Zbuntowani, zmieleni, zapomniani

W 1981 roku zbuntowało się ich kilka tysięcy. Do pracy po roku 1989 wróciło kilkudziesięciu. Kto okazał się tak groźny – najpierw dla władzy ludowej, a potem dla budowniczych nowego ustroju? Milicjanci, którzy podczas rewolucji „Solidarności” uwierzyli, że może także w resortach siłowych nastał czas na zmiany.

Publikacja: 05.03.2008 04:23

Zbuntowani, zmieleni, zapomniani

Foto: Rzeczpospolita

Zaczęli więc organizować własny związek zawodowy – i słono za to zapłacili. O ich losach opowiada pierwszy program Bronisława Wildsteina z cyklu „Cienie PRL-u”.

W dużym stopniu jest to także opowieść o Służbie Bezpieczeństwa. Losy MO i bezpieki były w komunistycznej Polsce ściśle ze sobą powiązane, w stopniu niewyobrażalnym dla kogoś, kto tamtych czasów nie pamięta. Gdy milicja była „bijącym sercem partii” czy jej zbrojnym ramieniem, SB stanowiła mózg wprawiający ramię w ruch. Wspomnienia byłych milicjantów pełne są opowieści o tym, jak tajniacy wydawali rozkazy, kogo legitymować, aresztować, pobić. Niekiedy zachęcali do pójścia na całość. Jednym z najbardziej wstrząsających świadectw przytoczonych w programie Wildsteina są słowa emerytowanego funkcjonariusza, który otwarcie przyznaje, że układ był taki: partia i SB zalecały nieograniczone użycie przemocy (nawet pobicia ze skutkiem śmiertelnym), a w zamian obiecywały nietykalność.

Prawdziwy chichot historii rozlega się jednak wtedy, gdy ten sam milicjant przyznaje, że nie wszyscy założyciele ówczesnego ruchu związkowego w MO mieli dość pacyfikowania społeczeństwa i wysługiwania się SB. Część z nich obraziła się tylko na PZPR za niedotrzymanie gwarancji bezkarności.

Takich paradoksów jest w krótkiej historii milicjantów związkowców więcej. Kiedy nastał czas przemalowywania milicji na policję, okazali się podwójnie podejrzani – nie ufali im ani dawni towarzysze (mając ich za zdrajców), ani nowa władza (zakładając, że kto raz się zbuntował, zawsze będzie elementem niepewnym). Gdy z rzadka się okazywało, że mogą do pracy wrócić, bezsilnie obserwowali, jak dawni fachowcy z SB przekwalifikowani na policjantów kręcą lody ze światem przestępczym.

Gorzka lekcja, z której wynika, że kto próbuje być porządnym, ten zawsze idzie pod wiatr historii.

Bronisław Wildstein „Cienie PRL-u”, odc. 1 „Milicjanci”, TVP 1, środa, 5 marca, godz. 22

Zaczęli więc organizować własny związek zawodowy – i słono za to zapłacili. O ich losach opowiada pierwszy program Bronisława Wildsteina z cyklu „Cienie PRL-u”.

W dużym stopniu jest to także opowieść o Służbie Bezpieczeństwa. Losy MO i bezpieki były w komunistycznej Polsce ściśle ze sobą powiązane, w stopniu niewyobrażalnym dla kogoś, kto tamtych czasów nie pamięta. Gdy milicja była „bijącym sercem partii” czy jej zbrojnym ramieniem, SB stanowiła mózg wprawiający ramię w ruch. Wspomnienia byłych milicjantów pełne są opowieści o tym, jak tajniacy wydawali rozkazy, kogo legitymować, aresztować, pobić. Niekiedy zachęcali do pójścia na całość. Jednym z najbardziej wstrząsających świadectw przytoczonych w programie Wildsteina są słowa emerytowanego funkcjonariusza, który otwarcie przyznaje, że układ był taki: partia i SB zalecały nieograniczone użycie przemocy (nawet pobicia ze skutkiem śmiertelnym), a w zamian obiecywały nietykalność.

Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Sztuczna inteligencja nie istnieje
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wojna Donalda Trumpa z Unią Europejską nie ma sensu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Czy Angela Merkel pogrzebała właśnie szanse CDU/CSU na wygranie wyborów?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego rząd chce utajnić ekshumacje w Ukrainie?
felietony
Estera Flieger: Posłowie Konfederacji nie znają polskiej historii