnych na co dzień. Dziś trudno jest powiedzieć, ile akcji przeciwko wejściu Polski do NATO udało się zdusić w zarodku. Trudno jest powiedzieć, ile
nieprzychylnych Polsce artykułów nie ukazało się dzięki skutecznym i
wyprzedzającym interwencjom.
Rola kontaktów osobistych jest ogromna – w Stanach nie do przecenienia. Mają dużo większe znaczenie niż w Europie
Działano zadaniowo, obserwując i
pracując z różnymi grupami – z prasą, notabene nie tylko waszyngtońską, ale i
nowojorską, co było dużo trudniejsze; ze środowiskami żydowskimi, z Pentagonem.
Pracowali po kolei wszyscy. Dysponowano małymi pieniędzmi, ale udawało się
pozyskiwać niezbędne środki spoza budżetu MSZ-owskiego. Najważniejsze, zdaniem
moich rozmówców, nie tylko wśród pracowników polskiej ambasady w Waszyngtonie,
to konieczność chęci uporządkowania wszystkiego, nie bycie leniwym, a współpraca
z kilkoma osobami, które nie przekładały czasu wolnego nad nie najlepiej
opłacaną pracę.
A pamiętać trzeba, że sytuacja w kraju przez te lata nie była
pomocna. Sprawa premiera Józefa Oleksego zamroziła posuwanie się rozszerzenia o
pół roku. „Byliśmy zdani na siebie, a nie na instrukcje z kraju” – wspominał
lata temu jeden z rozgrywających pracowników polskiej ambasady, dodając, że na
szczęście opinia z Waszyngtonu była wysłuchiwana w Warszawie. To zaś ułatwiało
działania w Waszyngtonie. Najbardziej stresowały w tym czasie: „Poza stosunkami
polonijno-żydowskimi, drugi nerwowy obszar, to właśnie współpraca z krajem,
ciągły lęk, żeby ktoś czegoś świadomie, czy nieświadomie nie zepsuł” –
wspominał ambasador Jerzy Koźmiński, który kierował nie tylko pracą ambasady,
ale też całą operacją lobbingową. Najbardziej zaangażowani w te
działania byli Mariusz Handzlik (zginął w katastrofie smoleńskiej), Bogusław Winid,
pracownik ONZ, Jarosław Kurek – obecnie w OSCE, czy Dariusz Wiśniewski.
Niezbędne więc było posiadanie krytycznych ścieżek dojścia do
ludzi zajmujących się poszczególnymi sprawami i tematami. Rola kontaktów
osobistych jest ogromna – w Stanach nie do przecenienia. Mają dużo większe
znaczenie niż w Europie. Partner musi mieć zaufanie, trzeba je więc wzbudzić,
zazwyczaj można to zrobić tylko poprzez kontakty osobiste. Później już wystarczy
czasem wysłanie krótkiego faksu, żeby móc jakąś sprawę załatwić.
Ważne jest wiele z pozoru mało istotnych
spraw. Konstrukcja przekazywanego komunikatu: musi być tak przygotowany w
kształcie, treści i formie, by był nie tylko zrozumiały, ale i odpowiadający
amerykańskiemu odbiorcy. Konieczne jest więc zaapelowanie do amerykańskich
wartości oraz amerykańskich interesów. Treść komunikatu musi być spójna i
zwarta, konieczne jest ostrożne wyważanie każdego zdania i wypracowanie
doskonałej formy. W Stanach mówi się krócej niż w Europie, używa się skrótów i
tak musi być skonstruowane przesłanie.
Jest to szczególnie ważne dla polityków przyjeżdżających z
Polski. Umiejętność powiedzenia wszystkiego co trzeba i co się chce w
trzyminutowym wystąpieniu, przekazanie przed lub po spotkaniu pisemnego równie
skondensowanego memo jest sumą działań niezbyt często stosowanych w Europie,
ale niezbędnych w Stanach.
Autor
Jarosław J. Szczepański
W latach 1997-2000 pracował jako korespondent freelancer dla polskich mediów w Waszyngtonie