Gdy Donald Tusk po wielu miesiącach wypatrywania go na horyzoncie polskiej polityki wreszcie do niej powrócił, zrobił to, by ratować Platformę Obywatelską – swoje polityczne dziecko, które znajdowało się na najlepszej drodze do tego, by podzielić los AWS czy Unii Wolności. PO miała już wówczas za sobą sondażową „mijankę” z Polską 2050 Szymona Hołowni, która mogła łatwo wchłonąć elektorat partii dryfującej pod rządami Borysa Budki na sondażową mieliznę. W gruncie rzeczy Polska 2050 – tak jak wcześniej Nowoczesna – była bowiem Platformą-bis, odwołującą się do podobnego, liberalnego systemu wartości, ale nieobciążoną żadnymi politycznymi grzechami ze względu na swój niemowlęcy wiek.
I właśnie w tym, krytycznym dla PO momencie Tusk przybył, zobaczył i zwyciężył – bo jego pierwszym celem było odbudowanie pozycji PO jako głównej partii opozycyjnej. I to się udało – dziś między PO a Polską 2050 jest sondażowa przepaść, a i pozostałe partie opozycyjne pozostają w tyle.
Taktyczny sukces
Ci, którzy byli rozczarowani efektami powrotu Donalda Tuska do polskiej polityki, widzieli w nim wcześniej męża opatrznościowego całej opozycji, kogoś, kto przyjdzie, wystąpi dwa–trzy razy na wiecu, udzieli dwóch wywiadów i całkowicie odwróci sondaże. W efekcie PO nie tyle się umocni, ile po prostu wyprzedzi PiS, co w perspektywie byłoby zapowiedzią przejęcia przez nią władzy.
Był to jednak bardzo maksymalistyczny cel, biorąc pod uwagę, że np. w sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski z końca maja 2021 roku – na nieco ponad miesiąc przed ponownym przejęciem sterów Platformy przez byłego premiera – Koalicja Obywatelska zdobyła 13,2 proc. głosów, tracąc do PiS 21,6 pkt proc., a do Polski 2050 8,9 pkt proc. Biorąc pod uwagę punkt wyjściowy, Tusk osiągnął taktyczny sukces – przywrócił PO rolę głównego przeciwnika PiS. To mało, jeśli ktoś myśli o szybkim przechwyceniu władzy, ale dużo, gdy myśli się w nieco dłuższej perspektywie.
Pochłanianie przystawek
To właśnie przez pryzmat tego taktycznego sukcesu należy spojrzeć na forsowaną przez Tuska ideę zjednoczenia opozycji na jednej liście. O ile można bowiem poważnie zastanawiać się, czy taka koalicja od Jarosława Gowina po Adriana Zandberga byłaby najskuteczniejszym sposobem rywalizowania z PiS-em (raz już – w wyborach do PE z 2019 roku – taka taktyka nie przyniosła sukcesu), o tyle taki scenariusz byłby niewątpliwie korzystny dla PO. Ba, korzystne jest nawet samo mówienie o nim.