Wymyślanie przyszłości Polski na ponad 30 lat traktujemy raczej jako ćwiczenie intelektualne, niż przedmiot konkretnej strategii polityki państwa. Naszą codzienność determinuje tak wiele zmiennych, że nawet komputery ery „Big Data" nie są w stanie ustanowić jednego „algorytmu", od którego będzie zależała nasza przyszłość. Zwłaszcza w obliczu zmieniającego się ładu międzynarodowego i chwiejącego się paradygmatu rozwoju społeczno-gospodarczego. Dlatego miejsce szczegółowych strategii, które bardzo szybko się dezaktualizują, coraz częściej zajmują bardziej ogólnie sformułowane kierunki rozwoju.
Cieszymy się, że również w ten sposób do tematu podszedł Bogusław Chrabota pisząc o „osiach rozwojowych". To podejście jest nam bardzo bliskie. Nie zgadzamy się jednak z redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej" co do linearnego charakteru postępu oraz utrzymania przez Europę prymatu w świecie. Wątpliwe wydaje nam się również skupienie wyłącznie na kwestiach programowych (merytokratycznych), bez uwzględnienia „czynników zmiany", takich jak choćby polityka czy kultura. To właśnie nazywamy patrzeniem w przyszłość tylko przez jedno oko.
Czy przyszłość to teraźniejszość, tylko że bardziej?
Wybitny ekonomista John Maynard Keynes opublikował w 1930 r. książkę „Economic Possibilities for our Grandchildren", w której prognozował, że dzięki wzrostowi produktywności ludzie za 100 lat będą pracować cztery godziny dziennie. Wystarczy rozejrzeć się wokół, by przekonać się, że Keynes się pomylił. Sama wizja krótszej pracy jest jednak na tyle nośna, że w 2017 r. identyczną prognozę przedstawił Jack Ma, prezes platformy Alibaba. Z tą różnicą, że ludzkość miałaby osiągnąć ten stan w 2050 r. Intuicja podpowiada, że w 2045 r. pojawi się ktoś, kto ogłosi, że ludzie za 20 lat będą pracować cztery godziny dziennie.
Od takiego myślenia nie jest wolny red. Chrabota, który wyraźnie przyjął linearną optykę wzrostu, związaną z określonym paradygmatem rozwoju społeczno-gospodarczego. I pewnie jest to naturalne, że wymyślając przyszłość bazujemy na teraźniejszości. Mechanicznie uznajemy, że wartością w przyszłości będzie to, co dziś uważamy za cenne. Nie brakuje jednak w historii przykładów, że nagłe zdarzenia, kryzysy czy wojny wywracały dotychczasową hierarchię, np. globalny kryzys finansowy z 2008 r., który nie dotknął Polski tak bardzo, jak inne kraje, gdyż w naszym systemie finansowym nie rozwinęły się jeszcze tak złożone narzędzia sztucznego „lewarowania" wzrostu. Otrzymaliśmy wówczas coś na kształt „premii za zapóźnienie". Podobnych wydarzeń w niepewnej przyszłości może być więcej. Stąd trudno dziś przyjmować za pewnik linearną wizję rozwoju.
Kiedy Europa straciła siłę?
Drugim założeniem Bogusława Chraboty jest życzeniowe myślenie, że Europa zjednoczona wokół wspólnej waluty pozostanie globalnym centrum, rywalizującym jak równy z równym z USA i Chinami. Prognoza taka wydaje się nam jednak słabo uzasadniona. Szanse na przekształcenie dzisiejszej UE w federację z de facto wspólną polityką – nie tylko monetarną, ale i fiskalną – wydają się nikłe. Co więcej, na podstawie analizy liczby europejskich firm czy uniwersytetów w czołówkach globalnych rankingów z ostatnich lat widać wyraźnie, że Stary Kontynent już dziś stracił pozycję hegemona. Nie zmieni się to również w przyszłości, gdyż europejskie firmy natrafiają na coraz poważniejsze bariery, wynikające m.in. z restrykcyjnej (jak na globalne warunki) polityki ekologicznej czy polityki ochrony danych osobowych. W rezultacie nawet takie potęgi gospodarcze jak Niemcy zaczną najprawdopodobniej ulegać stopniowej peryferyzacji.