Dosyć często w polskim dyskursie politycznym spotkamy się z twierdzeniem, że kierunek rozwoju Unii Europejskiej, a nawet samo jej istnienie stanowi poważne zagrożenie dla wchodzących w jej skład państw narodowych.
Istotnie, pojawiały się koncepcje, zgodnie z którymi integracja europejska winna w dalekiej perspektywie prowadzić do zastąpienia na naszym kontynencie państw suwerennych przez wspólnotę o charakterze federacyjnym złożoną z autonomicznych regionów i prowincji. Za przyjęciem takiego politycznego planu przemawiać miały dwa względy.
Historycznie ukształtowane europejskie państwa narodowe nie są dostatecznie silne i dynamiczne gospodarczo, by samodzielnie mogły się przeciwstawić wyzwaniom rzucanym przez wielkie, już istniejące i nowo wyłaniające się potęgi światowe – USA, Chiny, Indie, Rosję, Japonię, Brazylię. Muszą zatem łączyć swoje potencjały i wysiłki, bo w przeciwnym razie nie tylko utracą prymat w świecie, utrzymywany przez ostatnie kilka wieków, ale cała Europa przeistoczy się w region o trzeciorzędnym znaczeniu cywilizacyjnym. Stąd konieczność powołania do życia paneuropejskiej, silnie zintegrowanej struktury politycznej i gospodarczej.
Jednocześnie ważną potrzebą mieszkańców Europy jest zachowanie poczucia kulturowej przynależności, bycia u siebie i wśród swoich. Państwo pod nazwą Europa takiego poczucia nie zapewni. Mogą je natomiast dać ukształtowane od pokoleń regiony i prowincje. Tak więc sfederowana Europa powinna się składać z Toskanii, Walii, Mazowsza, Bawarii, Alzacji, Katalonii, Moraw, Siedmiogrodu itp. Plan takiego przekształcenia mapy naszego kontynentu daleki jest, jak dotychczas, od realizacji. Mimo rozszerzania się Unii i umacniania jej instytucji władczych mamy nadal do czynienia z Europą ojczyzn – narodowych państw członkowskich.
[srodtytul]Wspomnienia o bohaterach [/srodtytul]