Cóż, proponowałbym zacząć od realnych gestów. Tym bardziej, że w przededniu kampanii do europarlamentu łatka ugrupowania wyciągającego dłoń i chcącego zasypać obowiązujące podziały może być istotna. Dlatego na miejscu Prawa i Sprawiedliwości zamiast chować Krystynę Pawłowicz do pawlacza, zdecydowałbym się na ugodę w kilku niepalących dla ugrupowania sprawach. Choćby w sprawie uszanowania woli prezydenta Bronisława Komorowskiego i wdrożenia w życie zapisu konwencji antyprzemocowej. Byłaby to zmiana pozytywna, która m.in pozwoliłaby łatwiej oddzielać sprawcę od ofiary przemocy domowej, a także penalizowałaby przemoc psychologiczną czy ekonomiczną.
Nikomu po wprowadzeniu takich zmian korona by z głowy nie spadła, twardy elektorat może i trochę by ponarzekał, ale w gruncie rzeczy i tak nie miałby dokąd pójść, bo wątpliwe, żeby fantomowe ugrupowanie ojca Rydzyka było czymś więcej niż straszakiem. Zresztą w samym Prawie i Sprawiedliwości głosy w sprawie konwencji są podzielone, o czym zapewniał niedawno na antenie TVN24 poseł Adam Lipiński.
Innym pomysłem na gest miłości (choćby li tylko wyborczej) wobec bliźniego byłby ratunek dla portalu Dwutygodnik.com. Jak nieoficjalnie wiadomo, na zakup strony znaleźliby się chętni inwestorzy, problem polega na tym, że prawa do nazwy ma Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i to ono musi jako pierwsze okazać dobrą wolę, dopuszczając sprzedaż. Znów, nikomu nic złego by się nie stało, a minister Gliński miałby okazję pokazać, że jest fajnym, dalekim od kierowania się niskimi pobudkami gościem. Specjalnie podaję przykłady niewymagające wkładu finansowego, tak żeby nikt nie mógł się zasłonić lukami w budżecie – tu naprawdę wystarczyłaby dobra wola.
Z kolei nie chcąc pozostać dłużnym, prezes Grzegorz Schetyna (który z racji braku sprawowania realnej władzy ma mniejsze pole do popisu) mógłby poinformować – najlepiej na antenie TVP – o tym, jakich reform PiS, poza 500 plus i obniżką wieku emerytalnego, opozycja nie potępia od A do Z i które z nich nie zostaną cofnięte po ewentualnej zmianie rządu. Zapis tego nagrania mógłby być doskonałym straszakiem na Schetynę, gdyby zamierzał demontować więcej niż się zobowiązał, a dla PiS mógłby stanowić gwarant, że na wypadek porażki cały czteroletni wysiłek nie pójdzie w gwizdek. Znów byłby to gest mówiący „stop nienawiści” i pokazujący, że obie strony traktują państwo jako dobro wspólne.
To tylko propozycje, nie mam złudzeń, że takie ruchy byłyby wyłącznie PR-owe. Zresztą nie byłoby one niczym niezwykłym. W historii III RP, szczególnie w okresach wyborczych, mogliśmy już obserwować nie takie polityczne przemiany. Choćby w czerwcu 2010 roku, gdy kandydat na prezydenta Jarosław Kaczyński deklarował, że nie będzie już używał terminu „idee postkomunistyczne” i zastąpi go „ideami lewicowymi”, z kolei byłych członków PZPR zgodził się nazywać „politykami lewicowymi, starszo-średniego pokolenia”. Niestety, nie była to zmiana trwała, po 2015 roku z prezesa PiS wyszły stare przyzwyczajenia, które kazały mu nazywać oponentów „komunistami i złodziejami”.
A skoro trwała zmiana języka jest mrzonką, to zastąpmy ją realnymi politycznymi zmianami, z których nie będzie tak łatwo się wycofać. Jeśli któryś z dwóch głównych obozów chciałby pokazać publicznie brak zgody na wzajemną nienawiść i uprzedzenia, to rozwiązania leżą na stole.