W sprawie oblania farbą rosyjskiego ambasadora Siergieja Andriejewa trzeba wyraźnie rozgraniczyć dwie kwestie: moralne oburzenie na działania Rosji od tego, co jest elementarnym interesem Polski w tej sytuacji. Czyli oddzielić emocje od racji stanu. Trzeba mówić, a nawet głośno krzyczeć o zbrodniach, jakie popełniają Rosjanie na Ukrainkach i Ukraińcach, o nieusprawiedliwionej agresji na suwerenne państwo ukraińskie, o kłamliwej kremlowskiej propagandzie. Także o tym, że w samym środku wojny, w sytuacji, gdy w Polsce przed bombami Putina schroniły się miliony Ukraińców, zorganizowanie przez rosyjską ambasadę w Warszawie uroczystości przy pomniku sowieckich żołnierzy było bezczelną prowokacją. Ale czym innym jest prowokowanie awantury przez Andriejewa – któremu zarówno władze stolicy, jak i MSZ odradzały organizację jakichkolwiek publicznych uroczystości – a czym innym ocena sytuacji, kiedy do niej już doszło.
Czytaj więcej
Podczas próby złożenia kwiatów na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich ambasador Rosji w Polsce został oblany czerwona farbą - informuje Onet.
Bo polskie państwo, akceptując fakt działania zgodnie z prawem międzynarodowym ambasadora w Warszawie, gwarantuje mu nietykalność. Jeśli uważamy, że swoim prowokacyjnym działaniem ambasador Andriejew łamie reguły dyplomacji, trzeba go było z Polski wyrzucić. Ale dopóki jest akredytowanym przedstawicielem rosyjskiego państwa, należało sprawić, by mu włos z głowy nie spadł. I znów, można zrozumieć społeczne emocje, niechęć czy wręcz nienawiść do Andriejewa, jaką czują mieszkający w Polsce Ukraińcy. Ale emocje to jedno, a racja stanu to drugie.
Czytaj więcej
W Polsce, do której przyjechało ponad trzy miliony uchodźców uciekających przed wojną, nie można było się spodziewać wspólnego świętowania z Rosjanami Dnia Zwycięstwa.
Pozwalając, by ukraińscy aktywiści (jak na razie to oni się do tego przyznali) oblali czerwoną cieczą chronionego dyplomatycznym immunitetem Andriejewa, wystawiamy na szwank powagę polskiego państwa. Oczywiste jest bowiem, że ta sytuacja stawia polskich dyplomatów pracujących w Rosji w bardzo trudnej sytuacji. Oczywistym jest też, że to staje się gratką dla rosyjskiej propagandy – już teraz rosyjskie MSZ mówi o odradzającym się u nas nazizmie. Ale nawet nie to jest najgorsze, bo Rosjanie i tak znaleźliby jakiś pretekst, by uderzyć w naszych dyplomatów, albo by propagandowo uderzyć w Polskę. Najgorsze jest to, że ten incydent wystawia na szwank reputację Polski jako wiarygodnego państwa potrafiącego realizować swoje interesy.