Jednym z najgorętszych pytań w ostatnich dniach jest to o ustanowienie przez NATO nad Ukrainą strefy zakazu lotów. Wybrzmiał ten postulat mocno, kiedy nastąpił atak na elektrownię jądrową Zaporoże. Obserwowałem rozwój wypadków. Widziałem dramatyczne tweety prezydenta Zełenskiego o potencjalnej katastrofie, dziesięć razy większej niż ta w Czarnobylu, informacje o jego telefonach do przywódców Zachodu, filmy z ostrzału. Potem zacząłem czytać wypowiedzi ekspertów na temat konstrukcji elektrowni i zrozumiałem, że zagrożenia właściwie nie było.
Wołodymyr Zełenski doskonale musiał wiedzieć, że elektrownia jest zbudowana w technologii, która daje niemal 100-proc. odporność na działania, jakie miały tam miejsce. Skąd zatem skrajnie alarmistyczny ton i opowieści o grożącym wybuchu? To jasne: w interesie Zełenskiego jest jak najgłębsze wciągnięcie Zachodu i NATO w konflikt. W kolejnych dniach ta presja ze strony Ukrainy się zwiększyła. Sięgnięto po wszystkie standardowe instrumenty oddziaływania na nastroje. To zrozumiałe i dla Zełenskiego oraz jego ekipy chwalebne.
Pamiętajmy jednak: choć Polska ma w tym konflikcie ogromną część interesów zbieżnych z Ukrainą, to jednak nie w 100 proc. Ukraina chce jak największego zaangażowania Zachodu i z jej punktu widzenia nie ma nic złego ani we włączeniu się sojuszu czynnie w działania wojenne, ani w rozlaniu się konfliktu. Do tego by doprowadziło starcie myśliwców NATO z rosyjskimi, nieuchronne w wypadku ustanowienia strefy zakazu lotów.
Jednak – trzeba to powiedzieć wprost – polski interes jest inny. Z rachub Zełenskiego wyniknąć może III wojna światowa. Polska byłaby na pierwszej linii. To nasz dorobek ostatnich kilku dekad byłby puszczany z dymem i nasi obywatele zabijani. Rosyjskie rakiety rujnowałyby Rzeszów, Białystok, Lublin czy Warszawę, nie Londyn, Berlin czy Paryż.
Realizm nakazuje osłabić teraz Rosję jak tylko się da poprzez różnego rodzaju pomoc dla Ukrainy i to już następuje. Ale nakazuje też absolutnie unikać czynnego udziału w tym konflikcie. Nie jest tu żadnym argumentem, że „Rosja i tak może zaatakować”. To nie znaczy, że sami mamy jej dostarczać kolejnych pretekstów. Słaba Rosja to dla nas czas na zbrojenie się, a dla Rosji, która będzie lizać rany po wojnie, może na wewnętrzną zmianę, która da lidera o bardziej pragmatycznym podejściu.