Janke: Kaczyński – prezes PiS i jego bezwolne dzieci

Wokół Jarosława Kaczyńskiego jest coraz mniej ludzi, którzy są w stanie powiedzieć mu coś innego niż: "Tak, panie prezesie" – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 23.08.2010 19:41

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

List Marka Migalskiego do Jarosława Kaczyńskiego to pierwszy tak spektakularny przejaw wewnętrznego konfliktu w PiS. Napięcie jednak rosło od pewnego czasu, choć przed europosłem z Katowic nikt swoich emocji publicznie pokazywać nie chciał. Z zimnej kalkulacji? Ze strachu? A może raczej z poczucia bezradności?

[srodtytul]Między Antygoną a Kreonem[/srodtytul]

Niezwykle silna reakcja na opublikowany na blogu tekst Migalskiego (w ciągu dnia na innych blogach Salonu24 powstało prawie 100 tekstów na ten temat!) pokazała, jak bardzo niezwykłe jest to, że ktoś ośmielił wprost wypowiedzieć inne zdanie niż Jarosław Kaczyński. Dotąd tego nie było. Od momentu zakończenia kampanii prezydenckiej niezadowoleni, których w PiS jest przecież niemało, milczą.

W partii, jak wiadomo, są dwie grupy. Ich przedstawiciele w prywatnych rozmowach mówią o sobie wrogim językiem. Nierzadko gorzej nawet niż o kolegach z Platformy. Z pogardą. "Kudłacze, taliban, koniunkturaliści, tchórze" – to typowy zestaw inwektyw. Jeszcze nigdy w Prawie i Sprawiedliwości podział nie był tak głęboki. Bo też nigdy jeszcze partia nie znalazła się w tak trudnej i dziwnej sytuacji.

Zwroty dokonywane przez prezesa nie są nowością, ale ten zwrot – wykonany po miękkiej kampanii – jest wyjątkowo gwałtowny i dla wielu osób bolesny. Dokonał się on bowiem po kampanii uznanej powszechnie za udaną. Trudno się więc dziwić, że w partii jest wielu zdezorientowanych. "Nie wiem, o co Jarosławowi chodzi" – tę odpowiedź słyszę najczęściej od polityków PiS, kiedy pytam o motywy zmiany retoryki po 4 lipca. Bo tak nagły zwrot trudno tłumaczyć wyłącznie racjonalną decyzją o zmianie taktyki.

– Proszę zrozumieć, on w trakcie kampanii pracował po 16 godzin dziennie, nie miał czasu na myślenie, na przypominanie o bólu, na dostrzeżenie braku bliskich mu osób i rozważanie, skąd się to wzięło. Teraz zeszła mu adrenalina. Dzisiaj pracuje po sześć godzin, ma więcej czasu, wraca do pustego mieszkania i dociera do niego, co się stało. I budzi się w nim gniew – mówi osoba z bliskiego otoczenia prezesa. Ludzki, zrozumiały gniew.

Na spotkaniach partyjnych kilka razy powiedział, że w życiu zostało mu tylko działanie publiczne. Wszyscy jednak zadają sobie pytanie: czy Jarosław Kaczyński chce jeszcze prawdziwej polityki? Czy chce jeszcze walczyć o władzę, czy też już tylko upamiętnić brata i wyjaśnić przyczyny katastrofy. Tego nie wie nikt. Bo czym innym jest uprawianie polityki, posługując się racją moralną, a czym innym samo niesienie racji moralnej. Czym innym, kiedy racja moralna staje się jedynym celem, a czym innym, kiedy jest środkiem do osiągnięcia celu.

Jeden z moich rozmówców używa efektownego porównania. – Jarosław Kaczyński jest dziś antyczną postacią wyjętą z dramatu Sofoklesa. Pytanie, czy ma być Antygoną, która chce sama pochować brata i wypełnić słuszną, ale prywatną misję, czy Kreonem, który powinien myśleć w kategoriach państwa.

[srodtytul]Trzeba mieć cojones[/srodtytul]

W PiS wszystko zależy od Jarosława Kaczyńskiego. Dziś jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Bo kampania poszła dobrze. Choć tak naprawdę zwycięstwa Jarosława chciał pewnie tylko jego sztab. I może jeszcze Zbigniew Ziobro, który mógł powalczyć o prezesurę. Wszyscy inni bali się tego, co będzie "po". Kto przejmie schedę, kto zdobędzie władzę w partii. Za dużo niewiadomych. PiS bez ojca byłby zupełnie nowym ugrupowaniem. Jakim? Nie wiadomo.

Ale Jarosław Kaczyński nie wygrał. I już od poniedziałku po ogłoszeniu wyników do jego gabinetu zaczęli pielgrzymować ci, którzy uważali, że miękka kampania była błędem, i ci którzy chcieli odzyskać utracone pole. Jacek Kurski czy Zbigniew Ziobro, którzy podczas kampanii zostali odsunięci, byli zwolennikami innej koncepcji. Teraz forsują swoje koncepcje i liczą, że oni zajmą ważniejsze fotele przy prezesie.

– Te wybory można było po prostu wygrać. Jarosław chciał mówić o Smoleńsku, ale oni (liberałowie – red.) w obawie przed mainstreamem mediów od tego go odwiedli. Gdyby mówił od początku – wygrałby. A tak mamy i przegrane wybory, i nie zbliżyliśmy się do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Dopuściliśmy też do tego, że zaraz po wyborach poparcie się rozjechało – mówi zwolennik ostrej kampanii.

Jak opowiadają osoby z bliskiego otoczenia Kaczyńskiego sympatyzujące z liberałami, prezes zaakceptował wprawdzie miękką linię kampanii, ale "bardzo się męczył, że nie ruszał sprawy Smoleńska.

Po zmianie retoryki Kaczyńskiego część partii wpadła w euforię. – W polityce trzeba mieć cojones – mówią.

Wewnętrzna rewolucja zaczęła się już w powyborczy poniedziałek. Do siedziby PiS ściągnęli zwolennicy twardej linii, a wykończeni kampanią sztabowcy w większości się tam nie pojawili. Potem Paweł Poncyljusz poszedł na operację, Joanna Kluzik-Rostkowska wyjechała z rodziną na wakacje, a Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski zaczęli przekonywać prezesa, że linia kampanii była błędna.

Jarosław Kaczyński niemal od razu przyjął ich wersję. – Zrozumiał, że w kampanii zdradził Leszka – mówi jeden z "twardych". – Cnota stracona, srebrników (w innej wersji – rubli) nie ma – miał obwieścić na jednym z zamkniętych partyjnych spotkań szef partii.

Twórcy kampanii zostali odsunięci. W ścisłych władzach partii został zakon PC i Zbigniew Ziobro. Joanna Kluzik-Rostkowska dostała propozycję pozostania jedną z wiceprzewodniczących, ale całe jej środowisko uznało, że byłaby kwiatkiem do kożucha. Uzgodnili więc, że propozycji przyjmować nie powinna. Jarosław Kaczyński poczuł się tą decyzja urażony.

Posiedzenie szerokich władz partii, na którym omawiano kampanię, było dla liberałów i ich zwolenników szokiem. Szefowa kampanii była roztrzęsiona, o czym opowiadali w regionach posłowie z dalszych sejmowych ław. "To dla nas już koniec, koniec w PiS" – mówiła po tym spotkaniu rozemocjonowana mało znana działaczka partii z jednego z regionów, zwolenniczka miękkiej linii.

[srodtytul]Wojenna retoryka[/srodtytul]

Ale wielu lokalnych działaczy jest zadowolonych. Byli przyzwyczajeni do ostrego języka i trwania w zwarciu. Ich zdaniem jedynie twarda polityka jest skuteczna i tylko tak można odnieść sukces. Podobnie jak Kaczyński dobrze się czują w retoryce wojennej. Dodatkowo przekonuje ich to, że za tym twardym językiem stoją bliskie im wartości. To ich odróżnia od zdemoralizowanej – jak uważają – Platformy Obywatelskiej.

Potem było jeszcze głosowanie na marszałka Sejmu. W klubie nie ogłoszono oficjalnie dyscypliny partyjnej, ale na rozdanych kartkach napisano, że PiS głosuje przeciw Grzegorzowi Schetynie. Jednak spora część polityków PiS wstrzymała się od głosu, a część w ogóle nie włożyła karty do głosowania do czytnika. I wybuchał awantura. Prezes się wściekł, bo sporo osób z klubu nie sprzeciwiło się wyborowi tego, który – jego zdaniem – współodpowiada za "nastrój, który doprowadził do katastrofy samolotu". Wściekli są posłowie, którzy głosowali zgodnie z własnymi poglądami: – To bez dyskusji mamy głosować za dawnym peerelowskim dziennikarzem Wenderlichem na wicemarszałka, a musimy głosować przeciw facetowi, który był w NZS, a wcześniej w Solidarności Walczącej? – pytają.

Obawy o to, czy część polityków nie zostanie usunięta z partii, narastają. – Co jakiś czas Jarosław lubi kogoś się pozbyć, by pokazać, kto rządzi. Wywołuje przestrach, bo każdy chce znaleźć się na liście wyborczej – słyszę od jednego polityka. Czy pierwszą ofiarą będzie Marek Migalski, który formalnie członkiem PiS nie jest? Tego nikt nie wie, bo nikt nie wie, co dziś siedzi w głowie prezesa.

Prezes zaś jest nienaruszalny. Na jego obalenie nie ma szans. Walka idzie zatem o to, kto usiądzie najbliżej niego i czyj pomysł na uprawianie polityki zwycięży.

Kto jest dziś największym wygranym? Na pewno spokojniejsi są politycy z zakonu PC, niesłusznie chyba nazywani talibami. Na pewno mocniejsi są Joachim Brudziński i Jacek Kurski. Marek Kuchciński Mariusz Błaszczak, Krzysztof Jurgiel, Wojciech Jasiński weszli bądź wrócili do najbliższego otoczenia prezesa. Wzrosła też pozycja Zbigniewa Ziobry. Został sam w wąskim gronie wiceszefów partii, do którego doszusowała niespodziewanie związana z nim Beata Szydło. Został szefem regionu małopolskiego, jego człowiek będzie kandydatem na prezydenta Krakowa. Znów jest bliżej prezesa, znów pojawia się publicznie. Jego przeciwnicy twierdzą jednak, że to zwycięstwo pozorne, bo teraz prezes po prostu ma go na oku.

Wszyscy natomiast zgadzają się co do jednego. Prawdziwym zwycięzcą tej wewnątrzpartyjnej rozgrywki został Antoni Macierewicz. To on prowadzi dziś sprawę najważniejszą dla Kaczyńskiego – wyjaśnianie przyczyn katastrofy Smoleńskiej. Im większą wiedzę zbierze, tym cenniejszy będzie dla prezesa, tym bardziej mu niezbędny i tym trudniejszy do odsunięcia na bok.

[srodtytul]Co zrobi prezes[/srodtytul]

Przed wyborami nikt nie wiedział, co się stanie z partią. Gdyby Jarosław Kaczyński wygrał, zostawiłby partię. Gdyby spektakularnie przegrał, jego pozycja mogłaby osłabnąć, a ruchy odśrodkowe mogłyby być silne. Ale Jarosław przegrał, zdobywając najlepszy w historii partii wynik – 8 milionów głosów. Trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mógł mieć silniejszą pozycję. Hegemonem w PiS był zawsze. Teraz jego władza jeszcze się wzmocniła.

Tyle że wokół niego jest coraz mniej ludzi, którzy są w stanie powiedzieć mu coś innego niż: Tak, panie prezesie. Kilka lat temu na spotkaniach czołówki partyjnej toczyły się burzliwe dyskusje. Jarosław decydował, ale ścierały się różne racje. Dziś on nie ma partnerów. Nie ma nikogo, kto mu powie: "zatrzymaj się". Został sam. Sam ze swoim bólem, ze swoim emocjami. Sam ze swoją siłą i swoim słabościami. I co najważniejsze – sam z politycznymi decyzjami. W takiej sytuacji zawsze łatwiej o błędy.

Jarosław Kaczyński sam zbudował tę partię i sam do takiej sytuacji doprowadził. Najbardziej zadziwiające jest to, jak bardzo na każdy jego gest, zmarszczenie brwi czy zmianę emocji czeka ogromna rzesza ludzi, całkowicie od niego uzależnionych. To dlatego list Migalskiego wywołał taki szok. Bo dorośli politycy Prawa i Sprawiedliwości sprawiają wrażenie niezdolnych do buntu czy samodzielnego działania dzieci. Jarosław Kaczyński sprawił, że przestali być samodzielni.

Ci, którzy są z nim od dawna (jak ludzie z zakonu PC), zawdzięczają mu wszystko i dobrze wiedzą, że bez niego zginą. Ci, którzy chcieliby, żeby partia działała inaczej, są jak sparaliżowani. Wszyscy uważają, że ma moralną rację i siłę. Boją się go, ale też rozumieją coraz mniej.

– Może we wrześniu Jarosławowi coś się odmieni? – powtarzają. – Może znowu zmieni język? Może coś nam da?

Zamarli w oczekiwaniu na to, co zrobi prezes.

Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać