Europa wielu narodów

Nie przewiduję, aby w miejsce dzisiejszych narodów w ciągu kilkudziesięciu lat pojawił się jednolity naród europejski. Kultury narodowe na razie podlegają raczej globalizacji niż europeizacji – pisze konstytucjonalista

Aktualizacja: 02.04.2010 03:38 Publikacja: 01.04.2010 19:12

Piotr Winczorek

Piotr Winczorek

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Dosyć często w polskim dyskursie politycznym spotkamy się z twierdzeniem, że kierunek rozwoju Unii Europejskiej, a nawet samo jej istnienie stanowi poważne zagrożenie dla wchodzących w jej skład państw narodowych.

Istotnie, pojawiały się koncepcje, zgodnie z którymi integracja europejska winna w dalekiej perspektywie prowadzić do zastąpienia na naszym kontynencie państw suwerennych przez wspólnotę o charakterze federacyjnym złożoną z autonomicznych regionów i prowincji. Za przyjęciem takiego politycznego planu przemawiać miały dwa względy.

Historycznie ukształtowane europejskie państwa narodowe nie są dostatecznie silne i dynamiczne gospodarczo, by samodzielnie mogły się przeciwstawić wyzwaniom rzucanym przez wielkie, już istniejące i nowo wyłaniające się potęgi światowe – USA, Chiny, Indie, Rosję, Japonię, Brazylię. Muszą zatem łączyć swoje potencjały i wysiłki, bo w przeciwnym razie nie tylko utracą prymat w świecie, utrzymywany przez ostatnie kilka wieków, ale cała Europa przeistoczy się w region o trzeciorzędnym znaczeniu cywilizacyjnym. Stąd konieczność powołania do życia paneuropejskiej, silnie zintegrowanej struktury politycznej i gospodarczej.

Jednocześnie ważną potrzebą mieszkańców Europy jest zachowanie poczucia kulturowej przynależności, bycia u siebie i wśród swoich. Państwo pod nazwą Europa takiego poczucia nie zapewni. Mogą je natomiast dać ukształtowane od pokoleń regiony i prowincje. Tak więc sfederowana Europa powinna się składać z Toskanii, Walii, Mazowsza, Bawarii, Alzacji, Katalonii, Moraw, Siedmiogrodu itp. Plan takiego przekształcenia mapy naszego kontynentu daleki jest, jak dotychczas, od realizacji. Mimo rozszerzania się Unii i umacniania jej instytucji władczych mamy nadal do czynienia z Europą ojczyzn – narodowych państw członkowskich.

[srodtytul]Wspomnienia o bohaterach [/srodtytul]

Europa to jednak nie tylko państwa, ale i narody. Utożsamienie państw z narodami jest spotykanym niekiedy uproszczeniem. Naród jest innego rodzaju wspólnotą niż państwo. Jest bardziej rzeczywistością kulturową niż polityczno-prawną, bardziej sprawą poczucia tożsamości i wyboru niż przynależności określanej przez wiążące jednostkę uregulowania normatywne (obywatelstwo). Jak pisał przed 130 laty Ernest Renan, przynależność narodowa człowieka to kwestia codziennego plebiscytu; dokonywanego każdego dnia wyboru na rzecz uznanej za własną wspólnoty kulturowej i etnicznej.

Sprawą powszechnie znaną jest to, iż mapa narodów, narodowości i grup etnicznych nie pokrywa się z mapą suwerennych państw. Gdyby mapy te miały być tożsame, w świecie współczesnym istnieć by musiało ponad 2 tysiące państw, a nie zaledwie 200. Dodać tu wypada, że szlachetne hasło odwołujące się do prawa narodów do państwowego samostanowienia było i pozostaje trudne do zrealizowania bez uruchomienia ciągu konfliktów o niewyobrażalnej skali.

W początkach XX wieku dominowało na naszym kontynencie przekonanie, że prawo do suwerennej państwowości zachowują jedynie narody historyczne, to jest te, które mogą się wykazać odpowiednim stopniem rozwoju kulturowego, a także powołać na istnienie, choćby w przeszłości i przejściowo, państw własnych i niezależnych. To, które narody spełniają takie kryteria, było sprawą ostrych dyskusji i przewlekłych sporów.

Polacy czy Węgrzy, nie bez znacznego wysiłku ze swej strony, zostali szczęśliwie zaliczeni do grupy narodów historycznych i po I wojnie światowej ich państwowość uzyskała międzynarodowe uznanie. Inaczej było, na przykład, z narodami ukraińskim i białoruskim, które doczekały się takiego uznania dopiero pod koniec XX wieku. Dziś dyskusyjna jest sprawa narodów baskijskiego, kosowskiego lub abchaskiego.

Naród jest, jak już wspomniałem, historycznie ugruntowaną wspólnotą kulturową. Kształtuje ją poczucie zbiorowej przynależności, tożsamość języka, obyczajów, tradycji, niekiedy religii, wspólna afirmacja wielkich, uznanych za własne, dzieł kultury literackiej, plastycznej, muzycznej, wspomnienia o dawnych bohaterach, złych i dobrych wydarzeniach przeszłości, świadomość odrębności, a często i wrogości w stosunku do obcych.

[srodtytul]Skutki wojny stuletniej [/srodtytul]

Mowa tu o narodzie w rozumieniu etniczno-kulturowym. Istnieje też jego rozumienie polityczne. Na naród w tym sensie składa się ogół obywateli. Czasami pokrywa się on z narodem w sensie kulturowym, ale często jest od niego czymś odmiennym. Zgodnie z uregulowaniami konstytucyjnymi odpowiadającymi wymogom demokracji jest on suwerenem w państwie. To rozumienie narodu, choć ważne, tu pomijam.

[wyimek]Poczucie przynależności narodowej wśród Polaków nie słabnie. Wystarczy przyjrzeć się zachowaniom naszych kibiców, gdy wspierają polskich sportowców[/wyimek]

Badania nad dziejami narodów prowadziły do różnych rezultatów. Stosunkowo rzadko spotykany jest pogląd, że naród to zjawisko odwieczne, nawet prehistoryczne. Dominuje przekonanie, że narody pojawiły się dopiero na pewnym etapie rozwoju społeczności ludzkich (z reguły później niż państwa) i nie we wszystkich przypadkach ukształtowały się one w pełni do dnia dzisiejszego.

Gdy idzie o narody żyjące w Europie, wypowiadane są również rozmaite sądy. Niekiedy, jak w przypadku Francuzów i Anglików, twierdzi się, że oznak ich bytu jako wyodrębnionego narodu doszukać się można w średniowieczu, zwłaszcza od czasu wojny stuletniej w XIV i XV wieku. Włosi ukształtowali się (ale chyba nie do końca) jako naród w połowie XIX wieku, w epoce risorgimento. To samo dotyczy Niemców, dla których wielkie znaczenie miała epoka burzy i naporu z końca XVIII wieku, wojen napoleońskich i romantyzmu z połowy wieku XIX.

Niektórzy badacze podkreślają, iż dla wyodrębnienia się narodów w ich dzisiejszej, masowej postaci podstawowe znaczenie miały takie wydarzenia, jak upadek ustroju feudalnego, rozwój kapitalizmu, industrializacja, urbanizacja i pojawienie się oświaty ludowej. Poczucie przynależności, tożsamości i więzi narodowej przekraczające granice wyższych i wykształconych warstw społecznych jest na ogół świeżej daty. Sięga dwóch czy trzech stuleci, a w niektórych przypadkach jest nawet słabiej historycznie zakorzenione. Może dlatego, jako stosunkowo młode, jest tak żywotne, przybierając niekiedy, zwłaszcza w XX w., gwałtowną postać nieprzejednanego nacjonalizmu czy szowinizmu.

[srodtytul]Zasługi endeków i ludowców [/srodtytul]

Co do narodu polskiego formułowane było niekiedy twierdzenie, iż jego początki datować można na czasy piastowskie, a dla jego ukształtowania fundamentalne znaczenie miała walka z germańskim naporem. Liczni badacze utrzymują – sądzę, że zasadnie – iż należy odróżnić poczucie przynależności narodowej warstw społecznie uprzywilejowanych od poczucia przynależności mas ludowych. Stąd można było mówić o istnieniu polskiego „narodu szlacheckiego” już w XVI – XVII wieku.

Ale rozprzestrzenienie przekonania wśród chłopstwa stanowiącego przecież decydowaną większość mieszkańców naszych ziem, że należy ono do narodu polskiego, to kwestia końca XIX, a nawet pierwszych dziesięcioleci XX wieku. Odrodzenie państwa polskiego w 1918 r. i jego działalność edukacyjno-patriotyczna odegrały wielką narodowotwórczą rolę. Niemałe znaczenie dla umocnienia tożsamości narodowej Polaków miało też pojawienie się w tym okresie takich prądów ideowo-politycznych jak narodowa demokracja i zorganizowany ruch ludowy. Przełom XIX i XX wieku był również czasem odradzania lub rodzenia się poczucia i tożsamości narodowej litewskiej, łotewskiej, estońskiej, słowackiej czy ukraińskiej. Ogromne znaczenie dla tego procesu miały dokonania ich elit intelektualnych.

Siła poczucia narodowego i odrębności narodowej jest w Europie współczesnej nadal bardzo znaczna. Dokumenty prawne Unii Europejskiej podkreślają zresztą wagę czynnika narodowego w tej organizacji. Traktat o Unii Europejskiej zapowiada w preambule, że UE pragnie „pogłębić solidarność między narodami w poszanowaniu ich historii, kultury i tradycji”. Podobnie rzecz ujmuje Karta praw podstawowych UE, która we wstępie deklaruje: „Unia przyczynia się do ochrony i rozwoju (...) wspólnych wartości, szanując przy tym różnorodność kultur i tradycji narodów Europy, jak również tożsamość narodową państw członkowskich... ”. Także w art. 22 karta głosi poszanowanie przez Unię „różnorodności kulturowej, religijnej i językowej”.

Zapowiedzi i obietnice zawarte w dokumentach o charakterze prawnym mogą, oczywiście, nie wystarczać, ponieważ w tej dziedzinie bardziej liczy się rzeczywistość niż uregulowania normatywne. Ci, którzy pragną zachować wszystkie elementy tożsamości narodowej w stanie, jaki odziedziczyli po przeszłości, mogą czuć się rozczarowani. Gołym okiem bowiem widać, że pewne ważne jej składniki ulegają przemianom, skażeniom, bledną, zanikają. W ich miejsce pojawiają się inne, często obce, przejęte z cudzego repertuaru kulturowego i, jak się zdaje, niepasujące do rodzimej, narodowej tradycji.

[srodtytul]W obronie tożsamości [/srodtytul]

Wystarczy przyjrzeć się współczesnemu językowi polskiemu. Gdyby wstali dziś z grobów puryści językowi z XVI – XIX wieku, to z pewnością mieliby dużo do roboty. Nie zwalczaliby już w imię nienaruszalnej czystości naszego języka makaronizmów lub francuszczyzny, lecz jego zamerykanizowaną angielszczyznę. Wdzieranie się obcych wzorów kulturowych w polskie granice przybrało lawinową postać. Dotyczy to, na przykład, zwyczajów dnia codziennego (np. kulinarnych) i zwyczajów świątecznych (vide – Halloween czy walentynki).

Zapominamy jednak, że nigdy nie byliśmy zamknięci na obce wpływy. Język polski jest od dawna pełen obcych zapożyczeń – łacińskich, francuskich, niemieckich, rosyjskich, czeskich i jakoś z tym żyjemy. Choinka, tak nam miłe, bożonarodzeniowe drzewko, pojawiła się w Polsce dopiero w XIX wieku i to z Niemiec. Dzisiejsza łatwość komunikowania się na dalekie odległości, łatwość podróżowania i jego dostępność, zapełnianie polskiego rynku importowanymi, egzotycznymi towarami i setki podobnych zjawisk powodują, że polska kultura we wszystkich jej objawach, a za nią poczucie tożsamości narodowej, ulega przemianom.

Niewiele jednak wskazuje na to, aby zjawiska, o których tu wspominam, były powodowane oddziaływaniem, zwłaszcza zaplanowanym, Unii Europejskiej. Możemy mówić raczej o globalizacji kultur narodowych, głównie w ich masowym wydaniu, niż o ich europeizacji. Zjawisko to kształtuje się głównie pod wpływem amerykańskich, a szerzej anglosaskich oddziaływań w wielu sferach życia publicznego i prywatnego. Poczucie przynależności narodowej wśród Polaków jednak nie słabnie. Wystarczy przyjrzeć się zachowaniom naszych kibiców, gdy wspierają na stadionach i poza nimi polskich sportowców. Z dużą dozą prawdopodobieństwa uwagę tę odnieść można też do innych narodów. Ujawnianie się z wielką mocą sentymentów narodowych np. wśród Basków, Katalończyków, Flamandów, czy w Polsce, wśród Ślązaków, może być tego dowodem.

Nie sądzę zatem, aby działalność Unii Europejskiej była w nadchodzących dziesięcioleciach czynnikiem prowadzącym do wynarodowienia europejskich wspólnot etniczno-kulturowych i aby w miejsce narodów dzisiejszych pojawił się jakiś hipotetyczny, jednolity naród europejski. Teoria tygla (melting pot), w którym z przemieszania i stopienia wielu narodów i kultur powstaje jednolity naród nie do końca sprawdziła się nawet w Stanach Zjednoczonych, w których powstała i w których przez kilka dziesięcioleci była usilnie propagowana.

Musimy zarazem być przygotowani na zmiany zachodzące w treści i formach naszej kultury i narodowej tożsamości. Nie obawiam się jednak, że zabraknie u nas sił, które procesom tym będą się przeciwstawiać w imię tradycyjnych wartości polskiej kultury narodowej.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/i]

Dosyć często w polskim dyskursie politycznym spotkamy się z twierdzeniem, że kierunek rozwoju Unii Europejskiej, a nawet samo jej istnienie stanowi poważne zagrożenie dla wchodzących w jej skład państw narodowych.

Istotnie, pojawiały się koncepcje, zgodnie z którymi integracja europejska winna w dalekiej perspektywie prowadzić do zastąpienia na naszym kontynencie państw suwerennych przez wspólnotę o charakterze federacyjnym złożoną z autonomicznych regionów i prowincji. Za przyjęciem takiego politycznego planu przemawiać miały dwa względy.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać